Tekst jest (jeszcze) dłuższy niż zazwyczaj. Ale idą Święta, więc może znajdą Państwo trochę czasu.
Wczesnym rankiem donoszą Piłatowi, że jacyś miejscowi chcą się z nim widzieć, ale bez wchodzenia do środka, bo byliby nieczyści i nie mogliby spełnić wieczorem swoich obrzędów. Znowu te lokalne dziwactwa; ale prefekt obudził się w niezłym humorze, przynajmniej jak na tę pozbawioną kultury prowincję, której nie lubi, więc postanawia być wielkodusznie uprzejmy. Wychodzi przed bramę. Widzi Kajfasza, którego dobrze zna, jego teścia, którego imienia nigdy nie umie zapamiętać, ich sługi pod bronią, kilkunastu ciekawskich i jakiegoś biedaka z podbitym okiem. Wszyscy poza tym jednym są podnieceni; Piłat nie jest pewien, czy to niepokój, czy radość, ale ostatecznie nic go to nie obchodzi.
– Jakie to oskarżenie wnosicie przeciwko temu… człowiekowi? – pyta, wahając się przy ostatnim słowie, bo zatrzymany wygląda dość rozpaczliwie; musiał nieźle oberwać po drodze.
– Nie wydalibyśmy go tobie, gdyby nie był złoczyńcą – odpowiadają mu. No tak, znowu te wschodnie zagadki. Ale Piłat postanawia, że nie da sobie odebrać dobrego humoru, więc tylko pogardliwie przekrzywia głowę i rzuca, już prawie się odwracając:
– No to go zabierajcie i sądźcie zgodnie z waszym… prawem – wiadomo, że jedyne prawo, godne tego miana, pochodzi z Rzymu. Ale na to słyszy:
– Tylko że, prefekcie, chodzi o TĘ karę. Nam jest wzbroniona.
Piłat poważnieje. Obszarpaniec wydał mu się raczej pocieszny, niż groźny. Zdarzało mu się skazywać na ukrzyżowanie niejednego bandytę, ale nie przypomina sobie, żeby miejscowi przyprowadzali jednego ze swoich i jeszcze prosili o egzekucję. Raczej złorzeczyli na okrucieństwo władz. Więc prefekt znowu przekrzywia głowę, myśląc przelotnie, że musi opanować ten gest, bo jeszcze rozejdzie się plotka, że niedosłyszy. Macha ręką na najbliższego żołnierza; nie będzie przecież prowadził przesłuchania na zewnątrz. Ktoś szepcze mu tymczasem do ucha, co o złapanym się mówi, i Piłat parska śmiechem. Paradne. Ale na dziedzińcu pałacu stara się przybrać poważny wyraz twarzy i tylko znający go dobrze usłyszeliby ironię, gdy mówi niby serio:
– Aha, więc ty jesteś królem Żydów…
Tamten patrzy na niego poważnie, jakby nie przyjmował do wiadomości, że Piłat kpi. I pyta spokojnie:
– Mówisz to od siebie, czy tamci ci powiedzieli?
Innego dnia prefekt może by i kazał uderzyć podsądnego za taki ton. Ale różnica między ich pozycjami wydaje mu się dziś tak oczywista, że tylko wzrusza ramionami:
– A co to, ja Żydem jestem? To twoi pobratymcy i kapłani przywlekli cię tutaj. Co im zrobiłeś?
Tamten zachowuje się, jakby nie rozumiał, co mu grozi. A przecież chyba musiał usłyszeć, że chodzi o TĘ karę. Zamiast prosić zmiłowania, zaczyna wykład.
– Moje królestwo nie jest z tego świata. Gdyby było z tego świata, moi podwładni walczyliby, żebym nie trafił w ręce tamtych. A tak moje królestwo nie jest stąd.
