Należę do ludzi, którzy lubią wspominać, może nawet przesadnie. Codzienność coraz bardziej im się wymyka, przeszłość coraz silniej wabi. Do tego jeszcze hobbystyczne zajmowanie się historią polskiego rock and rolla i okolicznościami, w jakich powstawał, rozszerzyło moje wspomnienia o czasy, których tak naprawdę nie pamiętam: pierwsze dwie lokalizacje sopockiego Non Stopu, kluby studenckie z początku lat 60. ekscytują mnie, jakbym tam wtedy chadzał, a nie raczkował pod stołem.
W tym wszystkim jest jedna dekada, do której niby też wracam pamięcią, ale ostrożnie i właściwie od niedawna. W jej obrazie natrafiam na dziwne luki, nieciągłości, jakby buszowała po niej cenzura wewnętrzna im. Zygmunta Freuda. Literacko dotknąłem jej, zdaje się, tylko raz, w moim debiutanckim „Wielościanie” – potem obchodziłem ją szerokim łukiem albo odwoływałem się jedynie aluzyjnie, półgębkiem. Chyba za dużo się tam dla mnie (u mnie i we mnie) działo, żebym ją swobodnie przywoływał. A może za dobrze pamiętam swoje wyobrażenia na temat mojej przyszłości i teraz mi, pół na pół, przykro i wstyd? To jak z seansem spirytystycznym, gdy nie jesteśmy do końca pewni, czy zamiast życzliwego gaduły nie zacznie ruszać talerzykiem jakaś dusza słusznie potępiona.
Chodzi o lata 80. Dlatego otrzymawszy zaproszenie na wernisaż wystawy „Moje lata 80. Notatki, obrazy, opowieści” Jolanty Knap w filii Centrum Kultury Wilanów w ALTO przy Alei Rzeczypospolitej przez chwilę wahałem się, czy mam ochotę na tę konfrontację. Choć artystkę dobrze znam, a raczej dobrze znałem, wtedy właśnie.
Wyobraźcie sobie dziewczynę z burzą kręconych blond włosów, która podaje wam rękę gestem zdecydowanym, silnym, każąc – mężczyźnie przynajmniej – pomyśleć zaraz o ciele umięśnionym, sprężystym (pomyśleć słusznie, bo Jola była w kadrze narodowej juniorów w… skokach do wody). Widziałem ją zawsze jako roz-gwiazdę, manipulującą jednocześnie wszystkimi ramionami, z których jedno malowało, jedno pisało wiersze, jedno przewracało stronice uczonych ksiąg, jedno wpełzało na scenę teatralną, a inne, jako się rzekło, na wieżę do skoków… Była w moich oczach (bo nie mówię o realnej osobie, tylko o moich wyobrażeniach na jej temat) pełna sprzeczności, jakby chciała równocześnie być ascetyczną mniszką i zarazem planowała mieć dziesięcioro dzieci w pięć lat (w tym żadnych bliźniaków). Nie jestem zresztą pewien, czy czasem czegoś podobnego od niej nie usłyszałem. Była jedną z ulubionych uczennic mojej siostry, gdy ta pracowała jako nauczycielka polskiego w liceum im. Gottwalda (dziś znów: Staszica), potem poszła na polonistykę, gdzie dała się zaprosić do studenckiego teatrzyku, który w kilka osób założyliśmy. Teatrzyk się rozpadł po jednej premierze (nie mam zresztą wrażenia, że ze stratą dla historii teatru w Polsce), Jolka wyjechała do Londynu, straciliśmy ze sobą kontakt. Przez ostatnie trzy dekady widzieliśmy się raz czy dwa, potem połączył nas na nowo nieoceniony pod tym względem Facebook.
