Czytam, że Kirył Srebrennikow, rosyjski reżyser (twórca m.in. wspaniałego filmu „Lato” o Wiktorze Coju) w najwidoczniej sfingowanym procesie został skazany na trzy lata więzienia w zawieszeniu (oskarżyciel żądał sześciu lat w kolonii karnej).
Oto cała dwuznaczność Rosji: fascynująca, wyrafinowana kultura, źródło zupełnie nadzwyczajnych dokonań artystycznych i filozoficznych, w tym jednej z najgłębszych filozofii wolności (Bierdiajew) – i właściwie od zarania nowożytności tyrania, skierowana nie tylko przeciwko sąsiadom, ale także przeciwko sobie samej. Jakby dotknął ten naród rodzaj choroby autoimmunologicznej, jak w przypadku przeczulonych, zbyt wrażliwych organizmów.
Nie umiem bowiem przypomnieć sobie innego kraju, którego lista najwybitniejszych twórców i myślicieli byłaby w tak ogromnym stopniu listą ofiar. Jeden z największych poetów doby romantyzmu – zginął w ustawionym pojedynku. Drugi wielki romantyk – skazany na zsyłkę i jakoś też dziwnie zginął w pojedynku. Potem jeden z największych powieściopisarzy wszechczasów – skazany na śmierć, ułaskawiony w momencie, gdy stał już przed plutonem egzekucyjnym (i chyba nigdy już nie odzyskał psychicznej równowagi, choć, lub może właśnie: dlatego pisał rewelacyjne książki). Dalej, początek XX wieku: najwybitniejsi filozofowie w drodze łaski nie rozstrzelani, tylko wsadzeni na statek, jakby na późnośredniowieczny statek szaleńców, i spuszczeni na wodę (większość dotarła do Paryża). Artyści: rozstrzeliwani, zsyłani na Syberię, gdzie na ogół znikali na zawsze, a jeśli jeden poeta uniknął procesu, to popełnił samobójstwo (jakoby; nie jest jasne, czy ktoś mu nie pomógł). To samo, choć odrobinę łagodniej, po II wojnie: poeci skazywani za postawę aspołeczną (bo nie mieli „papierów” na bycie artystami), prozaicy zamieniani terrorem w pieski salonowe, piszący swoje największe dzieła w ukryciu, filmowcy pozbawiani możliwości kręcenia genialnych dzieł, aż niektórzy emigrowali i zwykle rozmieniali swoje talenty na drobne, uporczywie prześladowani muzycy… I teraz Serebrennikow, kolejna wielka rosyjska dusza, potraktowany jak pospolity aferzysta. Grozą wieje.
Przypomniał mi się Tadeusz Miciński, który przed stu laty roił, że Król Duch narodu polskiego wyzwoli Królewnę Duszę Rosyjską spod wpływu Demona-Cara (!!!???). A potem sam zginął, bo w płaszczu oficera korpusu Dowbora Muśnickiego (było zimno) zgłosił się jesienią (a może wczesną wiosną? – w tej chwili nie pamiętam) 1918 roku do rewolucyjnych władz obwodowych, żeby mu zorganizowali podwózkę, bo musi dostać się do pociągu, jadącego do odzyskującej właśnie niepodległość Polski… No, to mu dali woźnicę: znanego w okolicy bandytę, który go zatłukł zaraz po wyjeździe z miasta. Miciński pozostaje dla mnie ważną postacią, ale wśród rozmaitych jego cech naiwność brała niewątpliwie pierwsze miejsce.
Rosji nie sposób pomóc z zewnątrz, Rosja musi uleczyć się sama. Ale tymczasem wytworzył się tam jakiś niezrozumiały – gdy się patrzy z daleka – system homeostazy między potwornym systemem politycznym i intensywnym życiem duchowym. Wciąż nowi artyści i myśliciele decydują się na twórczość, a przecież wiedzą, muszą wiedzieć, że ryzykują znacznie więcej, niż artyści i myśliciele w innych krajach. A tyrania ich siecze, zgodnie z powiedzeniem, przypisywanym pewnemu generałowi rosyjskiej armii: Ludz’iej u nas mnogo…
(Foto ze strony: film.interia.pl)