Najnowsze doniesienia z radiowej Trójki budzą gniew i smutek. Nie, nie zmieniłem zdania: mianowanie Kuby dyrektorem miałem za ruch pozorny, do-wyborczy, i dziwiłem się koleżankom i kolegom, że zachowują się tak, jakby widzieli to inaczej. Czy nie było jasne, że bez zasadniczych zmian w zarządzie Polskiego Radia, a tak naprawdę w ustroju mediów publicznych, a jeszcze bardziej naprawdę w całej Polsce, nie ma co wracać na pogorzelisko? Z drugiej strony nigdy dość powtarzać, że w obecnej sytuacji nie sposób składać wypowiedzenia, nie mając pomysłu, co wobec tego; a też nadzieja, że z NASZEJ Trójki należy ratować, co się da, póki jest choćby cień szansy, była przecież uczuciem dla mnie zrozumiałym. Praca na Myśliwieckiej w tym zespole stanowiła radość i zaszczyt; z pewnością nie było łatwo powiedzieć sobie brutalnie, że to koniec. Nawet jeśli patrząc już z zewnątrz wątpiłem, czy ten „cień szansy” to cień, czy raczej powidok, efekt wishful thinking.
Więc nie sądzę, żeby Kuba miał naprawdę widoki na inne zakończenie dyrektorowania (czy serio liczył, że mu się uda, pozostaje dla mnie tajemnicą). Niemniej ludzie zaufali tym, którzy go na to stanowisko powołali – a zawiedzenie czyjegoś zaufania to jedna z najokropniejszych rzeczy, jakie możemy zrobić innym ludziom. I choć wydawało mi się i wydaje, że to zaufanie było nieracjonalne, to widzę w nim dzisiaj coś heroicznego. Naiwnego, ale heroicznego. Człowiekowi wolno chyba nie przyjmować do wiadomości, że świat bywa aż tak okropny, a ludzie aż tak źli. Wolno mu wierzyć wbrew wszystkiemu; w każdym razie, jeśli stoi za tym przywiązanie do jakiejś wartości, a nie do własnego komfortu.
Przy okazji zresztą załodze Trójki udało się, być może mimowolnie, obnażyć mechanizmy władzy PiSu z wyjątkową jasnością. Właśnie dlatego, że wbrew rozsądkowi wierzyli, że pacta sunt servanda, że z tą władzą da się ułożyć. Dlatego, że wytrzymali kilka lat, narażając się na krytykę (przyznaję, także moją), że już dawno przekroczyli granicę godziwego kompromisu. Że wrócili, gdy po majowej kompromitacji władz PR niby im obiecano coś w rodzaju traktatu pokojowego (znów narażając się na krytykę). I co w zamian otrzymali? Kolejny gwałt na Trójce, gdy tylko pojawiła się okazja; upokarzające tracenie audycji w ostatniej chwili, bez uprzedzenia, chyba nawet bez planu; przejęcie anteny przez kolonizatorów.
Moim zdaniem to było jasne już dawno, ale można było mi zarzucić, że jestem uprzedzony, zacietrzewiony itd. Dziś zakwestionować tego faktu już się nie da: z tą władzą nie ma co wchodzić w układy, jak nie ma co wchodzić w układy z gangsterami. Ludzie formacji, która dzisiaj rządzi Polską, znają tylko argumenty siłowe, a próbę cywilizowanego ułożenia się z nimi mają za przejaw słabości. Dialog, kompromis, umowa? Bez żartów. Dialog, kompromis i umowa wchodziły w grę w schyłkowym okresie władzy komunistycznej (nawet komuniści nie ośmielali się w latach 70. i 80. traktować kraju jako terenu podbitego, jakoś-tam dbali o pozory). PiS traktuje oponentów w taki sposób, że po podaniu im ręki na potwierdzenie jakiegoś zawartego z nimi dealu trzeba policzyć, ile ma się palców. Cokolwiek sądziłem o żyrowaniu decyzji Czabańskiego (i Kamińskiej) przez dziennikarzy Trójki, jestem dziś tym dziennikarzom wdzięczny, że zdecydowali się na eksperyment, którego wyniki są tak przeraźliwie jasne.

(zdjęcie z podpisem: „Czy da się jeszcze raz tchnąć w to radio życie?” pochodzi z profilu FB jednego z dziennikarzy Trójki)