Bardzo mnie uradowały komentarze do mojej samozwańczej „listy kanonicznej” – wydaje mi się krzepiące, że to jednak dość gorący temat. A ponieważ pojawiły się w dodatku (także na FB) głosy, że lista jest za krótka – dobrze, ujawniam drugą pięćdziesiątkę (zresztą po lekkiej modyfikacji na podstawie otrzymanych sugestii). Odpowiada ona częściowo na pytania: a gdzie Czesi, a gdzie Amerykanie, a także gdzie „Zbrodnia i kara”. Co do tej ostatniej kwestii: ponieważ Dostojewski i tak pojawił się w postaci trzech oczywistych tytułów, wydawało mi się, że czwarty powinienem przy ostrej selekcji wyrzucić; i tu rzeczywiście dałem wyraz swojemu prywatnemu gustowi (trochę), bo od „Zbrodni i kary” zdecydowanie wolę „Idiotę” i „Braci Karamazow” (doniosłość „Biesów” w ogóle nie podlega dyskusji, choć tej książki zwyczajnie nie lubię). Co do zarzutów, że nie ma tu dzieł z zakresu filozofii polityki (Państwo Platona, Książę Macchiavellego), a filozofii jest mało – tak, przyznaję, że ograniczyłem się do literatury, choć szeroko pojętej (Platon, co prawda nie jego Państwo, i Nietzsche znajdują się poniżej). Nie ma też kilku ważnych pamiętników, eseistyki historycznej… Wielu rzeczy nie ma. Przypominam, że chodziło o spis minimum. Który i tak został przez nas zaniedbany (przyznaję, że w wyliczonej setce jest osiem tytułów, które i mnie jeszcze czekają – oczywiście, zgodnie z wyrobionym przed laty odruchem, ani myślę ujawniać, które to, bo tych braków się wstydzę).

No i jeszcze raz przypomnę, że nie jest to spis książek, które dla mnie osobiście są najważniejsze (dlatego na przykład nie ma Jerzego Stempowskiego, Zygmunta Haupta, Philipa Dicka, Lwa Szestowa ani Ernsta Wiecherta, a w ostatniej chwili wypadły „Muminki”, choć trochę literatury niby-dziecięcej jest). Jakkolwiek, gdybym go sporządzał, część tytułów by się powtarzała. Nie, nie wszystkie.

  1. Homer: Iliada
  2. Platon: Uczta
  3. Pieśń o Rolandzie
  4. Giovanni Boccacio: Dekameron (przynajmniej w wyborze)
  5. William Szekspir: Makbet
  6. William Szekspir: Romeo i Julia
  7. Calderon de la Barca: Życie snem (moim zdaniem – najlepiej w „imitacji”, czyli parafrazie Jarosława Marka Rymkiewicza)
  8. Racine: Fedra
  9. Jonathan Swift: Podróże Guliwera (raczej nie w wersji dla dzieci)
  10. Wolter: Kandyd
  11. Denis Diderot: Kubuś Fatalista i jego pan
  12. Daniel Defoe: Przypadki Robinsona Cruzoe (raczej nie w wersji dla dzieci)
  13. Jan Wolfgang Goethe: Cierpienia młodego Wertera
  14. Pierre Choderlos de Laclos: Niebezpieczne związki
  15. Edgar Allan Poe: Opowiadania (zwłaszcza William Wilson, Ligeja, Skradziony list, Zagłada domu Usherów)
  16. Fiodor Dostojewski: Zbrodnia i kara
  17. Lewis Carroll: Alicja w Krainie Czarów (mile widziana również znajomość dalszego ciągu: Po drugiej stronie lustra)
  18. Henryk Sienkiewicz: Trylogia (wersja light: Ogniem i mieczem oraz Potop, bez Pana Wołodyjowskiego)
  19. Friedrich Nietzsche: Tako rzecze Zaratustra (wersja light: Narodziny tragedii)
  20. Lew Tołstoj: Wojna i pokój (chętnie też Anna Karenina)
  21. Herbert George Wells: Wojna światów
  22. Stefan Żeromski: Ludzie bezdomni
  23. Władysław Reymont: Chłopi
  24. Franz Kafka: Zamek
  25. Jaroslav Hasek: Przygody dobrego wojaka Szwejka
  26. Andre Gide: Fałszerze
  27. Hermann Broch: Lunatycy (mile widziana również Śmierć Wergilego)
  28. Alexander Milne: Kubuś Puchatek + Chatka Puchatka
  29. Stanisław Ignacy Witkiewicz: Matka
  30. Stanisław Ignacy Witkiewicz: Szewcy
  31. Bruno Schulz: Sanatorium pod klepsydrą
  32. Zofia Nałkowska: Granica
  33. Maria Kuncewiczowa: Cudzoziemka (osobiście zareklamowałbym też: Fantomy)
  34. Erich Maria Remarque: Na zachodzie bez zmian (lub: Łuk tryumfalny)
  35. Witold Gombrowicz: Kosmos
  36. Antoine de Saint Exupery: Mały książę
  37. Jean-Paul Sartre: Mdłości
  38. Robert Musil: Człowiek bez właściwości
  39. Aleksander Sołżenicyn: Archipelag Gułag (wersja light: Jeden dzień Iwana Denisowicza)
  40. Ernest Hemingway: Komu bije dzwon (wersja light: Stary człowiek i morze)
  41. William Faulkner: Absalomie, Absalomie
  42. Eugene Ionesco: Lekcja (chętnie też Nosorożec)
  43. Jerzy Andrzejewski: Bramy raju (chętnie również: Ciemności kryją ziemię)
  44. Bohumil Hrabal: Pociągi pod specjalnym nadzorem
  45. Jorge Luis Borges: Opowiadania (w jakimś sensownym wyborze)
  46. Julio Cortazar: Gra w klasy (wersja light: Opowiadania)
  47. Kurt Vonnegut: Rzeźnia numer 5
  48. Joseph Heller: Paragraf 22
  49. Milan Kundera: Nieznośna lekkość bytu (chętnie też: Żart)
  50. Wiesław Myśliwski: Kamień na kamieniu