Piłat nie może powstrzymać uśmiechu. Jakich podwładnych miałby mieć ten gość w poszarpanym odzieniu, ze związanymi rękami i śladem uderzenia na policzku? Doprawdy, służba w Judei przynosi czasem, poza upałem i nudą, zabawne przeżycia. Anegdoty, doskonałe do opowiedzenia na salonach w stolicy. Kiedyś, gdy tam wreszcie powróci. Toteż powtarza, prawie poklepując uda z uciechy:
– Czyli: jesteś królem.
– To ty tak twierdzisz – tamten nie daje się wyprowadzić z równowagi, jest zmęczony i jakby smutny, czy zrezygnowany, ale reaguje tak, jakby prowadzili zwyczajną rozmowę, w jakimś ogrodzie albo łaźni. – A ja się urodziłem po to, żeby mówić prawdę. I każdy, kto jest z prawdy, słucha mnie.
Piłat podnosi się niespiesznie i mija więźnia jak powietrze. Słyszał wiele razy o tutejszych wędrownych nauczycielach, ale chyba pierwszy raz widzi któregoś w akcji. Łapie się ze zdziwieniem na czymś w rodzaju sympatii do schwytanego: gość jest twardy, nie daje po sobie znać, że trzęsie się ze strachu. Bo przecież musi się trząść. Ale w każdym razie nie ma w nim nic, co by kazało go wieszać. Choć to przeciwstawienie prawdy i władzy nie brzmi najlepiej. Prefekt chciałby mu wyjaśnić, że prawdą jest to, na co przystaje władza, i że doprawdy lepiej bawić się w królowanie, niż głosić coś, co w oczach tych, którzy rzeczywiście decydują o naszym życiu, może wcale prawdą nie jest. Ale w ten sposób zawikłałby się w dysputę z miejscowym biedakiem. Tamten jest, mimo wszystko, śmieszny. Niedopuszczalne byłoby do niego dołączyć. Więc Piłat rzuca, mijając go:
– Ach, cóż to jest: „prawda”?… – i wychodzi do tamtych, którzy oczywiście sterczą dalej przed bramą, zawzięci.
– Nie znajduję w nim żadnej winy – oświadcza lekko. – A zdaje się, że jest u was w zwyczaju, żeby wam wypuścić jakiegoś więźnia na wasze święto. To co, wypuścimy chyba króla Żydów?
Powinni to kupić. Ale są przygotowani. Kapłani milczą, udając konfuzję, jednak zdążyli widocznie namówić się z ludźmi, którzy z nimi przyszli, bo służba zaczyna pokrzykiwać, co po chwili podejmują także ciekawscy:
– Nie tego, ale Barabasza! Barabasza!
Piłat wycofuje się za bramę. Pyta umyślnego, co to za Barabasz – kto by tam ich wszystkich spamiętał. Ale zaczyna zdawać sobie sprawę, że sytuacja zrobiła się delikatna. Oczywiście może zrobić po swojemu; tylko że tamci pewnie i tak znajdą sposób, żeby wykończyć biedaka, a przy okazji zaczną narzekać, podburzą lud, żeby znowu obrzucili pałac Piłata kamieniami, a do Jerozolimy ściąga na Paschę mnóstwo pielgrzymów i zrobi się z tego potężna awantura. Tymczasem podstawowy rozkaz, jaki prefekt otrzymał z chwilą wyjazdu na placówkę, brzmiał: „Zachować w Judei spokój”. Jak dotąd, nie mogą być z niego zadowoleni…
Wracając, Piłat znowu rzuca okiem na podsądnego. Stoi, jak stał; twarz bez wyrazu, jakby myślał o czym innym. „No, zaraz przestaniesz być taki spokojny”, myśli Piłat z mroczną satysfakcją. Choć pomysł, jaki mu przyszedł do głowy, w dalszym ciągu jest jakąś formą pomocy dla tego człowieka. Co innego skazywać bandytów, a co innego służyć jako narzędzie w niejasnej rozgrywce między miejscowymi. Wychłosta się gościa; nikt po potraktowaniu go biczem z ołowianymi ciężarkami na końcach rzemieni, nie będzie w stanie chodzić, a tym bardziej nauczać, przez ładnych parę tygodni. Tego się w ten sposób uciszy, a tamtych chyba zaspokoi, zwłaszcza, jeśli zobaczą, do czego doprowadzili. Więc Piłat odwraca wzrok od więźnia i wydaje rozkazy. Niech go zbiją i wyszydzą. Pobawcie się, chłopcy.
