W związku z przykrą sytuacją, jakiej doznała pani Olena Babakova w radiowej Trójce (szczegóły tutaj), próbuję sobie przypomnieć coś, co choć trochę przypominałoby to wydarzenie, a co przydarzyłoby mi się w ciągu szesnastu lat przepracowanych w tamtym miejscu. I nie, nie udaje mi się. „Dobra zmiana” wymiotła z mediów publicznych niemałą grupę dziennikarzy, twierdząc, że jakoby uprawialiśmy propagandę, byliśmy wynajętymi cynglami i Bóg wie, co jeszcze (jak dotąd, nikt nas nie przeprosił; kiedyś to pewnie nastąpi, a w każdym razie – powinno). Tymczasem nie tylko nie potrafię znaleźć w przeszłości analogii dla takich historii, ale nie wychodzi mi wyobrażanie sobie, w jakich okolicznościach mogłoby do tego dojść – w realiach, w których pracowałem. A to dlatego, że:
PO PIERWSZE: Gości wymyśla prowadzący audycję z wydawcą. To nie jest sprawa nawet dyrekcji anteny, nie mówiąc o Zarządzie Polskiego Radia! Na kolegiach anteny nie omawia się tak szczegółowo poszczególnych pozycji programowych w nadchodzącym tygodniu. Tym bardziej te wiadomości nie idą wyżej. W normalnie zarządzanym Polskim Radiu zadania deleguje się na tak niski szczebel, jak to tylko jest możliwe. To prowadzący wie, z kim chce rozmawiać. Kierownik redakcji jest od ocenienia, czy rozmowa była udana (czyli po fakcie m.in.: czy goście byli sensownie dobrani). Zgoda, dziennikarz może przed wystosowaniem zaproszenia poprosić raz na jakiś czas kogoś wyżej (ale przecież nie Zarząd…) o radę. Dyrektor ma kontrolować, czy audycje z danej redakcji układają się w sensowną całość. Zarząd – czy antena realizuje postawione przed nią zadania. Tak to działa. Czy może: tak to działać powinno.
W związku z tym chciałbym wiedzieć: czy dziennikarze są obecnie prowadzeni za rączkę jak dzieci i wszystkie listy gości wszystkich audycji idą aż na samą górę, do akceptacji Zarządu? Czy też ktoś (ale kto?) wykazał się nadgorliwością i przedstawił listę gości tej audycji dyrektorowi anteny (lub poleciał z tą listą do biura Zarządu)?
Jeśli to pierwsze – to współczuję obecnym dziennikarzom ubezwłasnowolnienia. Jeśli to drugie – współczuję im klimatu, w którym muszą pracować.
PO DRUGIE: No dobrze, przyjmijmy do wiadomości, że jakimś kanałem wiadomość o gościu, który się Zarządowi nie podoba, dotarła do tegoż Zarządu, a ktoś z Zarządu przekazał (jak rozumiem: dyrektorowi Trójki), że ten gość nie ma wstępu na antenę. Znów: chciałbym wiedzieć, czy to jest obecnie norma, która nie budzi zażenowania ani Zarządu, ani dyrektora anteny? Czy też to jednorazowy wyskok; ale jeśli tak, to jak zareagował dyrektor anteny? Czy walczył o to, żeby prowadzący, wydawca, a poniekąd i cała Trójka, nie ośmieszała się odwoływaniem zaproszenia? Czy też zachował się jak skończony tchórz, powiedział „tak, oczywiście, przekażę”, bo nie rozumie, jakie są prawa i obowiązki wynikające z zajmowanego stanowiska?
PO TRZECIE: Idąc dalej tropem tej decyzji („odwołajcie no zaproszenie dla tej Babakovej, czy jak jej tam”) – jak zareagował na przekazaną mu wiadomość prowadzący? To już wiemy z oświadczenia pana Semki: ponieważ nie widział w sprawie „kontekstu cenzuralnego ani politycznego”, potulnie powiedział, że OK, nie ma sprawy, pani Babakovej nie będzie, tylko oczekuje, „że ktoś kompetentny zadzwoni do pani Babakovej i bezpośrednio wyjaśni powody odwołania jej wizyty” (czyli nie starczyło mu odwagi, żeby zadzwonić samemu). Ale mając pewne doświadczenie z pracy radiowej znowu nie umiem się nadziwić: szef mi mówi, że mam odwołać zaproszenie dla gościa, z którym chciałem w audycji rozmawiać, a ja nie widzę „kontekstu cenzuralnego”? To, że w 2016 roku doszło (przyjmijmy dla porządku, że doszło) do jakichś niesnasek przy rozwiązywaniu umowy o pracę z panią B., sprawia, że pani B. nie może się na antenie Polskiego Radia wypowiadać w roku 2019? Co to jest, omerta jakaś? A pozycja pana Semki jest tak słaba, że nie może powiedzieć szefowi: „szefie, niech się szef nie ośmiesza”, albo przynajmniej: „szefie, niech szef MNIE nie ośmiesza”, lub wreszcie i najlepiej: „szefie, nie zgadzam się, więc jeśli szefowi na tym zależy, to zgodnie z prawem proszę o wydanie mi tego polecenie na piśmie”? Tak już się pan Semka przyspawał do mikrofonu, że boi się konsekwencji uzasadnionego: „nie”?
PO CZWARTE: ktoś musiał chyba zwariować, żeby taką sprawę załatwiać z udziałem gościa. Jako się rzekło, trudno mi sobie coś podobnego wyobrazić, ale przecież zdarzały się nierównie mniej skandaliczne sytuacje, które wymagały taktu: okazywało się, że gość nie lubi się z drugim gościem, czegośmy nie wzięli pod uwagę, albo nie byliśmy pewni, czy gość jeszcze pracuje w instytucji, z przynależności do której chcieliśmy go przedstawić na antenie, albo wreszcie, choć na szczęście rzadko, że gość niekoniecznie jest trzeźwy. Za każdym razem sprawę staraliśmy się rozwikłać z całą delikatnością, wiedząc, że przed wejściem na antenę nie jest wskazane ludzi zaproszonych denerwować, a także, że są oni gośćmi Trójki, co zobowiązuje nas do pewnego stylu. A tu tak wprost: „co Pani właściwie zrobiła naszej instytucji?”?! Zamiast wykazać się, przepraszam, jajami i jedno z dwojga: albo panią wyprosić, robiąc sobie wstyd, ale wykazując w ten sposób (ślepą) lojalność wobec firmy – być może jest to jakaś wartość – albo (owszem, w ciemno, jak gdyby nigdy nic) panią wpuścić do studia – z całą gotowością do wzięcia na siebie kosztów przyzwoitego zachowania.
Żenada, jak wynika z tego wyliczenia, poczwórna.
(ilustracja ze strony www.enews.tech)