(zdjęcie ze strony pinhouse.pl)

 

Udostępnij


O mnie



  • David Lodge opisał w jednej ze swych książek grę w upokorzenie, w którą grają profesorowie literatury: polega ona na tym, że trzeba wymienić jakąś klasyczną pozycję, której się nie czytało i dostaje się punkty za każdego z grupy, kto tę książkę przeczytał, czyli aby wygrać, trzeba się upokorzyć jak najbardziej. Jeden z grających, typ, który zawsze musi wygrywać, wymienia „Hamleta”, co się kończy dla niego kompromitacją zawodową. To tak a propos nieprzyznawania się do nieprzeczytanych lektur.

  • Panie Jerzy, aż mnie zmroziło, gdy pomyślałem, że z premedytacją pominął Pan opowiadania Jarosława Iwaszkiewicza…

  • @Dominik
    Nie, to przeoczenie. A lista jest naprawdę do dyskusji i uzupełniania (przy czym już widzę, że magiczną liczbę 100 trzeba będzie przekroczyć). Ja z kolei zauważyłem ze zdziwieniem, że gdzieś mi zniknął Tadeusz Borowski (cykl „Pożegnanie z Marią”) oraz „Inny świat” Herlinga-Grudzińskiego. Swoją drogą, zależało mi, żeby nie przesadzić z literaturą polską, bo przecież naszą tożsamość budują w niemałym stopniu konteksty europejskie i światowe, o czym teraz, zdaje się, mielibyśmy zapomnieć. No, ale ceną właściwych proporcji nie powinien być Iwaszkiewicz, ani Borowski, ani Herling-Grudziński. (Pomysł praktyczny: zrobić osobno listę 100 dzieł literatury światowej i listę 50 dzieł polskich 🙂 ).
    Serdeczności –
    JS

  • Panie Jerzy, wiem, że prośba moja nie znajdzie zapewne odzewu, ale co mi tam… Wiele nie ryzykuję. Czy byłby Pan w stanie napisać coś o książkach, które Pana zdaniem są… No właśnie, nie wiem, jakiego słowa użyć. „Przecenione” czy „przereklamowane” byłoby zbyt mocne. Może powiem „książki powszechnie cenione, ale nie trafiające w Pana gust literacki i poczucie estetyki”. Nie mam na myśli utworów z którymi nie zgadza się Pan ideowo czy politycznie, ale artystycznie. Nie chodzi, rzecz jasna, o potępienie kogokolwiek. Ja ze swej stronę powiem, że takimi utworami są dla mnie powieści Witkacego. Trąci to pewnie prostactwem, ale dla mnie są one przegadane, zbyt mało oferują w zamian za czytelniczy wysiłek.