Widocznie nie tylko jego rozśmieszyła myśl, że biedak mógłby gdzieś królować, bo kiedy więzień wraca, okazuje się, że żołnierze przebrali go jak figurę do jakiejś komedii. Korona z cierniowych gałązek, purpurowy płaszcz, a w nim gość, który wygląda oczywiście znacznie gorzej, niż kiedy tu przybył. Piłat każe go wyprowadzić przed bramę, ale sam wychodzi pierwszy i uparcie powtarza:
– Nie znajduję w nim żadnej winy .
Po minie tamtych domyśla się, że ubiczowany stanął za nim; ale ponieważ nie jest pewien, czy teraz tamten jest do rozpoznania, objaśnia:
– No, to wasz człowiek.
Ale kapłani rozumieją już, na czym polegał fortel. I nim kończy się przeciągłe westchnienie zgromadzonego wokół nich tłumku – biczownik wykonał najwyraźniej dobrą robotę i w zebranych rodzi się coś w rodzaju współczucia – Kajfasz z tym drugim zaczynają się wydzierać:
– Na krzyż z nim! Na krzyż!
Piłat czuje narastający ucisk w gardle. Przez chwilę wyobraża sobie z rozkoszą, że każe zaaresztować obydwu kapłanów i to ich krzyżuje – ale niestety takie rozwiązanie nie przybliżyłoby go do zaspokojenia oczekiwań Rzymu, żeby w Judei był spokój. Więc wybucha:
– To weźcie i sami go ukrzyżujcie! Ja nie widzę powodu.
Na co słyszy:
– Powiedział, że jest Synem Bożym. Według naszego prawa musi umrzeć.
Ach, więc o to chodzi. Przynajmniej się wyjaśniło, czym ten nauczyciel różni się od wszystkich innych. Nie upraszcza to jednak sprawy, raczej przeciwnie. Jeśli miejscowy opowiada takie rzeczy, to ma pewnie jakichś zwolenników. Może tam sobie opowiadać, że jego królestwo jest nie z tego świata, ale za chwilę Piłat będzie miał pod pałacem kolejną delegację, domagającą się czegoś przeciwnego, niż ci. A ranek zapowiadał się tak przyjemnie, po raz pierwszy od dawna! Więc prefekt, nic już nie mówiąc, wraca na dziedziniec pałacu, przywołuje więźnia i przygląda mu się uważniej, niż dotąd. Pochyla się do niego; z daleka można by sądzić – gdyby nie było to absurdalne przypuszczenie – że zamierza sobie uciąć z nim przyjacielską pogawędkę. I naprawdę porozumiewawczym tonem pyta:
– Ty, skądżeś ty się wziął?
A ponieważ tamten, jakby obrażony, że go jednak pobili, milczy, Piłat dodaje:
– Nie chcesz ze mną rozmawiać? Ty nie rozumiesz, że teraz wszystko ode mnie zależy? Że mogę cię uwolnić i mogę cię ukrzyżować?
Wzrok więźnia unosi się z ust na oczy mówiącego.
– Nic byś nie mógł, gdyby nie rozkaz, który cię ustanowił prefektem. Prawdziwy wybór miał ten, który na mnie doniósł, dlatego jego wina jest większa, niż twoja.
