Jak wszyscy śledzę wojnę na Ukrainie. Oburza mnie i przeraża, ale niespecjalnie dziwi. Od dawna mówiło się, że Putin nie zaakceptuje niepodległej Ukrainy – zarówno z powodów dziejowych (istnieje narracja historyczna, która czyni dzisiejszą Rosję spadkobierczynią Rusi Kijowskiej), jak gospodarczych. Konsekwentne nieprzestrzeganie umów międzynarodowych to też od, lekko licząc, stu lat, specjalność Kremla. Ponadto satrapie regularnie traktują wojnę jako środek do prowadzenia polityki wewnętrznej – zakładają, że wskazanie wroga pozwoli im zjednoczyć wokół siebie wystarczająco wielką część społeczeństwa, żeby kupić sobie jeszcze parę lat trwania. Jeśli coś w tym wszystkim mnie zaskakuje, to że te oczywistości dla przeciętnego mieszkańca Polski nie były oczywiste dla zachodnich polityków, którzy naprawdę przedwczoraj robili wrażenie zagubionych.
Z drugiej strony nasze, skądinąd całkowicie zrozumiałe, lęki utrudniają nam chyba zrozumienie czegoś ważnego. Lęki są zrozumiałe, bo – jeśli Ukraina, to czemu nie kraje bałtyckie lub Polska. Ale w Rosji, jeśli się nie mylę, poza regularnymi szowinistami rosyjskimi i niemałym procentem ciemnego ludu, naiwnie łykającego kłamstwa państwowej propagandy, są ludzie uczciwi i szlachetni. Ci są przeciw wojnie – i ciszej lub głośniej to deklarują. A dobrze jest pamiętać, że koszt sprzeciwiania się władzy jest tam nieporównanie wyższy, niż u nas. W reżimie PiSu wielu ludzi straciło pracę, wpadło w kłopoty, wylądowało w aresztach i ma sprawy sądowe, które jednak dzielni sędziowie nieraz rozstrzygają na ich korzyść. Cokolwiek o partii, rządzącej obecnie Polską, powiedzieć, nie było wszakże u nas zabójstw politycznych, ani nikogo nie skazano na obóz pracy. To nie znaczy, że nagle wybielam prawicę, tylko że dostrzegam różnicę – jak należy widzieć różnicę między kieszonkowcem a mordercą. Życie w kraju, którym rządzi ktoś taki, jak ten drugi, skłania do ważenia słów, zanim się zadeklaruje sprzeciw. I jeśli dostaję teraz z Rosji list, w którym czytam „żyjemy tu pod [putinowską – to wynika z kontekstu] okupacją”, to znaczy nieporównanie więcej, niż gdy publicznie deklaruję, że pisowcy traktują Polskę jak kolonię. W tym kontekście list otwarty rosyjskich pisarzy, czy wielotysięczne manifestacje antywojenne w Moskwie i innych miastach są aktami odwagi, której u siebie, jak dotąd, nie mamy szczęśliwie okazji sprawdzać.
Nie wiem, co będzie dalej; nikt nie wie. Tyranie, jak wiemy z historii, upadają; z tej samej historii jednak wiemy, że na krótszą metę („krótszą”, ale przecież liczoną w dekadach) ich bandyckie akcje niekiedy się udają. Świat Zachodu, a to od niego niewątpliwie zależy skuteczność międzynarodowych nacisków na Rosję, powoli, bo powoli, ale tak, jakby się jednak budził ze snu, że Putin to taki sam mąż stanu, jak przywódca dowolnego innego kraju. Wydaje mi się, że im dłużej trwa opór Ukrainy, tym mniej prawdopodobne jest skuteczne zainstalowanie w Ukrainie kogoś w rodzaju Łukaszenki (bo pewnie taki był pierwotny zamiar Putlera). Rządzący Rosją jakby nie zapamiętali pouczającej anegdoty o napoleońskim generale, mówiącym do Cesarza: „bagnety są bardzo dobre, sire, ale mają jedną wadę: nie sposób na nich siedzieć”. Nie można wykluczyć, że rosyjscy najeźdźcy zdążą złamać opór armii ukraińskiej, zanim Zachód dojrzeje do skutecznej akcji antyputinowskiej (nb fakt, że ten groźny świr ma walizeczkę atomową pod ręką, nie jest tak całkiem do przeoczenia). Ale o „pokrewieństwie” i „braterstwie” rosyjsko-ukraińskim władcy Rosji mogą już zapomnieć.