  • Wydaje mi się, że ta lista jest generalnie trafna, tzn. dobrze oddaje stan kultury w której się znajdujemy (czy raczej jej części literackiej). Mam 2 uwagi odnośnie bardziej tej kultury niż owej listy.
    1. Najsłabszą pozycją na całej liście jest moim zdaniem Bułchakow, który moim zdaniem jest grubo przereklamowany, co być może wynika z legendy biograficznej. Mistrz i Małgorzata to dla mnie mieszanina słabego sequela Ewangelii z pretensjonalnym bełkotem w stylu 'tajemnic III kategorii’, jak się wyraził bohater któregoś dramatu Witkacego o pojawiającym się duchu (nie pamiętam, który to dramat, czytałem dawno temu ciurkiem wszystkie i mi się zmieszały). Mam też wątpliwości odnośnie Joyce’a, którego podejrzewam o przerost formy nad treścią, ale mogę się mylić, bo nie bardzo rozumiem (podobne wątpliwości pojawiają mi się w kilku innych przypadkach). Mnie tu trochę brakuje Czechowa, który wydaje mi się lepszy od wymienionych.
    2. Później naszła mnie bardziej ogólna i może ważniejsza refleksja, że w całości zestawu brakuje nurtu cynicko-stoicko-epikurejskiego. I to jest brak w kulturze, a nie tylko tej liście. Ja rozumiem, że można to zaliczyć do 'filozofii’, ale myśliciele religijni jakoś łatwiej się pojawiają. Brakuje mi tu równowagi, przepraszam za górnolotne wyrażenie, duchowej. Ale nie będę niczego konkretnego proponował, na razie nie czuję się wystarczająco kompetentny.

