No i lato właściwie się skończyło – jak wszyscy uczniowie oraz aktualni i byli nauczyciele uznaję za koniec lata początek szkoły. Nasz pobyt w Kołobrzegu upłynął (najdosłowniej: upłynął) w deszczu. Poranne czytanie gazet powodowało gwałtowne skurcze żołądka, tyle idiotyzmów i draństw przetacza się teraz przez scenę publiczną. A przecież nowy sezon należałoby zacząć jakoś inaczej. Czymś pozytywnym.
Postanowiłem zatem – po konsultacjach z przyjaciółmi i za zgodą Ukochanej – upublicznić pewną skromną inicjatywę, na którą zdecydowaliśmy się pół roku temu. Chodzi o stypendium, które ufundowaliśmy. Myśl o nim sprawia nam wiele radości i doszliśmy do wniosku, że wolno je pokazać jako wzór najprostszego rozwiązania, jeśli ktoś ma ochotę zrobić coś niewielkiego a pożytecznego. Przypuszczam, że podziela tę ochotę wielu ludzi. I można w tym celu zasilić jakąś fundację dobroczynną, albo założyć własną – ale z tym ostatnim jest, o ile mi wiadomo, sporo roboty. Może kiedyś. Tymczasem okazało się, że istnieje łatwy sposób, żeby podzielić się pieniędzmi z innymi, unikając kłopotów formalno-prawnych, a zarazem skracając odległość między nami a kimś w potrzebie.
Pomysł wyjściowy był taki: warto wspomagać zdolną młodzież w ośrodkach, oddalonych od centrum i, tym samym, od wielkich pieniędzy. Nie stać nas na wiele, ale różnica między kosztami utrzymania w Warszawie i poza nią jest tak duża, że sumy, których uzbieranie nie jest wielkim wyrzeczeniem, stanowią tam skromną, bo skromną, ale jednak pomoc. Od jesieni ubiegłego roku zaczęliśmy odprowadzać na oddzielne subkonto 200 złotych miesięcznie – żeby sprawdzić, czy taka oszczędność jest realna (i stworzyć rezerwę na wypadek jakichś własnych kłopotów finansowych). Kiedy okazało się, że to się udaje, znaleźliśmy szkołę (liceum im. Sienkiewicza w Kołobrzegu, w którym zaprzyjaźniliśmy się z kilkorgiem nauczycieli i z dyrekcją) – a przy szkole istnieje rada rodziców, posiadająca konto, na które można przekazywać datki celowe (czyli np. właśnie stypendium dla konkretnego ucznia). Wystarczyło teraz tylko poprosić zaprzyjaźnionych nauczycieli, żeby utworzyli gremium, które zgodnie z ułożonym przez nas regulaminem będzie wybierać co roku stypendystów. Regulamin (do przeczytania w zakładce pod nazwą „Stypendium świętej Agnieszki”, patrz obok) jest pewnie dość patetyczny, ale braliśmy właśnie w Kołobrzegu ślub, co nas uwzniośliło. Ufam, że zawiera zasadnicze kwestie, które trzeba przy takiej okazji ustalić.
Fundowanie stypendiów kojarzyło mi się zawsze z wielkimi instytucjami albo z bogaczami. Tymczasem może to robić właściwie każdy. Byłoby fantastycznie, gdyby nasza „święta Agnieszka” rozmnożyła się w mnóstwo prywatnych stypendiów. Niech tam rządzący obryzgują się błotem, my tymczasem zróbmy coś sensownego. W Polsce jest wielu zdolnych i wartościowych ludzi, którym niedostatek zamyka możliwości rozwoju. Choć trochę ułatwić im życie – jest ogromnie przyjemnie.
Postanowiłem zatem – po konsultacjach z przyjaciółmi i za zgodą Ukochanej – upublicznić pewną skromną inicjatywę, na którą zdecydowaliśmy się pół roku temu. Chodzi o stypendium, które ufundowaliśmy. Myśl o nim sprawia nam wiele radości i doszliśmy do wniosku, że wolno je pokazać jako wzór najprostszego rozwiązania, jeśli ktoś ma ochotę zrobić coś niewielkiego a pożytecznego. Przypuszczam, że podziela tę ochotę wielu ludzi. I można w tym celu zasilić jakąś fundację dobroczynną, albo założyć własną – ale z tym ostatnim jest, o ile mi wiadomo, sporo roboty. Może kiedyś. Tymczasem okazało się, że istnieje łatwy sposób, żeby podzielić się pieniędzmi z innymi, unikając kłopotów formalno-prawnych, a zarazem skracając odległość między nami a kimś w potrzebie.
Pomysł wyjściowy był taki: warto wspomagać zdolną młodzież w ośrodkach, oddalonych od centrum i, tym samym, od wielkich pieniędzy. Nie stać nas na wiele, ale różnica między kosztami utrzymania w Warszawie i poza nią jest tak duża, że sumy, których uzbieranie nie jest wielkim wyrzeczeniem, stanowią tam skromną, bo skromną, ale jednak pomoc. Od jesieni ubiegłego roku zaczęliśmy odprowadzać na oddzielne subkonto 200 złotych miesięcznie – żeby sprawdzić, czy taka oszczędność jest realna (i stworzyć rezerwę na wypadek jakichś własnych kłopotów finansowych). Kiedy okazało się, że to się udaje, znaleźliśmy szkołę (liceum im. Sienkiewicza w Kołobrzegu, w którym zaprzyjaźniliśmy się z kilkorgiem nauczycieli i z dyrekcją) – a przy szkole istnieje rada rodziców, posiadająca konto, na które można przekazywać datki celowe (czyli np. właśnie stypendium dla konkretnego ucznia). Wystarczyło teraz tylko poprosić zaprzyjaźnionych nauczycieli, żeby utworzyli gremium, które zgodnie z ułożonym przez nas regulaminem będzie wybierać co roku stypendystów. Regulamin (do przeczytania w zakładce pod nazwą „Stypendium świętej Agnieszki”, patrz obok) jest pewnie dość patetyczny, ale braliśmy właśnie w Kołobrzegu ślub, co nas uwzniośliło. Ufam, że zawiera zasadnicze kwestie, które trzeba przy takiej okazji ustalić.
Fundowanie stypendiów kojarzyło mi się zawsze z wielkimi instytucjami albo z bogaczami. Tymczasem może to robić właściwie każdy. Byłoby fantastycznie, gdyby nasza „święta Agnieszka” rozmnożyła się w mnóstwo prywatnych stypendiów. Niech tam rządzący obryzgują się błotem, my tymczasem zróbmy coś sensownego. W Polsce jest wielu zdolnych i wartościowych ludzi, którym niedostatek zamyka możliwości rozwoju. Choć trochę ułatwić im życie – jest ogromnie przyjemnie.