Odzywa się z wysiłkiem, jakby przy okazji biczowania naruszyli mu też szczękę. Ale to, że w tych warunkach rozumuje precyzyjnie i w dalszym ciągu nie prosi o łaskę, sprawia, że Piłat odczuwa z zakłopotaniem coś w rodzaju podziwu. Naprawdę, nie ma powodu, żeby więzień zawisł na krzyżu.
Więc prefekt wychodzi znowu, ale nim zdołał się odezwać, słyszy gniewne głosy:
– Jeśli go nie ukrzyżujesz, przestaniesz być przyjacielem cesarza!
Piłat nigdy nie był przyjacielem cesarza, bo to tytuł, na który trzeba mieć specjalne zasługi – i to wymieszanie pochlebstwa i groźby robi na nim szczególne wrażenie. Teraz już nie chodzi o „pokój w Judei”, teraz to on sam ma poważne kłopoty. Dobrze, chcą parodii procesu, to będą ją mieli. Może się jeszcze opamiętają, bo przecież cały czas robią, z punktu widzenia solidarności krwi, coś niesłychanego: domagają się śmierci jednego ze swoich i to z rąk… (Piłat nawet w myślach rzadko używa tego słowa) – cóż, z rąk okupanta. Toteż przywołuje służbę, każe posadzić podsądnego na specjalnej ławie (chyba nie tylko on jest wzburzony, bo przez pomyłkę wskazują więźniowi miejsce dla sędziego) i zamierza zacząć przesłuchanie. Ale po próbce na dziedzińcu obawia się, co tamten jeszcze może powiedzieć, więc zamiast zadać pytanie odwraca się do zgromadzonych i woła z furią:
– Oto wasz król! – a kiedy tamci wszczynają już prawdziwy tumult, z którego przebija się coraz głośniejszy krzyk „na krzyż z nim! na krzyż!”, Piłat dodaje ze złością już prawie rozpaczliwą. – Waszego króla mam ukrzyżować?
– Nie mamy króla oprócz cesarza – oświadczają donośnie kapłani.
Okrzyki natychmiast gasną. Także Piłat milknie i przygląda się Kajfaszowi i jego teściowi (ach tak, ma na imię Annasz!) ze zdumieniem. Nie wierzy, że to powiedzieli. Nikt nie wierzy. To, nazywając rzecz bez ogródek, akt kolaboracji. „No, dobrze” – myśli Piłat. – „Skoro tak, to niech wam będzie. Za takie słowa, wypowiedziane publicznie, życie jakiegoś wędrownego kaznodziei nie stanowi wygórowanej ceny”. Więc, żeby nie przedłużać tej żenującej sceny (zwłaszcza, że do kapłanów dotarło, co powiedzieli, i zdają się myśleć gorączkowo, jak swoje słowa cofnąć, czy osłabić), mówi pospiesznie, że Rzym skazuje więźnia na ukrzyżowanie. Po czym daje straży znak ręką. Tamci zabierają go do pomieszczenia, gdzie czekają skazańcy, osądzeni wczoraj. A Piłat oddalając się bez pożegnania do pałacu, rzuca jeszcze przez zaciśnięte zęby:
– Gnoje.
Chociaż wie, że zły jest przede wszystkim na siebie. Zrobili go w końcu rzeźnikiem, tak, jak chcieli. Jeszcze ze dwie takie historie i obniży się wartość ukrzyżowania jako kary głównej. Zaniknie efekt wychowawczy. Więc jednak załatwili swoje porachunki czyimiś, to jest jego rękami. Wstrętne.
Znikając w drzwiach pałacu, próbuje z mozołem przypomnieć sobie ten niezły humor, z którym się dzisiaj obudził. Może niebawem się uda.
Drodzy PT Goście tej strony: dobrych i mądrych Świąt wszystkim NAM życzę.
(ilustracje: ze strony rc-tamu.org; to fragment obrazu Nikołaja Nikołajewicza Gaja „Cóż to jest prawda”; ze strony mnki.pl, to rysunek Stefana Żechowskiego „Chrystus przed tłumem”)