  • @ Dominik
    Szanowny Panie,
    rzeczywiście Pana propozycja wzbudziła we mnie pewien opór. Zdecydowanie nie lubię terminu „przecenione” czy „przereklamowane”, bo one sugerują twierdzenie obiektywne, gdy w momencie przeciwstawiania się powszechnemu (mniej lub bardziej) zachwytowi właśnie swój subiektywny gust stawiamy na piedestale. Na przykład Faryzeusz w poście, który przyszedł zaraz po Pańskim, opatruje tym epitetem „Mistrza i Małgorzatę” (dorzucając śmiałe sformułowania typu „sequel Ewangelii” oraz „bełkot”), co od razu podniosło mi ciśnienie do 220. A gdyby napisał po prostu, że mu się nie podobało, to bym przyjął to spokojnie do wiadomości.
    Formuła „książki powszechnie cenione, ale nie trafiające w Pana gust literacki i poczucie estetyki” już brzmi znacznie lepiej. Tylko co miałoby pożytecznego wynikać z takiej informacji? Na przykład, przyznaję, bardzo nie lubię „Chłopów” Reymonta. Jak każdy polonista mógłbym wyjaśnić, które elementy dzieła budzą mój największy opór. Zawsze też wydawało mi się dziwaczne uznawanie „Quo vadis” za wielką powieść religijną (gdy istnieje za miedzą Dostojewski, a we Francji Francois Mauriac). Przyznaję, że „Granica” Nałkowskiej, cóż, to nie jest to, co tygrysy lubią najbardziej, a więcej o meandrach naszej psychiki mówi mi „Pałuba”. I tak dalej. ALE:
    (1) bardzo by mi było nieprzyjemnie, gdyby te krytyczne opinie miały kogoś skłonić do nieprzeczytania wyżej wymienionych, bo ja te utwory jednak ZNAM, a przy tym przecież nie każdy jest mną i pamiętam głupią minę, jaką miałem, gdy moje uczennice z liceum oświadczyły, że „Granica” to najwspanialsza z ich lektur szkolnych. A Ukochana na każde moje krytyczne sarknięcie na temat „Chłopów” mruczy coś na temat mojego gustu i nie jest to komplement. Zresztą i internauta Jakub (w komentarzu pod pierwszą pięćdziesiątką) postawił ich wyżej ponad „Cesarza”, „Zdążyć przed Panem Bogiem”, „Sto lat samotności” i „Małą apokalipsą” – co mnie się w głowie nie mieści;
    (2) byłoby mi również nieprzyjemnie, gdyby ktoś tymi moimi krytycznymi opiniami poczuł się urażony. Choć uważam – i powtarzam to studentom, jak powtarzałem uczniom – że zdania „To jest dobre/niedobre” oraz „To mi się podoba / nie podoba” opisują rozmaite kwestie. Najgorzej, gdy ktoś je myli (a zdarza się to permanentnie) i na przykład pisze o czymś, że to dno (czyli to jest niedobre), choć wystarczyłoby stwierdzenie, że lektura mnie znudziła (czyli: to mi się nie podoba). Więc do subiektywnej niechęci do jakichś utworów mam prawo. Jak mam prawo lubić coś, co obiektywnie wybitne nie jest – i zresztą z prawa tego czasem korzystam, bo na przykład nie umiem pozbyć się sentymentu do powieści Joanny Chmielewskiej z lat 70., choć wiem, że przed jury literackim trudno je byłoby bronić;
    (3) przede wszystkim staram się pamiętać, że na naszą osobistą opinię o danym utworze ogromny, a może wręcz decydujący wpływ ma to, czyśmy się z nim zetknęli we właściwym czasie. Z książką bardzo łatwo się minąć. Wystarczy nie mieć już albo jeszcze doświadczeń, do których się ona odwołuje, być w momencie lektury znużonym z jakiegoś powodu, cierpieć na przelotną alergię na dany temat, albo – to bodaj najboleśniejsze – tak długo zwlekać z sięgnięciem po jakiś słynny tytuł, że zdążyliśmy tymczasem wyobrazić sobie ze szczegółami, jaki powinien on być, a bardzo rzadko rzeczywistość potrafi sprostać podobnemu oczekiwaniu. Na przykład moja pierwsza lektura „Czarodziejskiej góry” była przedwczesna i gdyby nie to, że po ładnych 10 latach do tej powieści wróciłem, nie miałbym pewnie zrozumienia, czemu znajduje się ona w kanonie. Z kolei wróciwszy po kilkudziesięciu (!) latach do „Pustyni miłości” Mauriaca nie umiałem odnaleźć w sobie tego histerycznie wręcz zachwyconego czytelnika, którym byłem w liceum. Innymi słowy: lista „książek powszechnie cenionych, ale nie trafiających w mój gust literacki i poczucie estetyki” byłaby produktem o bardzo krótkiej przydatności do spożycia 🙂
    No, oczywiście mogę sobie pojeździć po Paulo Coelho (to akurat niechęć trwała i mocno uzasadniona). Ale czy jest on aby autorem wciąż powszechnie dzisiaj cenionym? Wątpię. Jednak i on miał swoją pozytywną rolę. Gdy uczyłem w liceum, zdarzało mi się (nie przy uczniach) mówić: jeśli pytam o najważniejsze książki, dotąd przeczytane, w klasie pierwszej, we wrześniu, i ktoś wymienia „Alchemika” – wiem, że mam przed sobą materiał na ciekawego ucznia. Jeśli zadaję to samo pytanie w klasie maturalnej, w kwietniu, i słyszę identyczną odpowiedź – to wiem, że jako nauczycielowi coś mi się nie udało…
    Pozdrowienia –
    JS
    PS. W sprawie powieści Witkacego, zwłaszcza „Pożegnania jesieni”, mam inne zdanie, niż Pan – ale ostatni raz czytałem je chyba jeszcze w poprzednim stuleciu 🙂 więc nie wiem, jak bym na to zareagował dziś. Memento stanowi Berent, którego ogromnie ceniłem w latach zajmowania się zawodowo Młodą Polską, a niedawno zajrzawszy przypadkiem do „Próchna”, przeraziłem się, że obecnie jest to dla mnie aż tak nie do przyjęcia 🙁 JS

  • Bardzo dziękuję za odpowiedź. Uświadomił mi Pan kilka spraw, również niezwiązanych bezpośrednio z moim pytaniem. Dodam tylko, że lektura [dwukrotna] „Granicy” była dla mnie męczarnią, ale paradoksalnie łatwiej rozmawiało mi się o tej książce z moimi uczniami niż o „Chłopach”, których… uwielbiam.

