Jak podano dzisiaj do wiadomości, po dymisji p.o. Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego Kamila Zaradkiewicza, pan Duda wyznaczył na to miejsce sędziego Aleksandra Stępkowskiego, skądinąd prezesa instytutu Ordo Iuris. W komentarzach ludzi mi ideowo bliskich czytam, że to ze strony tzw. głowy państwa prowokacja, zważywszy zarówno na fundamentalistyczne deklaracje ideowe tego instytutu, jak na ujawniane ostatnio jego zadziwiające powiązania międzynarodowe.
Myślę podobnie z jednym zastrzeżeniem, o którym chcę tu napisać. Jest bowiem dla mnie uderzające, że partia obecnie rządząca traktuje NASZ WSPÓLNY kraj jako terytorium podbite. I czyni tak właściwie od pierwszej chwili po wyborach prezydenckich 2015 roku, w wyniku których przejęła w Polsce niczym nie ograniczoną władzę. Współobywatele zostali podzieleni na konkwistadorów (którzy wdarli się do mediów, Trybunału Konstytucyjnego, sądów, prokuratury i tak dalej, i tak dalej, aż po nieszczęsną stadninę w Janowie), na dobrych tubylców, którzy wsparli najeźdźców, oraz tubylców złych, którym nic się nie należy. Do tych ostatnich ponawiany jest od pięciu lat następujący komunikat: „MY tu rządzimy, a Wy możecie tylko wyć ze złości. I im mocniej wyjecie, tym większą przyjemność sprawia nam eksploatowanie zdobytej właśnie kolonii”. Krzewi się nową wiarę (z miejscami kultu, jak schodki na placu Piłsudskiego, świętymi – to wiadomo – i z nową prawdą o przeszłości, teraźniejszości i przyszłości) oraz prawdziwą, to jest nieliberalną cywilizację. Na rozmaitych stanowiskach umieszcza się ludzi, na których widok źli tubylcy wytrzeszczają oczy i bełkocą, że to kandydatury zupełnie absurdalne. Tylko że złym tubylcom, zdaniem konkwistadorów, nic do tego – i im szybciej wyrzekną się swoich śmiesznych roszczeń, tym lepiej. Ktoś pamięta, kto powiedział” „Point de reveries. Polacy, koniec z marzeniami”? To właśnie słychać teraz codziennie.
W tym właśnie świetle widzę nowego p.o. Pierwszego Prezesa SN. To jasne, że skoro pan sędzia Zaradkiewicz nie mógł się dogadać z tubylczymi sędziami, to roztropnie byłoby na jego miejsce desygnować kogoś, kto umiałby prowadzić negocjacje, cofnąć się o krok i przynajmniej pozorować słuchanie głosów krytycznych. Zamiast tego wskazano kogoś, kto szefuje instytucji, wydającej się nawet części katolików nieakceptowalnym ekstremum. To jest praktyczna realizacja rzuconych rzekomo w afekcie słów prezesa Kaczyńskiego: „Zamknijcie mordy”. W rządzącym przez nas, zwycięzców, państwie, możecie nam nagwizdać. Cieszcie się, że nikt was nie aresztuje, i nie podskakujcie, bo może jednak; wasze argumenty i potrzeby nie zasługują nawet na splunięcie.
