Opowiem Wam inną historię, w duchu Szwejka wymieszanego z Zolą.

Wczoraj w południe biorę sobie późnoporanny prysznic, rozmyślając radośnie o czekającej mnie audycji w RNŚ. Spłukałem właśnie mydło, robię pół kroku w stronę wyjścia z kabiny i wtem – lecę.

Lecąc, przypomniałem sobie wszystkie doniesienia medialne w stylu „pośliznął się w brodziku i dokonał seppuku za pomocą wystającego kranu, o czym opowiada wstrząśnięta wdowa”, a także to, że za każdym razem, czytając podobne nagłówki, myślałem sobie: „nie wiem, jakim trzeba być łamagą, żeby się pośliznąć w brodziku”. No to teraz już wiedziałem, nie miałem natomiast pomysłu, jak się zatrzymać. Gdyż złapane w przelocie szklane drzwi od kabiny niepojętym sposobem zamieniły się w rzęsisty deszcz kryształowych gwiazdek, lecących pode mnie, za mną oraz na mnie ku nieuniknionemu spotkaniu z podłogą.

Bum. Zdając sobie sprawę, że narobiłem rumoru, zerwałem się względnie szybko i zawołałem uspokajająco do żony… Ze wszystkich możliwych uspokajających komunikatów wybrałem taki, który uznałem za stosunkowo najmniej fałszywy: „Nie wszystko jest OK, ale żyję!”. Na te słowa Agnieszka stanęła w drzwiach łazienki i po wyrazie jej oczu zorientowałem się, że nie bardzo mi wierzy. I trudno jej się dziwić, gdyż rozejrzawszy się i spojrzawszy w lustro zorientowałem się, że:

               Cała podłoga zasłana jest drobinkami szkła, na których stoję (copyright: Bruce Willis w „Szklanej pułapce”). Moje ciało wygląda, jakby grupa pijanych myśliwych ostrzelała mnie śrutem, kolano mam rozbite w najklasyczniejszy podwórkowy sposób, ze skroni i ramienia nad łokciem cieknie mi krew, a że w niewielkiej w końcu łazience zdążyłem się parę razy otrzeć o ściany, całość wygląda jak dekoracja po zdjęciach do „Kill Bill” Tarantino.

Przez kolejną godzinę w drugiej, większej łazience wyjmowaliśmy ze mnie szkło i próbowali zatamować krew za pomocą ręczników oraz lodu, przygotowanego na wieczór do whisky. Przy czym Agnieszka twierdziła, że nie mogę prowadzić audycji za dwie godziny, gdyż musimy jechać na pogotowie, a ja – że jeśli radiowiec bez znacznie wcześniejszego uprzedzenia nie przychodzi na audycję, którą ma poprowadzić, to znaczy tylko, że nie żyje.

Koniec końców skroń pozalepialiśmy plastrami, ramię obłożyłem gazikami i owinąłem bandażem (plastry były za małe), po czym pojechałem (taksówką) do radia. Przed audycją strzeliłem sobie reklamującego ją selfika, za który powinienem dostać Grand Prix na konkursie Fotografów, Którzy Oszukują, bo tak się pozasłaniałem kapelusikiem, okularami i gadżetami sprzed lat, że chyba nie dało się zobaczyć, w jakim jestem stanie. Poprowadziłem audycję; zapytałem potem Kingę, która jest nie tylko radiowcem, ale też lekarką, i siada po mnie przed mikrofonem, co jej zdaniem powinienem dalej zrobić – Kinga z troską stwierdziła, że tomografia to raczej oczywistość – wróciłem taksówką do domu, zjadłem obiad, przespałem się z nadmiaru wrażeń i zacząłem się trochę martwić. Agnieszka z nadzwyczajną cierpliwością PRAWIE nic nie mówiła, a ja w końcu sam dojrzałem do wizyty w LuxMedzie, który od niedawna prowadzi usługę Pomocy Doraźnej, czyli czegoś w rodzaju SORu. Gdyż pamięć o tym, ile się na „normalnym”, NFZ-owskim SORze czeka (znany mi rekord – 11 godzin) mocno mnie zniechęcał. „Posiedzę w szpitalu do czwartej rano, żeby dowiedzieć się, że w gruncie rzeczy nic mi nie jest?” – myślałem sobie, ale ta wzmianka o koniecznej tomografii jakoś we mnie zapadła, no i po konsultacji z miłą panią pielęgniarką z infolinii uznałem, że do LuxMedu spróbuję jednak pojechać.