    Pozdrawiam

  • 51. Piotr Wojciechowski: Czaszka w czaszce

  • Nie napisałem, że 'Mistrz i Małgorzata’ mi się nie podobał(a), bo to nieistotne. Istotne, że nic się z „Mistrza i Małgorzaty’ nie dowiedziałem i moim zdaniem dowiedzieć nie mogłem, bo tam brakuje treści. W określeniu 'sequel Ewangelii’ nie ma nic negatywnego, nie mam nic przeciwko przeróbkom cudzych tekstów, jeśli one coś nowego wnoszą, czego u Bułhakowa nie ma. Co Bułhakow napisał nowego o Jezusie albo Piłacie? Natomiast fragmenty o diabłach buszujących po Moskwie są 'bełkotem’ (w przeciwieństwie do sequelu), bo nic nie opisują. Nie jest to ani świat rzeczywisty, ani baśniowy dający się porównać z rzeczywistym. Autor nie opisuje żadnej swojej fantazji, wyobrażenia, czegokolwiek. Czym się różni Moskwa z bułhakowskimi diabłami od Moskwy bez diabłów? Obawiam się, że niczym, więc ich tam nie ma – nawet u Bułhakowa. Bułhakow wpisał się jedynie w modę na żargon diabelsko-magiczny.

  • Panie Jerzy

    Nadzwyczaj podoba mi się cykl związany z kanonami. Może dlatego, że sam jestem polonistą i żywo mnie interesuje, co i czy w ogóle ludzie czytają, stąd też moja aktywność w komentarzach [choć tym faktem proszę się nie czuć do niczego zobligowanym :-)]
    Teraz jednak chciałbym nawiązać do Pana słów o ośmiu pozycjach, które jeszcze Przed Panem. Oczywiście nie proszę o ich ujawnienie. Ale zastanawiają mnie one w innym kontekście. Mam na myśli „książki, które trzeba sobie zostawić na później”, przy czym to później jest kategorią liczoną w latach, a może i w dekadach. Proszę mnie poprawić, jeśli się mylę, ale swego czasu do tek kategorii zaliczył Pan „Józefa i jego braci” Tomasza Manna. Zastanawia mnie, czy dzieło Noblisty z Niemiec i pańską nieprzeczytaną ósemkę coś łączy, jakiś wspólny, nawet szeroko rozumiany, mianownik. Swego czasu bodaj o „Traktacie o łuskaniu fasoli” W. Myśliwskiego, ktoś powiedział „takiej książki młody człowiek nie napisze”. A o jakich książkach można powiedzieć „tego młody człowiek nie zrozumie”? Ja tak traktuję „Braci Karamazow”. Czuję, że to wielka góra, na którą nie umiałem się wspiąć i chyba muszę do niej jeszcze dojrzeć.
    Jestem relatywnie młodym człowiekiem i wydaje mi się, że raczej byłbym w stanie powiedzieć o drugiej stronie medalu tzn. o książkach, od których warto [ może nawet należny] zaczynać przygodę z wielką literaturą. Wymieniłbym tutaj kanoniczną – w moim mniemaniu – trójkę: „Mistrza i Małgorzatę”, „Sto lat samotności” i „Rok 1984”. Wydaje mi się, że utwory te niepodważalnie wybitne i absolutnie zasługujące na obecność w kanonie mają – nazwijmy to – potencjał popkulturowy. Są przystępne i jednocześnie efektowne – w dobrym tych słów znaczeniu. Gdyby ktoś jednak zostawił je sobie „na później”, powiedzmy na czas bycia dziadkiem, a nie wnuczkiem, to mógłby przy odrobinie braku dobrej woli dopatrzeć się w nich czegoś w rodzaju efekciarstwa, epickiej komiksowości – o ile dobrze to ująłem.
    Wracając do sedna sprawy, zastanawiam się, na jakie „upojenia literackie” [raczej o typ literatury mi chodzi niż o konkretne tytuły] lepiej cierpliwie poczekać i nie psuć sobie wykwintnej uczty nazbyt przyspieszoną „konsumpcją”?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Premium WordPress Themes