Kiedy ludzie z mojego pokolenia obserwują to, co się obecnie w Polsce dzieje, miewają skojarzenia z PRL-em. Ja oczywiście również. Niestety ostatnio wśród tych skojarzeń, pozwalających rozpoznać mentalność totalitarną w szeregach rzekomo skrajnie antykomunistycznej władzy, pojawiło się inne, nieprzyjemne.
Były późne lata 80. W pewnym ośrodku przemysłowym w środkowej Polsce wybuchł strajk, po którym wyrzucono z pracy kilkanaście osób. Pracownicy Uniwersytetu Warszawskiego postanowili wtedy zrzucić się na stypendia dla prześladowanych robotników; miało je rozdysponować tamtejsze duszpasterstwo. Nie pamiętam, jakimi kanałami zaproponowano mi, żebym znalazł się w delegacji, która miała pojechać i dogadać na miejscu szczegóły. Przypominam sobie jedynie, że główną, jak mi się zdaje, osobą w naszej delegacji była śp. profesor Halina Suwała, znana mi wcześniej jako autorka wspaniałej monografii Emila Zoli. Chodzi mi po głowie, że wiózł nas swoim prywatnym samochodem inny bohater mojej młodości, prof. Janusz Grzelak – ale mogę się mylić.
Przyjechaliśmy po południu na plebanię. Zgromadziła się tam ekipa miejscowej nielegalnej „Solidarności”. Przywitali nas bardzo miło, pochwalili się efektami swojej działalności wydawniczej – między innymi wydrukowali jakiś tekst ks. prof. Tischnera – i zaczęli opowiadać o sytuacji w swoim zakładzie. Mówili o ludziach, których wyrzucono i o tych, którzy wyrzucali. Mówili o tych, którym ufają, i o tych, których nie są pewni. I o swojej wymarzonej Polsce. Jak to ujął jeden z nich: o oczywistym rozwiązaniu, które za jednym zamachem zlikwiduje nasze problemy, a mianowicie o Katolickim Państwie Narodu Polskiego.
To była wisienka na torcie. Gdyż już wcześniej zacząłem mieć wrażenie, że w wypowiedziach tych dzielnych i szlachetnych przecież ludzi brzęczy jakieś nieprzyjemne echo. Jakbym słuchał nagrania ukochanej piosenki, ale z jakimś irytującym, zrazu prawie niedostrzegalnym, a potem już oczywistym przydźwiękiem. Ludzie dzielili się według naszych gospodarzy na dwie grupy, bez żadnego środka. Byli NASI, myślący dokładnie tak, jak my, pozbawieni wątpliwości, zawsze gotowi do działania – i byli ONI, wśród których znajdowali się chwalcy reżimu, cyniczni karierowicze i miłośnicy zamordyzmu, ale też ci, którzy nie dość gorliwie nienawidzili komunizmu, zgłaszali jakieś idiotyczne wątpliwości i niekoniecznie marzyli o uczynieniu z katolicyzmu wyznania „pierwszego wśród równych”.
Jeśli się nie mylę – ale to było trzydzieści lat temu! – w drodze powrotnej próbowałem zapytać członków naszej delegacji, czy wszystko, co usłyszeliśmy, im odpowiada. Zdaje mi się, że nie podjęli tematu, ucinając dyskusję stwierdzeniem, że ludzie pod presją mają prawo do wypowiedzi nieco bardziej ekspresyjnych, niż podpowiada rozsądek. Uczestniczyłem potem w zbiórce, sumiennie przekazywałem co miesiąc pieniądze umówionej osobie, które wysyłała je dalej, ale po latach przyznać muszę, że robiłem to bez serca. Broniłem słabych zastanawiając się z niepokojem, co będzie, kiedy zrobią się silniejsi.
Wiadomo, że gorący konflikt wyostrza stanowiska. Między atakującymi się stronami najpierw zostaje oczyszczone przedpole. Ewangeliczne „kto nie jest przeciw nam, jest z nami” zostaje automatycznie zastąpione przez formułę „kto nie jest z nami, jest przeciw nam”. Dlatego nie powinienem się dziwić. A jednak okazuje się, że zdążyłem zapomnieć, jak to jest. Choć nie mogę tak do końca wykluczyć, że przeciwnie: wprawdzie ze świadomości tamto wspomnienie (oraz kilkanaście mniej spektakularnych, ale analogicznych w wymowie) prawie wyczyściłem, pozostała może we mnie bezwiedna alergia, która się teraz zaktywizowała i na zimne dmucham.