To nie jest tekst sponsorowany, niemniej muszę podkreślić, że w szpitalu na Goszczyńskiego w Warszawie wszystko było tak, jak być powinno: sprawnie, względnie szybko, miła kobieta w rejestracji, urocza chirurżka, niemniej urocza jej asystentka, sympatyczna obsługa karetki, która zawiozła mnie na tomografię na drugi koniec miasta i z powrotem, a na koniec rzeczowy i życzliwy chirurg, który tymczasem zastąpił koleżankę na dyżurze. Pani chirurżka po odklejeniu plastrów ze skroni stwierdziła tylko: „O, tu będzie szycie” (sześć szwów), ale po zajęciu się moim ramieniem i znalezieniu w ranie, nim zaczęła szycie, kawałków szkła dopytała: „Pan naprawdę prowadził z tym audycję? To pan jest twardy zawodnik…” (czym się chwalę, bo, mimo zmieniających się obyczajów, faceci lubią takie teksty, nawet jeśli znaczyło to tak naprawdę: „powinieneś, idioto, przyjechać od razu”). Obie z asystentką stwierdziły, że stanowię ozdobę dyżuru, bo do tej pory były tylko banalne skręcenia, a tu – full wypas. Pocerowany, z obejrzanym tomograficznie mózgiem (wszystko OK) i z podejrzeniem, że mam więcej szczęścia, jak rozumu, bo nawet chyba wstrząśnienia mózgu sobie nie załatwiłem, wróciłem dwadzieścia minut po północy (czyli cztery godziny po wyjściu z domu).

Morały: (1) Nie znacie dnia ani godziny; (2) emisja radiowa ma się toczyć bez zakłóceń; (3) abonament LuxMedu nie jest dla bogaczy, ale zdaję sobie sprawę, że dla bardzo ubogich też nie; niemniej, jeżeli już mam płacić na służbę zdrowia, to niech ona wygląda tak, jak tam.

Post scriptum: niech mi chirurżka i jej asystentka wybaczą, że upublicznię fragment naszej rozmowy, która mnie rozbawiła (żarty z lekarzami, uprzedzam, zwykle ocierają się o czarny humor). CHIRURŻKA (szyjąc mnie): „No, poczułam tylko krew i od razu jestem głodna. Na szczęście mam kanapkę”. JA (wizualizując sobie hrabiego Drakulę): „Trochę to niepokojące”. CHIRURŻKA: „Ale to już na studiach nas uprzedzają, że tak działa atawizm. Człowiekowi pierwotnemu zapach krwi kojarzył się z jedzeniem i w chirurgach to się budzi”.

Pozdrowienia dla wegetarian.

Grand Prix na konkursie Fotografowie, Którzy Oszukują

Udostępnij


O mnie



  • Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło (!!!), ma zatem Gospodarz realną szansę na wynalezienie Kondensatora Przepływu 😁

    https://www.youtube.com/watch?v=HyWqxkaQpPw&ab_channel=perfeitoan

    PS Jednak czytanie Tokarczuk ma również i swoje dobre strony, można na przykład wydrukować sobie na koszulce: „CZYTUJĘ OLGĘ” i w ten sposób uniknąć niesympatycznych podejrzeń o skok na główkę do pustego basenu lub czegoś w tym stylu…

  • Nareszczie coś interesującego na tym trącącym kadzidłem i naftaliną blogpoście.

  • Trudno nie wpaść w Posadzkę, gdy ta na kogoś wyskoczy (copyright: A. A. Milne & I. Tuwim). Życzę szybkiego wygojenia odniesionych ran.

  • W odpowiedzi do Brigitta Lemiech:
    Zawsze się zastanawiam, czy takie kwiatki dopuszczać, ale myślę, że tak: żeby było wiadomo, że nie wszyscy ludzie są sympatyczni. Zresztą pani Brigitta Lemiech właśnie wychodzi…

  • Ja naprawdę nie chciałam Pana urazić (jeśli tak się stało, to solennie przepraszam). Chodziło mi jedynie o zainicjowanie „ruchu w interesie”, by pański blog wreszcie odżył po tak długim okresie smuty i ewidentnego zzombienia.

  • @Brigitta lemiech
    Jedne z najdziwniejszych przeprosin (zważywszy poprzedni wpis), jakie widziałem w internecie, ale jednak przeprosiny. Przyjęte, ale z tą naftaliną i kadzidłem to Pani naprawdę przesadziła. Pozdrowienia. JS

  • Dzielny Pan Cerowany:)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Premium WordPress Themes