„Trwam w pustce, której nie ma…” (to Witkacy, z „622 upadków Bunga)
*
Rozsypały mi się mosty prowadzące w tamtą stronę.
Popękały tafle przybliżających zwierciadeł. Osypały się na rumowisko z metalu i desek, na wraki, odpadki. Wokół zgiełk, szczęk i śpiew. Ciszy sprzed dwóch tysiącleci nie słychać. Jeśli była wtedy jakaś cisza. Bo raczej hałas, harmider pobliskiego miasta.
Sylwetki zrobiły się małe, zbyt małe, żebym to zobaczył. Narzędzia kaźni i martwe ciała wyglądają z tej odległości jak figurki z masy plastycznej do samodzielnego pomalowania. Zwłoki ofiar współczesnej wojny są o wiele lepiej widoczne, dotkliwe.
Bo ta wojna jest widoczna i dotkliwa, tak bardzo, że mówienie o metaforycznych zgliszczach zdaje się zuchwałością. Tylko że to naprawdę są zgliszcza. Brak wyobraźni Zachodu wyhodował Putina, a brak wyobraźni, buta, zuchwałość i w komplecie siedem grzechów głównych tzw. duszpasterzy uczyniło przekaz Ewangelii brzęczącym dźwiękiem bez większego znaczenia. Gromada naśmiewców tryumfuje: myśmy to wiedzieli z góry, myśmy to wiedzieli zawsze, że ten wasz Bóg nie istnieje, wasz Kościół to wyłącznie narzędzie bezwzględnej władzy, a ci wasi święci – frustraci i zboki, uczący co najwyżej obłudy. I często rozumiem, co ta gromada mówi: kolejny skompromitowany biskup zasiadł na stolicy arcybiskupiej i przywrócił do pracy księdza, który ministrantom wysyłał fotografie swojego penisa. Zakonnicy pobili się z użyciem pałki teleskopowej i damskich torebek. Znany ksiądz, wzywany do porządku, ale z dziwnie małą skutecznością, dowodzi w internecie, że Jezus nie był Żydem. W Polsce po pół wieku wprowadzono wreszcie zmianę w liturgii, żeby nie modlić się za Żydów „którzy niegdyś byli narodem wybranym”, ale za lud żydowski „który jako pierwszy nabyłeś [Boże] na własność”. Mam być wdzięczny, że zrobiono właśnie coś, co powinno być zrobione pół wieku temu? Jak w norwidowskiej Polsce, w Kościele wszystkie myśli przychodziły za wcześnie, a wszystkie czyny – za późno. A przecież większość słusznie szyderczych głosów odstręcza mnie zadawnionymi urazami, mściwą satysfakcją niezaleczonych traum. Nie współczuję im, bo tego nie chcą: współczucie uznaliby za zakamuflowaną formę symbolicznej przemocy.
Przekaz nauczyciela z Nazaretu przegrywa z logiką tego świata, ale przegrywa na inny sposób, niż kiedykolwiek byłem w stanie sobie wyobrazić: nie w wyniku zewnętrznego nacisku, ale jakby implozji: z braku wiarygodnego świadectwa. Nie przy skrytym podejrzeniu zwycięzców, że przyjdzie im jeszcze zawołać „Galilaee, vicisti!”, tylko w wyniku przemożnej racji. Przecież jasne jest, że zła nie pokonuje się dobrem, ale odwetem; że nie ma wybaczenia, ale sprawiedliwa odpłata; że złoczyńców się nie nawraca, a unicestwia. Tak jest, sam w końcu napisałem po rosyjsku publicznie, żeby ktoś wreszcie zabił Putina (wpis skasowałem po chwili); a i to prawda, że sporej części purpuratów nie życzę dobrze. Ale chociaż pamiętam jeszcze, co prawda niejasno, że nie powinienem. No cóż, typowa katolicka hipokryzja. Odpuść sobie, powiedz wyraźnie, czego pragniesz, a będziesz uzdrowiony na doczesny, to znaczy jedynie prawdziwy sposób…
Kiedy byłem dzieckiem, czułem grozę Wielkiego Piątku, nawet jeśli formułowałem ją sobie – chyba mnie pamięć nie zawodzi – w teologicznie niepoprawny sposób, że oto rozpoczynają się godziny, kiedy Bóg jest martwy, więc świat toczy się bez żadnej, choćby tak dyskretnej, jak na co dzień, opieki. Dziś jestem w samym środku tego doświadczenia. Owszem, inaczej niż w Buczy czy Mariupolu, na ulicach nie poniewierają się zwłoki, domy stoją, prąd jest, przed chwilą wróciłem ze sklepu, w którym kupiłem, czego mi było trzeba. Nie sięgnęliśmy dna doczesnego piekła jak Ukraińcy, znajmy miarę. Ale to, co stanowiło niematerialną strukturę mojego świata, zostało spustoszone. W tej pustce wykrztusić, że się czeka na Zmartwychwstanie, to jak pogrzebać się – nawet we własnych oczach.
Ale mimo wszystko tego sobie i wszystkim życzę. Odwagi innej, niż odwaga napisania „użyj własnego rozumu”, co stanowi wstęp do przedstawienia kolejnej teorii spiskowej. Gotowości opowiedzenia się po stronie głupstwa, które jest mądrością dla Boga – i które należy odróżniać od głupstwa o rzekomym zamachu pod Smoleńskiem, głupstwa, że nie wybuchła żadna pandemia, czy samoświadomego głupstwa o Latającym Potworze Spaghetti. A jeśli ktoś mi, nam, powie, że tej różnicy nie ma, to życzę sobie siły, żeby zmilczeć i iść dalej w swoją stronę. Nawet nie dlatego, żeby zachować minimum pokoju między ludźmi – do pokoju, jak pokazuje inwazja Rosji na Ukrainę, potrzebna jest dobra wola dwóch stron – ale dlatego, że Prawda, którą oglądam wzrokiem wewnętrznym, kiedy próbuję ją ubrać w ciąg słów, zostaje pokawałkowana i staje się zaledwie poglądem, który łatwo argumentacyjnie obalić. Ach, zapomniałem, na ten sposób myślenia też nie wypada się dziś powoływać w dobrym towarzystwie, bo nauczył mnie przecież tego Bierdiajew, Rosjanin. Wprawdzie emigrant i umarł w 1948 roku, ale Rosjanin, więc winny…
Christos woskresie, woistinu woskresie. Χριστος ανέστη. Trzeba skupić się na nasłuchiwaniu, bo to już nie jest nawet pogłos dźwięku, to zaledwie pogłos pogłosu. Lekkie zakłócenie, właściwie nieuchwytne w zgiełku awantur, w okrzykach przerażenia, w przemowach samozwańczych proroków świata, który wreszcie pozbył się opresyjnego ducha. Jakby mówienie „tak” ciału nie oznaczało również poddania się opresji, tylko innej (to nie ja i nie żaden Rosjanin, to Michel Foucault).
