Przeczytałem wywiad Magdaleny Rigamonti z byłym ministrem kultury, profesorem Piotrem Glińskim, i skłonił mnie on, ów wywiad, do rozmyślań natury filozoficznej – czyli uczynił to, co wywiad z byłym ministrem kultury i profesorem winien uczynić. Rozmyślania te jednak były tak gwałtowne, że nie doczytałem wywiadu do końca. Są takie chwile, kiedy nie możesz dłużej czytać jakiegoś tekstu, nawet tak wstrząsającego, jak wspomniany wywiad, gdyż czujesz, że zaraz ci pęknie głowa, serce albo jakiś inny narząd, do którego jesteś trochę przywiązany.

Oto, mniej więcej, treść moich rozmyślań, zanim obawa o cielesną integralność skłoniła mnie do zaprzestania lektury. Mianowicie:

Przez wiele lat, a nawet dekad miałem się za człowieka tolerancyjnego. Ostatnio lewica obyczajowa osłabiła nieco tę moją autoidentyfikację, ale sądzę, że to ze względu na popełniany przez nią, lewicę, błąd. Upieram się bowiem, że tolerancja JEST zgodą, wyrażoną z zaciśniętymi zębami, z mozołem i bólem, zgodą na życie ludzi, którzy myślą inaczej niż ja, więc wedle spontanicznego rozpoznania są głupi i niemoralni, a mimo to mają prawo żyć w spokoju i wolności. NIE JEST natomiast tolerancją wesołkowate radowanie się z każdego poglądu i każdej osobliwości, wręcz domaganie się, żeby każdy od każdego się różnił i boże, którego nie ma, broń, aby ze dwóch czy trzech godziło się w jakiejś sprawie, skoro tak rodzi się nieunikniony totalitaryzm. Przyznać zresztą należy, że wspomniana lewica nie wyciąga ze swojego rozumienia tolerancji radykalnych wniosków, przeciwnie, rezygnuje z tolerancji nawet w moim, staroświeckim i ograniczonym sensie, gdy tylko na horyzoncie pojawi się osoba o poglądach, zdaniem lewicy, religianckich, prawicowych lub patriarchalnych – które to poglądy w oczach lewicy są tożsame, a przynajmniej dość poj…ane, żeby nie przejmować się nieistotnymi rozróżnieniami.

No więc próbowałem i nawet próbuję dalej być tolerancyjny w moim nie dość ponowoczesnym sensie. Co więcej, starałem się praktykować przez większość swojego życia, niewątpliwie zmierzającego stopniowo do nieuniknionego końca, postawę DB: Dialogującego Belfra. Uważałem bowiem, że każdego człowieka (którego, przypominam, muszę tolerować, muszę, bo tak wybrałem, choć wygłasza on poglądy moim zdaniem nierozumne) warto albo przekonać, albo poznać, a raczej: poznać, aby zorientować się, czy go przekonywać, czy też zostać przekonanym, czy wreszcie po prostu wspólnie zmodyfikować zarówno własny, jak i jego pogląd, gdyż różnica między nami wzięła się może z tego, że obaj czegoś nie dostrzegaliśmy, czegoś nie braliśmy pod uwagę – i porównanie naszych niedostrzeżeń i nieuważności pozwoli nam zbliżyć się nieco do wspólnej prawdy. W tym szlachetnym, choć dla wielu naiwnym przekonaniu, kryła się wiara, że jesteśmy jako przedstawiciele homo sapiens istotami rozumnymi, wrażliwymi na racjonalne argumenty oraz na tzw. przedmiotową prawdę.

