W żenującym z punktu widzenia etyki dziennikarskiej programie TVP Info „Studio Opinii” miał wczoraj wystąpić wśród gości niejaki Jerzy Sosnowski. Byłem ciekaw, jak też wygląda człowiek, który nazywa się tak samo jak ja i nie ma oporów przed występowaniem w telewizji Jacka Kurskiego, więc obejrzałem pierwsze pół godziny tego programu. Dłużej nie dałem rady. Od osób twardszych ode mnie, które wytrwały do końca, wiem, że ów Jerzy Sosnowski się nie odezwał i nie dało się go w związku z tym zidentyfikować.
Nasze imię i nazwisko nie jest oczywiście „znakiem towarowym” i nie sposób objąć ich copyrightem. Liczba możliwych kombinacji jest duża, ale jednak ograniczona i może sie zdarzyć, że w jednym czasie pojawi się np. aktor Artur Żmijewski oraz artysta wizualny Artur Żmijewski (ale jednak nie dwóch aktorów Arturów Żmijewskich). Jeśli nie jest się wielką sławą, tylko prostym pisarzem i dziennikarzem (co prawda z wieloletnim stażem, obejmującym m.in. kilkanaście lat pracy w jednej z najpopularniejszych w Polsce stacji radiowych), trzeba się z takimi nieprzyjemnymi sytuacjami liczyć.
Ale z drugiej strony, gdybym dzisiaj zaczynał dopiero pojawiać się w mediach – wyszukiwarka Google, co sprawdziłem, na pierwszych kilkudziesięciu pozycjach wciąż informuje jedynie o majorze Jerzym Sosnowskim, przedwojennym agencie polskiego wywiadu, oraz o Jerzym Sosnowskim, autorze „Apokryfu Agłai”, czyli o mnie – to chciałbym się od istniejącego już w przestrzeni publicznej Jerzego Sosnowskiego odróżnić. Tym bardziej, im podobniejszy do jego zawodu byłby mój zawód – i im mniej podobne byłyby nasze poglądy. Więc na przykład, najprościej, dorzuciłbym inicjał drugiego imienia. Gdybym tego nie zrobił, oznaczałoby to chyba tylko jedną z dwóch rzeczy: albo że właśnie CHCĘ SIĘ MYLIĆ, chcę, żeby moja działalność szła na konto tamtego; albo że tak bardzo LEKCEWAŻĘ tamtego, że aż nie wiem (naprawdę nie wiem, albo ostentacyjnie udaję, że nie wiem) o jego istnieniu.
Ba, tylko że jeśli ktoś uważa się za dziennikarza (a osoby, realizujące program w TVP Info, niewątpliwie tak właśnie siebie określają), to chyba należałoby zdawać sobie sprawę, że zaprasza się do studia kogoś, nazywającego się tak samo, jak… dawny kolega z firmy. Bo w TVP są przecież w archiwach programy, które prowadziłem; ba, są świeższe programy, do których mnie zapraszano jako gościa. Już nie wspominam nawet o tym, że przed laty znaliśmy się osobiście ze współprowadzącym Studio Opinii Jackiem Łęskim (możliwe, że on już nie pamięta, a i ja po tym, co wczoraj obejrzałem, wolałbym zapomnieć).
W związku z tym wszystkim puszczanie przez ponad godzinę informacji na pasku, że o 21: 50 pojawi się w telewizorze m.in., obok Jacka Bartyzela i Adama Borowskiego, Jerzy Sosnowski – bez dalszych określeń – ma charakter… błędu w sztuce, że tak to grzecznie nazwę.
Obawiam się, że nie mam żadnych innych środków, poza perswazją, żeby tego nowoobjawionego Jerzego Sosnowskiego wezwać: szanowny Panie, nie znamy się; chętnie wierzę, że Pana nadchodzące osiągnięcia pokryją kurzem niepamięci moją nieważną i pożałowania godną aktywność medialną; niemniej, póki to nie nastąpi, dla dobra nas obu proszę, żeby Pan nie stwarzał wrażenia, że się Pan pode mnie podszywa (co chyba nie sprawia Panu przyjemności), i żeby Pan zaczął występować jako Jerzy R. Sosnowski, Jerzy A. Sosnowski, Jerzy J. Sosnowski czy jak sobie Pan jeszcze życzy. Nie dlatego, że jest Pan mniej ważny niż ja, bo nie, a w dodatku w nadchodzących miesiącach jest Pan w stanie zrobić błyskotliwą karierę, tylko dlatego, że nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności ja zacząłem się pojawiać w mediach wcześniej i moje nazwisko bez dodatkowych literek, ma prawo (tymczasem i chyba jeszcze przez jakiś czas) kojarzyć się ze mną, nie z Panem. Mogę tylko zapewnić, że gdybym przewidział Pana istnienie, zawczasu jakąś dodatkową literkę bym sobie dostawił. A teraz jest już obiektywnie za późno.