„Wewnątrz podświetlonej skali wirowały mikroskopijne burze piaskowe, sączył się blask południa z dalekich lądów, żarzyły łuny metropolii. Jeż i Sowa, pochyleni nad szybką z zielonkawymi nazwami miast, dostrzegali tam obrazy jak w zepsutym telewizorze, gdy w kineskopie spada napięcie i na pasku centymetrowej wysokości, biegnącym przez ekran, w cudowny sposób zaczyna mieścić się wszystko: ludzie, wieżowce, żyrafy… W podobnie płasko spakowanych krainach przebywało medium – czerwona strzałka, wędrująca po linii światła. Nasłuchiwali głosów: najpierw na brzegu zakresu, gdzie w kakofonii dźwięków Jeż domyślał się streszczenia tego, co im się wymknie (jakby głosu telewizyjnego lektora: W poprzednim odcinku…); potem, nieco dalej, gdzie ktoś warczał monotonnie i strasznie, dalej przez rejon tajemniczego sygnału Morse’a, w którym dosłuchiwali się z Sową wieści o katastrofie – aż wreszcie odzywali się ludzie. (…) Niekiedy rozlegała się mowa, której oczywiste niepodobieństwo do ludzkich dźwięków wyrywało im okrzyk: Jezu, co to za język?! Ale żeby nic nie pozostało bez przydziału, ocalali ład w eterze, twierdząc, że to fiński – rodzaj lingwistycznego ubi leones, którego nie sposób sprawdzić. Gdy ponad ten gwar wdzierały się po wielokroć głośniejsze trzaski, ojciec podnosił wzrok znad książki i mówił z powagą: Burza idzie. Jeż wyglądał wtedy przez okno i widząc pogodne niebo, wyobrażał sobie dalekie rozgłośnie, wstrząsane gromami, których w Kołobrzegu nie mieli nigdy doświadczyć”.
Cytowanie własnych tekstów nie jest zapewne w najlepszym guście, ale ważne jest dla mnie, że ten akurat tekst (wraz z całym „Wielościanem”, z którego pochodzi), napisałem jeszcze w czasach, gdy nie zacząłem nawet pracować w radiu. Już wtedy było dla mnie oczywiste, że radio to nie tylko i może nawet nie przede wszystkim świetny sposób komunikowania się, lecz magia, której nie sposób się wymknąć, jeśli już raz się w niej zasmakuje.
Dlatego prawie dokładnie rok po tym, jak mnie wyrzucono z Trójki, znajdę się znów przed mikrofonem, korzystając z miłego zaproszenia stacji Tok FM. To zaproszenie pojawiło się już wiele miesięcy temu, ale musiałem się zastanowić, dokończyć powieść i poprowadzić wymagające przygotowań zajęcia w I semestrze na SPWS, może też trochę ochłonąć. A teraz, rzecz zabawna: w rozmowie z Kamilą Ceran i Piotrem Zorciem od słowa do słowa wróciłem do pomysłu na audycję, który „chodził za mną” od piętnastu lat, tylko nigdy nie nabrał dość wyraźnego kształtu, żeby nim zainteresować szefów (a w kształcie embrionalnym, w którym był, wywołał raz czy dwa wzruszenie ramionami) – tymczasem nagle się okazało, że w tej materii łapiemy szybko porozumienie, udaje nam się doprecyzować, o co nam chodzi… i efekt tego (oby dobry) będą mogli Państwo usłyszeć w niedziele po dwudziestej drugiej. Wydawcą (wydawca to postać strategiczna i fundamentalna) będzie Mieto Strzelecki.
I jeszcze słowo na koniec, bo informacja wyciekła do internetu wczoraj, a dziś na FB pojawił się komentarz w duchu, którego się spodziewałem – i uprzedzając aktywność myślących podobnie, jak jego Autorka, chciałbym się do niego odnieść. Komentarz brzmiał tak:
No, czyli jednak prawica ma trochę racji wyrzucając dziennikarzy, którzy prędzej czy później trafią do Agory czy innego Axel Springera. A tyle hałasu że wyrzucają „niezależnych ideowo”.
Otóż moje ulubione miejsce jest, bez zmian, w środku. Nie są mi bliskie radykalizmy, wierzę w możliwość rozmowy i tak dalej. Tyle że, proszę sobie wyobrazić, tego mojego miejsca już nie ma, ponieważ zlikwidowała je rządząca obecnie partia (w moim przypadku zlikwidowała dosłownie, wyrzucając mnie, z całym moim centryzmem, z roboty). W tej sytuacji miłośnik rządzącej obecnie partii, który się oburza, że kontynuuję moją działalność w takich miejscach, jak KODuj24.pl lub, od teraz, również Tok FM, jest cynikiem. A nie-miłośnik, który to powtarza, zdradza się z kompletnym odklejeniem od rzeczywistości.
Owszem, skoro nie ma już mojego ulubionego centrum i mamy do wyboru jedynie dwie strony, to tak, przynależę raczej tutaj: do ludzi, którzy nie wyzywają swoich przeciwników od „komunistów i złodziei”, wierzą w wyższość indywidualnego sumienia nad takimi zbiorowymi bytami, jak klasa, naród czy rasa, i nie deifikują za życia przywódców. Nie wydaje mi się, żeby był to wybór partyjny, czy nawet polityczny, bo jest metapolityczny: jest opowiedzeniem się po stronie nawet wadliwej, ale demokracji, przeciw jej wrogom. To dość proste, w gruncie rzeczy. I moim zdaniem jest to sprawa smaku (inna rzecz, że jakoś nikt z Radia Maryja ani z TV Republika mi pracy nie zaproponował, więc może to kwaśne winogrona, kto wie?…).
A jak zabrzmi audycja „Nasłuchiwanie” to już ode mnie (i od Wydawcy) będzie zależało i za to, tak jak za treść moich felietonów dla KODuj24.pl (tudzież dla LABO „Więzi”), biorę odpowiedzialność. Zapraszam zatem do nasłuchiwania.