Przypomina mi się urocza, skądinąd, rosyjska tłumaczka literatury polskiej, która kilkanaście lat temu pytała mnie w Moskwie przy piwie: „Za co wy nas właściwie tak nie lubicie?”. No więc, Tamaro, właśnie za to. I naprawdę nie ma to nic wspólnego ze stosunkiem do konkretnych, pojedynczych Rosjan: traktowanie ich ryczałtem jako klonów Putina jest szowinistycznym nonsensem. Ale państwo rosyjskie, poza krótkim okresem rządów Jelcyna, którego z powodów wewnętrznych Rosjanie wspominają źle (i mają argumenty), pozostaje groźne i nie da się go lubić. Choć przy tym – pisałem na ten temat kilka razy, dziś widać to lepiej, niż kiedykolwiek w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat – Szestow, Bierdiajew, Coj, Serebrennikow, Okudżawa i tak dalej, to co innego, niż Putin, Ławrow, Breżniew, Gromyko czy Ziuganow. Jakkolwiek pozostaje niepokój, dlaczego naród o tak wysmakowanej kulturze duchowej daje się przez stulecia rządzić groźnym łajdakom. Ale to kwestia do rozważenia kiedy indziej, gdy już Putin przegra – bo kiedyś przegra – i wyląduje tam, gdzie jego miejsce: w niesławie. A Witalj Skakun, obrońcy Wyspy Węży i Wołodymyr Zełenski będą zapamiętani jako bezprzykładni bohaterowie. Ilu ich jeszcze trzeba, żeby ludzkość wyrzekła się skutecznie krwiożerczości.
Sława Ukrajini!
(Miałem na tym skończyć, ale jeszcze słowo o naszej sytuacji wewnętrznej. Ni z tego, ni z owego, ci sami Polacy, którzy przez ostatnie lata zachowywali się beznadziejnie, w 30% nadstawiając ucha na nacjonalistyczny, antyeuropejski bełkot i popierając żałosną paleoprawicę, w sytuacji próby zaczęli się znowu zachowywać jak należy. Powszechne akty praktycznego współczucia dla ofiar, akcje pomocy, wyraźny zanik posłuchu dla nacków wypominających Ukrainie – bez śladu zrozumienia dla powikłanej historii –Banderę, pozwalają znowu lubić własny naród. Widziałem wzruszająco zabawną wymianę zdań w sieci – nawet jeśli nieprawdziwą, to ładnie wymyśloną – gdy jakiś „prawak” wyzywa od najgorszych Putina, „lewak” mu odpowiada, że chociaż uważa prawaka za głupiego ch…ja, to tym razem się z nim zgadza, na co „prawak” reaguje na dużym stopniu złożoności, bo pisze: „Spie…laj. Dziękuję za poparcie”. Czyli w okolicznościach nadzwyczajnych zgoda narodowa jest możliwa… Obawiam się tylko, czy w ramach tej zgody nie pójdzie w zapomnienie fakt, że rządzą nami niekompetentni głupcy i łotry, których wolno chwilowo popierać jako, chciał nie chciał, pełniących obecnie rolę reprezentantów państwa, a potem co prędzej należy ich odsunąć od władzy i osądzić. Zwłaszcza, że ewidentnie należeli do poputczików Putina i osłabili naszą zdolność obronną, zarówno w sensie militarnym, jak politycznym. Ale trudno, na razie ważniejsze jest, co się stanie w Kijowie i Charkowie, niż kto będzie rządził w Warszawie; należy znać hierarchię zdarzeń).