I oto słowa byłego ministra kultury oraz profesora, a skądinąd również byłego wicepremiera, stanowią niepodważalny dowód na twierdzenie, które od kilku lat drążyło niepokojem moje pozytywne przywiązanie do idei tolerancji, a zwłaszcza do postawy Dialogizującego Belfra. Ukazują one bowiem rzeczywisty problem naszych czasów, problem, o zgrozo, ponowoczesności. Gdyż mogę, owszem, zaryzykować wejście w dialog – wymagające zawieszenia przekonania, że moja racja jest kompletna i niepodważalna – z człowiekiem, który widzi rzeczywistość trochę inaczej niż ja i jest gotów odpowiedzieć na moje robocze zawieszenie przeświadczenia o niepodważalności i kompletności własnej racji podobnym zawieszeniem. Przebywamy bowiem obaj w tej samej rzeczywistości, ale nie w tych samych jej punktach, widzimy ją pod rozmaitymi kątami i porównując nasze oglądy, zyskujemy ogląd wielostronny. Wznosimy się ponad własne punkty widzenia, osiągając, jeśli dialog dobrze pójdzie, punkt nadwidzenia, dzięki któremu płaski obraz rzeczywistości zamieni się w relief, w grafikę 3D.

Jest jednak w Polsce, a pewnie i na świecie, coraz więcej ludzi, których świadectwa – nie chcę wierzyć, że dyktowane im przez cynizm, żądzę władzy lub głupotę, nie, zapewne świadectwa szczerych dusz, uczciwy opis tego, co widzą ich niewinne oczęta, równie niewinne, jak oczęta byłego ministra kultury i profesora – których świadectwa zatem podważają fundamentalną dotąd dla naszego gatunku wiarę w istnienie jednej rzeczywistości. Były minister i wicepremier, nie mam co do tego wątpliwości, naprawdę żyje w przestrzeni, w której premier Tusk jest politykiem proniemieckim (i zarazem, jak dowodzą koledzy pana ministra, prorosyjskim – co sobie żałować), TVN w odróżnieniu od TVP uprawia odrażającą propagandę, gdy w Wiadomościach o 19:30 co najwyżej czasem dochodziło do niezręczności; w której Karolina Lewicka w słynnym wywiadzie nie pozwalała panu ministrowi dokończyć zdania, nie zaś starała się uzyskać od niego, fakt, że bezowocnie, prostą odpowiedź na proste pytanie; w której wszyscy nie-pisowscy politycy tworzą partię zewnętrzną, finansowaną przez wrogie Polsce ośrodki z zagranicy; w której można Lotos sprzedać, fakt, że pośrednio, Rosjanom, i to nie kwestionuje naszego patriotyzmu, ale pieniądze amerykańskie, włożone w spółkę – właściciela TVN, są dowodem antynarodowego zaprzaństwa. I tak dalej.  

Otóż więc będę dalej starał się być człowiekiem tolerancyjnym – w tym sensie, że powściągnąłem, choć przyznaję, że zajęło mi to chwilę, swoją krwiożerczość, i ani mi w głowie postulat unicestwiania byłego ministra, skądinąd obecnie posła (nie chwalę się, gdyż taki brak krwiożerczości to w naszej kulturze norma, której przestrzeganie trudno uznać za zasługę). Niemniej człowiek, który miał wpływ na nasze życie, również – i to prawie że bezpośrednio – na moje własne życie zawodowe, i który jako poseł ma ów wpływ, choć skromniejszy, dalej, a ponadto niewątpliwie żywi nadzieję na odzyskanie owego wielkiego wpływu ponownie; ten człowiek zatem przebywa w innej rzeczywistości niż ja i niż, jak pokazują wybory z 15 października, spora część moich rodaków. To nie jest więc kwestia różnic politycznych, ideowych i tak dalej, nad którymi moglibyśmy podebatować, a wręcz uczynić je przedmiotem wzbogacającego obie strony dialogu. To jest INNA RZECZYWISTOŚĆ. A człowiek, który na przykład kieruje samochodem, przekonany, że znajduje się na autostradzie, gdy wedle niemałej części obserwatorów znajduje się na wąskich uliczkach prowansalskiego, powiedzmy, miasteczka, robi się niebezpieczny dla otoczenia. I dlatego w miarę swoich, niewielkich i malejących, możliwości, uczynić chciałbym wszystko, aby były minister kultury i profesor, a obecnie poseł, nie miał więcej wpływu na nasze życie. Żadnych dialogów z ludźmi, którzy mogą nas zainfekować swoją rzeczywistością, gdy my przebywamy w innej.