Zakończony w niedzielę mundial rozgrywany był w Rosji Putina. Nie jest to fajne państwo. W łagrze głoduje Oleg Sencow. Zatrzymanej za zakłócenie meczu finałowego, protestującej w sprawie Sencowa członkini Pussy Riot jakiś urzędnik mówi na rozpowszechnionym w internecie filmie: szkoda, że to nie jest 1937 rok (innymi słowy: powinni cię rozstrzelać). Turniej miał sprawny przebieg, bo w autorytarnym państwie nie jest kłopotem przestawić na miesiąc tajne służby, żeby zamiast inwigilować buntujących się obywateli, inwigilowały chuliganów. Przed początkiem mistrzostw wyłapano i uśmiercono ileś tysięcy bezpańskich psów. I tak dalej. Wszystko to sprawiało, że ciekawe mecze oglądało się z niejakim zakłopotaniem. Co należało zrobić? Nie oglądać transmisji ze świadomością, że ta forma bojkotu jest tyleż patetyczna, co tak bezowocna, że aż trochę komiczna? Czy przeciwnie: oglądać, ze świadomością, że ta forma konformizmu jest wprawdzie, jak każdy konformizm, niesmaczna, ale w tym konkretnym przypadku nie ma znaczenia?
I oto na FB pojawili się moi znajomi z tamtego ośrodka przemysłowego sprzed trzydziestu lat. Wiedzący lepiej. Znający dobrze moralne obowiązki własne, ale również, a może przede wszystkim, swoich bliźnich. Domagający się od nas, kibiców stojących przed powyższą kuriozalną alternatywą, albo pryncypialnej postawy (Sencow siedzi, więc nie oglądam zmagań Chorwacji z Anglią ani Belgii z Francją), albo przynajmniej publicznego wyznania winy. Jestem marnym człowiekiem, ponieważ nie stać mnie na pryncypialność.
Rzecz nie w tym, że nie mieli całkiem racji; może lepiej być patetycznie śmiesznym, niż racjonalnym i niesmacznym. Tylko że znów usłyszałem ten brzęczący pogłos (chyba mi się nie zdawało?). On wzbudza się chyba w sytuacji, gdy zaangażowani bez reszty w walkę Dobra ze Złem rozszerzamy uprawnienia własnego sumienia na nie dość, naszym zdaniem, zaangażowanych bliźnich. Mój Boże, przecież i na co dzień to robimy: żadne ze wskazań Ewangelii nie spotkało się z tak lichym odzewem ludzkości, jak „Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni”. Ale w podnieceniu konfliktem to sądzenie przestaje dotyczyć tylko fundamentalnych spraw, generalnego opowiedzenia się po właściwej stronie, lecz zaczyna obejmować także kwestie pomniejsze, aż po najdrobniejsze szczegóły. Nie wystarcza świadomość, że naszą grupę integrują te same pryncypia moralne; także ich aplikowanie do sytuacji wątpliwych ma być u wszystkich jednakowe. Odmawiamy zaufania do sumienia bliźnich, nawet jeśli wszystko zdaje się wskazywać, że to ludzie nie mniej szlachetni, niż my sami (bo że sami jesteśmy szlachetni, nie ma wątpliwości…).
Nie należy być sędzią we własnej sprawie. Dlatego napisałem to wszystko dopiero, znalazłszy na FB taki oto kwiatek: mój znajomy ksiądz – o klarownej postawie prodemokratycznej, antypisowskiej i antyputinowskiej – napisał kilka zdań o finałowym meczu Chorwacja-Francja. Inny mój znajomy (świecki) zareagował na to wezwaniem, by dopisał coś o Pussy Riot i Sencowie, inaczej ZERWIE Z NIM ZNAJOMOŚĆ.
Walka z totalizmem dlatego jest taka niebezpieczna, że w miarę narastania ucisku kryptototalizm – „kto tam znów rusza prawą? Lewa! Lewa! Lewa!” – zaczyna zakradać się do naszych własnych dusz. To może dopiero początek, a sprawa nie ma większego znaczenia. Ale nie umiem stłumić głosu wewnętrznego, który podpowiada: to już się dzieje.
(zdjęcie ze strony football2018worldcup.com)