Przestrzeń wystawowa filii CKW, zresztą tak ukryta w gmachu ALTO, że musiałem dwa razy pytać o drogę, to po prostu długi korytarz prowadzący do innych pomieszczeń. Narzuca to linearność opowieści (co w sztukach wizualnych nieoczywiste), a zarazem sugeruje jakąś poboczność, by nie powiedzieć pokątność, co dobrze się zgrało z moim ambiwalentnym stosunkiem do tamtej dekady. Jola Knap zgromadziła tu szczątki, pozostałości, na wpół nieme dla zewnętrznego obserwatora pamiątki – a do tego kilka obrazów i trochę rysunków, wiersze, dwa opowiadania… „Tyle zostało ze świata” gada we mnie cytat, przez chwilę nie wiem, czyj (głowa polonisty to przeraźliwe nagromadzenie cytatów, „co moje to nie moje, podobnież kradzione” – o, następny – i fakt, że w ogóle mówimy, nie dorzucając co chwila przypisów, wypada uznać za przejaw nadzwyczajnej determinacji). Ach, już wiem, to z wiersza Jacka Podsiadły. Opowieść zaczyna się od fotografii Joli autorstwa Darka Rosiaka (TEGO Darka Rosiaka, świat jest mały), potem pojawia się portret Krzysztofa Millera i poświęcone mu opowiadanie z czasów, gdy podobnie jak Jolka – wtedy jeszcze Łakomiec, nie Knap – trenował skoki do wody na basenie Gwardii; kończy się drugim opowiadaniem o tym, jak mieszkańcy kamienicy przy Filtrowej, gdzie Jola mieszkała, idą na wybory 4 czerwca. Potem jest jeszcze aneks z jedynym kolorowym obrazem, domyślnie erotycznym, otoczonym listami (imiona i nazwiska nadawców dyskretnie ukryte), które przychodziły do Joli z Moskwy i ze Stanów Zjednoczonych od dwóch zakochanych (zdaje się) panów. Równocześnie. Mieć wtedy po absztyfikancie w ZSRR i w USA… No tak, myślę sobie, to mi się zgadza z wyobrażeniami sprzed lat.
Pozostałe obrazy są czarne, z pojedynczymi, jaskrawo kolorowymi liniami – i jest to rzadki przypadek, gdy czerń wydaje się przytulna, ciepła. Ja lubię obrazy Joli Knap i trochę żałuję, że jest ich tutaj tak mało. Poza tym pamiątki: zabawna notatka mojej siostry, wówczas pani od polskiego, wypracowania i prace roczne, notatki z zajęć uwielbianego przez autorkę Leszka Kolankiewicza, w których zdania płynnie przechodzą w rysunki przypominające trochę ilustracje Bellmera do „Madame Edwardy”, fotografie z naszego teatrzyku (między innymi widzę siebie i brata mojej ówczesnej dziewczyny, który całuje mnie w rękę – ?! – a obaj wyglądamy, jakbyśmy odgrywali scenę z „Nosferatu wampir” Herzoga) . Obok mnie staje Piotr Kośmider, autor tych fotografii i kolejny aktor naszej trupy, serdeczny jak zawsze (Piotrze, dlaczego u licha nie udało nam się trwale zaprzyjaźnić?). Tak to widocznie było: zaczęło się od pierwszych miłości, gdy w tle była społeczna euforia sierpniowego karnawału, potem emigracja zewnętrzna po traumie stanu wojennego, fascynowanie się naszymi uniwersyteckimi mistrzami, w końcu wolność i wraz z nią powolne odkrywanie, że nic, z wolnością i miłością na czele, nie jest aż tak fajne, jak nam się przez minionych dziesięć lat roiło. Tacy byliśmy – podpinam się pod wizję Joli Knap, co łatwo mi idzie, bo krążyliśmy wtedy po podobnych orbitach – ale czy istnieje między tamtymi nami i nami z dzisiaj jakaś ciągłość? Zostaję bez odpowiedzi, ze wzbudzoną gwałtownie czułością do siebie i innych z tamtych lat, ale i z dziwnym poczuciem, jakie musi ogarniać, kiedy staniemy oko w oko z sobowtórem, który nami przecież być nie może.
[wystawa czynna do 31 maja, Filia CKW w ALTO Wilanów, Al. Rzeczypospolitej 14]