Od kilkunastu dni chodzi mi po głowie pomysł… nieco pozytywistyczny. Otóż często słyszę narzekanie – czasem zresztą sam narzekam – że zaniknął kanon: nie spis lektur szkolnych, ale zestaw tytułów, których znajomość w inteligenckim towarzystwie uważana była za oczywistą.
(Do tych słów należy oczywiście dołożyć dziś mnóstwo przypisów. Po pierwsze: że określenie „inteligencki” nabrało tymczasem mocno dwuznacznego posmaku; antyinteligencka kampania, zrazu prowadzona przez liberałów, którzy uważali, że czas inteligencji się skończył, a teraz przez populistów, którzy sądzą, że powinien się skończyć, odcisnęła się niestety na naszym wyczuciu językowym. Ale używam tego określenia jako synonimu „dobrego towarzystwa”, co oczywiście brzmi jeszcze gorzej, albo „elity”, co za sprawą obecnej propagandy brzmi w ogóle fatalnie. A chodzi po prostu o środowisko, do którego się w naturalny sposób aspirowało, o rodzaj umysłowego szlachectwa. Po drugie: trudno orzec, ile tych tytułów, których znajomość uważano za oczywistą, było znanych naprawdę – ale istniał rodzaj pozytywnego snobizmu, podpowiadającego, by się do ignorancji nie przyznawać. Po trzecie: ów kanon nawet w czasach, gdy się miał, patrząc z naszej perspektywy, jak najlepiej, był mimo wszystko „nieostry” i powoli, ale nieodwołalnie się zmieniał, jak wszystko w kulturze. Wskakiwały do niego utwory, które po pewnym czasie okazywały się przelotną modą – jak „Witaj smutku” Francoise Sagan – inne, ku zgrozie starszego pokolenia, wypadały, jak wiersze Ujejskiego czy Asnyka. Mimo tego przydługiego nawiasu, który niniejszym zamykam, pewien rdzeń kanonu trwał, stanowiąc przepustkę do środowisk, w których człowiek ambitny chciał się znaleźć, a dopuszczony do nich dobrze się w nich czuł).
Kiedy byłem nauczycielem, raz mi się zdarzyło, że dwie uczennice zgłosiły się do mnie z prośbą, bym dla nich taką listę lektur niekoniecznie obecnych w programie szkolnym, ale jednak, w powyższym sensie, „obowiązkową”, sporządził. To, że trzeba ją zrobić, najlepiej dowodzi, że coś jest z nią nie tak, ponieważ (jak mi się zdaje) kiedyś jej zawartość „wisiała w powietrzu”, była mniej lub więcej oczywista.
Dziś rekonstrukcja, uwzględniająca w dodatku upływ czasu, oczywiście nie stanowi zadania, z którym może sobie poradzić jeden człowiek. Pomijając wszystko inne, jednostkę może zmylić z jednej strony jej własny gust (w sensie upodobania do jakichś lektur, a niechęci do innych), z drugiej zaś – zwyczajne braki w oczytaniu, bo już moje pokolenie miewało z kanonem poprzednich generacji kłopoty. Ale jeśli irytuje mnie, że pewnych tytułów od dawna się nie wznawia, choć tak, jak jest na przykład we Francji, kanon (klasyka) powinien być w ciągłej sprzedaży; jeśli z pokerową miną, ale przecież zażenowany, odkrywam, że studenci kierunków humanistycznych i, tym bardziej, ich absolwenci, mają moim zdaniem dramatyczne braki w oczytaniu, to nie pozostaje mi nic innego, jak jasno wyliczyć – i dać pod osąd PT Gości tej strony – zestaw, moim zdaniem, fundamentalny, bez którego… no, wiecie. Bez którego nasz kapitał kulturowy mocno szwankuje.
Więc wydaje mi się, że taki kanon powinien wyglądać mniej więcej tak (uwaga – opuszczam wiersze, bo to osobny problem, i zatrzymuję się przed progiem roku 1989, bo rozumnie jest chyba przyjąć, że ostatnie ćwierć wieku to literatura współczesna, a nie klasyka; poza tym założyłem, że liczba tytułów ma nie paraliżować, co oznaczało ograniczenie się do 50 pozycji, więc w paru przypadkach mam wyrzuty sumienia, że ostatecznie kliknąłem „delete”):
- Biblia (jeśli w wersji light, to przynajmniej: Księga Rodzaju, Wyjścia, Izajasza, Koheleta = Eklezjasty, Hioba, Psalmów, Pieśń nad Pieśniami, wszystkie cztery Ewangelie, List do Rzymian, 1 List do Koryntian, Apokalipsa).
