Pięć dwunastek na sześćdziesiątkę:
Joanna Kulmowa: Stacja Nigdy W Życiu, Lewis Carroll: Alicja w krainie czarów – Philip Dick: Ubik, Bolesław Prus: Lalka – Fiodor Dostojewski: Idiota, Emil Zola: Germinal – Jan Potocki: Rękopis znaleziony w Saragossie, Raymond Chandler: Długie pożegnanie – Czesław Miłosz: Rodzinna Europa, Joseph Conrad: Jądro ciemności – Peter Robinson: Trucicielka, Tomasz Mann: Doktor Faustus.
King Kong (reż. Merian Cooper), Męczeństwo Joanny d’Arc (reż. Carl Dreyer) – Iluminacja (reż. Krzysztof Zanussi), Amarcord (reż. Federico Fellini) – Dzikość serca (reż. David Lynch), Ostatnie kuszenie Chrystusa (reż. Martin Scorsese) – Wiek niewinności (reż. Martin Scorsese), Niebieski (reż. Krzysztof Kieślowski) – Casablanca (reż. Michael Curtiz), Pragnienie miłości (reż. Wong Kar Wai) – To właśnie miłość (reż. Richard Curtis), Czas na miłość (reż. Richard Curtis).
Breakout: Karate; Ryszard Bakst/Stanisław Wisłocki: Beethoven, 3 koncert fortepianowy c-moll op. 37 i 32 Wariacje c-moll – Mike Oldfield: Ommadawn, Klaus Schulze: Mirage – Karin Krog: Cloude Line Blue, Cocteau Twins: Victoria Land – Peter Gabriel: The Passion, Arvo Pärt: Litany – Dead Can Dance: Within the Realm of a Dying Sun, Múm: Finally We Are No One – Academy St. Martin in the Fields/Neville Marriner: Bach, Orchestral Suites; Terry Riley: In C (Ars Nova Copenhagen)
Tadeusz Makowski, Kazimierz Mikulski – Giorgio de Chirico, Zdzisław Beksiński – El Greco, Yves Tanguy – Claude Monet, Agata Bogacka – Roy Lichtenstein, Jerzy Nowosielski – Edward Hopper, Andrew Wyeth
Samuel Marszak: Gdyby…, Stanisław Wygodzki: Lubię dworce kolejowe – Juliusz Słowacki: I wstał Anhelli z grobu…, Ewa Lipska: A więc to nie tak – Stanisław Barańczak: Żeby w kwestii tej nocy była pełna jasność, Ryszard Krynicki: Ocal mnie, prowadź – Mikołaj Sęp Szarzyński: Sonet I (Ehej, jak gwałtem obrotne obłoki…), Marcin Świetlicki: Listopad, niemal koniec świata – Bolesław Leśmian: Dziewczyna, Jacek Podsiadło: Jest światłem – Horacy: Do Leukonoe (tłum. Adam Ważyk), Małgorzata Lebda: (tu nie umiem się zdecydować: któryś wiersz z „Matecznika”)
*
Tej sytuacji nie należy zbywać frazesami. Mam na myśli zwłaszcza: „masz tyle lat, na ile się czujesz”. Gdyby to było takie proste, przyjmowałbym dziś życzenia z okazji ukończonej trzydziestki (tak naprawdę powinienem napisać „trzydziestki piątki”, ale brzmiałoby to jak kaliber broni w powieści kryminalnej).
Jest to wprawdzie sytuacja niezbyt przyjemna, ale przecież zarazem śmieszna. Gdyż jednym z podstawowych chwytów komicznych jest umieszczenie bohatera w roli, która go zaskakuje, w której się nie umie odnaleźć – i popełnia zabawne fałsze. Strepsjades próbuje zostać uczniem Sokratesa. Harpagon usiłuje pełnić rolę narzeczonego Marianny. Nieśmiały Tramp zostaje wrobiony w rolę szansonisty i desperacko wykonuje „Titinę”, nie pamiętając jej słów. Premier Wielkiej Brytanii zamierza odnaleźć ukochaną i w rezultacie musi odśpiewać kolędę, zapukawszy na długiej ulicy pod niewłaściwy adres („Love Actually”, gdyby ktoś nie poznał). No więc ja kompletnie się nie widzę w roli kogoś, na czyj widok pada uwaga: „ach, tak, ten starszy pan”. I o którym się myśli to, co ja sam myślałem przez jakieś 80% swojego dotychczasowego życia o sześćdziesięciolatkach. Nie to, że bez szacunku, właśnie przeciwnie, właśnie to mnie śmieszy: że jak się ma sześćdziesiąt lat, to szacunek się należy, bo człek widocznie wiele przeżył i zapewne jest mądry, wyważony w sądach, a w ogóle to trudno przy nim coś powiedzieć, bo patrzy z chronicznym politowaniem na nas, młokosów. I przy tym pewnie z trudnością się trzyma na nogach, więc trzeba ustąpić mu miejsca. Przecież to jakieś jaja są. Od paru lat wydaje mi się, że rozumiem coraz mniej, kurwica mnie strzela, jak za dawnych lat, albo i bardziej – tyle, że umiem ją czasami ukryć – a choć nastolatkom nie zazdroszczę (być nastolatkiem to męka, a i potem jeszcze przez jakiś czas łatwo nie jest), to żadnego politowania, raczej szczera ciekawość, co w ludziach młodszych ode mnie o dwa pokolenia właściwie tkwi. Co zaś do ustępowania miejsca, to zaczynam podejrzewać, że w świdrującym spojrzeniu, jakie widywałem niekiedy u staruszków, gapiących się na siedzące młode kobiety, niezupełnie o siedzisko chodziło. Szczegóły w prześlicznym wierszu Miłosza „Uczciwe opisanie samego siebie nad szklanką whisky na lotnisku, dajmy na to w Mineapolis”. I zaraz dodaję, bo aż w lekkiej panice sprawdziłem przed chwilą, że Miłosz to napisał, kiedy miał osiemdziesiąt dziewięć, a nie sześćdziesiąt; znajmy miarę, w tym zestawieniu mamy jeszcze czas.
(„Tak się bałem – zwierza się starszy pan drugiemu – tak się strasznie bałem, że nie będę mógł, a mnie się po prostu nie chce”. Przepraszam, ale na koniec nie dałem rady się powstrzymać. To jeden z moich ulubionych dowcipów, niestety wszyscy znajomi już go znają, więc nie mam go komu znowu opowiedzieć).