No więc mamy stan zagrożenia epidemiologicznego. Podobno ludzie w Warszawie pozamykali się w mieszkaniach i ulice były pustawe. Oby; chociaż pogodę mieliśmy dziś taką, że i bez zarazy nie chciałoby się wyjść (pięć stopni, przelotne opady deszczu ze śniegiem lub śniegu, te ostatnie, ze względu na silny wiatr, można by nazwać zawiejami). My w każdym razie (żona i ja) siedzimy w domu.
Siłą rzeczy człowiek skłonny jest zastanawiać się, co dalej. Ile to jeszcze potrwa, jak się będzie nadrabiało zaległości, powstałe w wyniku epidemii (np. w szkole, na uczelniach) i tak dalej. Tę skłonność wzmaga fakt, że szkoły, formalnie rzecz biorąc, zamknięto na dwa tygodnie. Więc istnieje pokusa wyobrażania sobie, że za te dwa tygodnie sytuacja wróci do normy.
Otóż bez paniki, ale i bez złudzeń należy sobie, moim zdaniem, powiedzieć: nie wróci, a już na pewno nie za dwa tygodnie. Może kiedyś. Ale to potrwa. I piszę to nie dlatego, że znam przyszłość (nikt nie zna!), ale dlatego, że nasze dzisiejsze myśli i wyobrażenia mają wpływ na teraźniejszość. I sądzę, że TERAZ należy przyjąć spokojnie perspektywę POZORNIE katastroficzną. To znaczy jak, nie przymierzając, podczas wojny. Nie planować, że to się skończy za 2 tygodnie czy za miesiąc. Wyobrazić sobie, że to potrwa pół roku albo rok. Albo do końca naszego życia. To paradoksalnie pomaga, bo (rację miał Camus!) w obecnych okolicznościach nadzieja jest odczuciem dość trującym. Oddawać się jej, to szykować sobie chwile rozczarowania. I zrywać związek z chwilą bieżącą. Więc nie, to nie jest chwilowe zakłócenie funkcjonującego normalnie świata. To teraz norma.
Spróbujmy spojrzeć na sytuację w ten sposób. Należy się skupić na tym, co dzisiaj. Więc dzisiaj zrobiłem sobie dzień wolny. Jutro rano (jutro rano jeszcze wchodzi ewentualnie w zakres rozważań) przygotuję się do lekcji on line. Chcę/muszę to zrobić, bo zakładam, że w przyszłym tygodniu da się te lekcje przeprowadzić. Zakładam, ale nie wiem tego na pewno. Nawet stosunkowo bliskiej przyszłości nie ma co sobie wyobrażać, bo nie wiadomo, co nadchodzące dni przyniosą (nadchodzące dni, a co dopiero: początek kwietnia!).
Z drugiej strony, oddawanie się wyobrażeniom, co będzie, gdy zarazimy się my lub nasi bliscy, gdy zamkną sklepy albo będzie przerwa w dostawie prądu (możliwych złych scenariuszy jest nieskończenie wiele) to też marnowanie energii. Problemy będzie się rozwiązywało w miarę, jak się pojawią. Przestaje działać oczywista niegdyś mądrość, że warto mieć przygotowanych kilka scenariuszy. Nie warto, bo jest za dużo nieobliczalnych zmiennych.
Lekkomyślność albo przygnębienie to natomiast luksusy, na który nas nie stać. Należy oddać się RZECZOWOŚCI . A ta dotyczy chwili bieżącej.
(źródło obrazka: https://a00759215.weebly.com/blog/analysis-of-the-film-modern-times-1936 )