- Mitologia grecka (chyba w dowolnym opracowaniu, ja lubię bardzo Kubiaka)
- Homer: Odyseja
- Sofokles: Antygona
- Sofokles: Król Edyp
- Historia Tristana i Izoldy (najlepiej w opracowaniu Josepha Bedier)
- Dante: Boska komedia
- William Szekspir: Hamlet (mile widziany też Makbet oraz Romeo i Julia)
- Rabelais: Gargantua i Pantagruel
- Miguel de Cervantes: Don Kichot z La Manchy
- Pascal: Myśli
- Jan Wolfgang Goethe: Faust (wersja light: tylko część pierwsza)
- Jan Potocki: Rękopis znaleziony w Saragossie (mimo wspaniałej pracy tłumaczeniowej Anny Wasilewskiej namawiałbym, żeby na początek sięgnąć po kompilację autorstwa Edmunda Chojeckiego)
- Honore de Balzac: Ojciec Goriot
- Stendhal: Czerwone i czarne
- Adam Mickiewicz: Dziady (wersja light: Dziady część III)
- Adam Mickiewicz: Pan Tadeusz
- Juliusz Słowacki: Kordian
- Zygmunt Krasiński: Nie-boska komedia
- Gustaw Flaubert: Pani Bovary
- Emil Zola: Germinal
- Fiodor Dostojewski: Idiota
- Fiodor Dostojewski: Biesy
- Fiodor Dostojewski: Bracia Karamazow
- Bolesław Prus: Lalka
- Stanisław Wyspiański: Wesele
- Stefan Żeromski: Przedwiośnie
- Marcel Proust: W poszukiwaniu straconego czasu (wersja light: tom I – W stronę Swanna)
- James Joyce: Ulisses
- Franz Kafka: Proces
- Franz Kafka: Opowiadania (zwłaszcza Przemiana i Kolonia karna)
- Tomas Mann: Czarodziejska góra (mile widziane również: Booddenbrookowie oraz Doktor Faustus)
- Bruno Schulz: Sklepy cynamonowe
- Witold Gombrowicz: Ferdydurke
- Witold Gombrowicz: Trans-Atlantyk
- Witold Gombrowicz: Dziennik
- George Orwell: 1984
- Michaił Bułhakow: Mistrz i Małgorzata
- Albert Camus: Obcy
- Albert Camus: Dżuma
- Samuel Beckett: Czekając na Godota
- Sławomir Mrożek: Tango
- Tadeusz Różewicz: Kartoteka
- Stanisław Lem: Solaris (chętnie również: Głos Pana)
- Czesław Miłosz: Rodzinna Europa (chętnie również: Zniewolony umysł i Ziemia Ulro)
- Miron Białoszewski: Pamiętnik z powstania warszawskiego
- Ryszard Kapuściński: Cesarz
- Hanna Krall: Zdążyć przed Panem Bogiem
- Gabriel Garcia Marquez: Sto lat samotności
- Tadeusz Konwicki: Mała apokalipsa (chętnie również: Wniebowstąpienie, Kompleks polski)
Lista ta, co może warto zaznaczyć, nie jest listą książek dla mnie najważniejszych, bo np. z twórczości Słowackiego wolę to, co powstało po „Anhellim”, od „Przedwiośnia” wolę „Ludzi bezdomnych”, a od „Ferdydurke” – „Kosmos”; z bólem serca wyrzuciłem „Cierpienia młodego Wertera” Goethego, „Tako rzecze Zaratustra” Nietzschego, Cortazara i książki Kuncewiczowej (zwłaszcza „Fantomy”), nie uwzględniłem esejów Stempowskiego ani opowiadania Herlinga-Grudzińskiego „Wieża”… Ale wciąż usiłowałem wyobrażać sobie, na nieznajomość jakiej książki moje okrutne koleżanki ze studiów byłyby gotowe zawołać: „Nie czytałeś? Niemożliwe! – i ze zwrotem do świadków – Słuchajcie, on nie czytał [tu właśnie wstawić tytuł]!” Kontrola znajomości kanonu była wtedy zupełnie konkretna – i brutalna…
(Obrazek pochodzi ze strony staszicbiala.pl)