Czy Państwo pamiętają jeszcze, jak Karolinę Lewicką, wówczas dziennikarkę TVP, potraktował premier Gliński? Miała być podstawką pod mikrofon, a śmiała mu zadać pytanie, a w dodatku, szczyt bezczelności, próbowała od niego wyegzekwować odpowiedź. Takich zuchwałych tubylców w prawdziwych koloniach się batożyło; Lewicką jedynie wyrzucono z pracy – jacy dobrzy są nasi władcy! A pamiętają Państwo dziwny brak reakcji na afery, ujawniane przez niezależną prasę, choćby aferę Dwóch Wież? Ta sama logika: jakieś tam tubylcze gazetki nie będą przecież kolonizatorom mówić, co jest uczciwe, a co nie. A wzgardliwe uwagi władców o Andrzeju Wajdzie czy Oldze Tokarczuk, czy brak czasu ministra Glińskiego na rozmowę z Krzysztofem Zanussim w obronie rozwalanego systemu produkcji filmów w Polsce? Danie zasłużonemu Zespołowi Filmowemu TOR 40 minut na zabranie się z siedziby, w wyniku czego archiwa Zespołu wylądowały (w styczniu, jeśli dobrze pamiętam) na chodniku? To przecież oczywiste, że jedynie kultura zdobywców się liczy. Tubylcy mają zaledwie folklor, niewart uwagi cywilizowanego człowieka.
Ta analogia jest głębsza, niż się zrazu zdaje, bo o obcości kulturowej mówi się w obozie PiS wprost i to od dawna. Czytali Państwo chyba niejeden wywód o tym, że prawdziwa polska elita kulturalna wyginęła w Katyniu albo w kazamatach bezpieki, zaś na jej miejsce została zainstalowana nowa – i należy zatem dokonać „wymiany elit”? PiS wymyślił sobie Polskę, stanowiącą zlepek niedokładnie znanej historii i pobożnych życzeń, i w jej imię zwalcza Polskę realną, tą, która – ze wszystkimi swoimi zaletami i wadami – powstała w przesuniętym przez mocarstwa kraju po 1945 roku. Rządzący dziś to konkwistadorzy chorych marzeń, historycznych iluzji, nienawidzący tego, co istnieje naprawdę. Co więcej, zgodnie z zasadami brutalnej erystyki, odwracają oni od dawna pojęcia i zarzucają swoim przeciwnikom to, co sami promują: uleganie złudzeniom, kult fikcji. „Jeśli ktoś pragnie rządzić, rządzić nieprzerwanie, musi umieć burzyć w poddanych poczucie rzeczywistości” – czytamy w „1984” Orwella. I to się właśnie dzieje.
Ten pomysł na rządy ma wiele dramatycznych skutków, jeden chciałbym jednak wyeksponować na koniec – bo zdaje się, że właśnie zaczyna grać pierwszoplanową rolę. Obywatele zamienieni w poddanych uczą się, raczej prędzej niż później, odpłacania władzy pięknym za nadobne (sam tego tekstu jeszcze dwa lata temu bym pewnie nie napisał…). Jak to podobno ktoś kiedyś powiedział Napoleonowi: „Bagnety są bardzo dobre, sir, mają tylko jedną wadę: nie da się na nich siedzieć”. Można było próbować przekonać do siebie przynajmniej część społeczeństwa, które od początku tej władzy nie ufało. Ale to wymagało finezji w rządzeniu, a na niej naszej pseudoprawicy nie zbywa. Więc aż do teraz, gdy kryzys zajrzał władzy w oczy, robiło się wszystko, by okazać pogardę tym wszystkim, którzy nie przytulili się do obozu rządzącego. A to w najlepszym razie jest 25% społeczeństwa (minus oportuniści, którzy się odwrócą, jak tylko zorientują się, że bezpieczniej jest gdzie indziej). W sytuacjach ekstremalnych to mało.
Na tle tej właśnie konstatacji wybory prezydenckie z takimi czy innymi kandydatami, urządzone w tym a nie innym terminie, wydają mi się epizodem bez większego znaczenia. W demokratycznym kraju – z wyborów tego szczebla wynikałoby coś fundamentalnego. Ale władza, która rozmontowała demokratyczny mechanizm ucierania się opinii, władza, która kolejną decyzją, tym razem dotyczącą p.o. Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego, mówi niemałej części rodaków, że ma ich w d…, zmierza w stronę wydarzeń, na których tle nawet najostrzejsza kampania wyborcza będzie się wydawała kłótnią przedszkolaków. Obym się mylił.