Zygmunt Krasiński po przeczytaniu pierwszego rapsodu „Króla-Ducha” Słowackiego napisał: „albo ja wariat, czytelnik, albo ten, co to pisał”. Ani ja Krasińskim, ani profesor Gliński Słowackim, ale po przeczytaniu jego prozy, spisanej przez redaktor Rigamonti, mam ochotę zawołać to samo.

Udostępnij


O mnie



  • „Nie lubię wymiany poglądów. Zawsze na tym tracę.” (Antoni Słonimski)

    Powyższy bon mot uważałem od dawna za tyleż błyskotliwy, co arogancki, a przynajmniej trącący starczą zrzędliwością. Odkąd jednak przestrzeń publiczną zalały „poglądy” ministrów pisowskiego rządu i „informacje” kurwizji, zacząłem ku swojemu zdziwieniu odczuwać do nich wstręt tego rodzaju, który wcześniej wydawał mi się ograniczony do sytuacji krytycznych biologicznie, czyli do reakcji na woń zepsutego mięsa, miesiącami niemytego ciała czy innych zagrożeń sanitarnych. No dobrze, raz chyba przydarzyło mi się coś podobnego jeszcze w latach dziewięćdziesiątych, gdy niebacznie mocą czytelniczego nałogu zapoznałem się pobieżnie z jakimś szczególnie paskudnym szmatławcem tłumaczącym, jak rozpoznać Wiadomo Kogo (wspomniany Zygmunt Krasiński też skądinąd miał fioła na punkcie spisku przechrztów, ale przynajmniej pisać umiał, co niekoniecznie zresztą wydaje mi się korzystną okolicznością – w gruncie rzeczy bezpieczniej jest chyba, gdy zepsute mięso cuchnie na kilometr). Ten typ twórczości nauczyłem się jednak wówczas rozpoznawać w mgnieniu oka i nigdy już nie naraziłem się na dłuższy z nim kontakt, wygląda więc na to, że reakcja odrazy dobrze wypełniła swoje zadanie.

    Tak, są takie wypowiedzi, z którymi ze względu na własne zdrowie psychiczne naprawdę lepiej się nie stykać, bo trwale skalają, tak bardzo bywają bzdurne, wstrętne, podłe czy najzwyczajniej nieznośnie – do bólu – żenujące. A jednak miliony naszych rodaków – niektórzy z konieczności, inni z własnego wyboru – dzień po dniu latami przemywało swe zwoje mózgowe treściami pompowanymi przez TVPiS, coraz głębiej zanurzając się w alternatywną rzeczywistość.

    Nie chcę wymieniać tu licznych konkretnych nazwisk i sytuacji, o których mam nadzieję co rychlej i trwale już zapomnieć – byle w przypadkach, gdy są ku temu dobre powody, pamiętali o nich prokuratorzy. Gliński doprawdy nie był jeszcze w tym towarzystwie najgorszy. Ale oglądając sporadycznie tych typów odruchowo zastanawiałem się ze szczerym niedowierzaniem: czy on/ona naprawdę może być aż tak durna, aż tak odklejona od rzeczywistości, aż tak podły, aż tak wstrętny? Chciałoby się wierzyć, że to jakaś pomyłka, przejęzyczenie, nieporozumienie. Może ten człowiek ma zły dzień, słoneczko zanadto przygrzało, kac trzyma za długo albo leki akurat gorzej działają. Cokolwiek, byle nie dopuścić myśli, że ktoś tak może stale, naprawdę, z przekonaniem, 24/7. Nikomu nie potrafiłbym takiej formy bytu życzyć.

  • No niby tak, tyle tylko, że w niczym to nie zmienia faktu, iż rzeczony profesor był genialnym strategiem skutecznej strategii Rydzo-komuny, by wykorzystać strukturalny gniew wtórno-analfabetycznego Bydełka-FA w celu przejęcia władzy w Polsce. Chociaż z drugiej strony to Duderte był pierwszy, zaś Trumpek tylko trzeci.

  • @Niewąsik

    Zgoda, ale stopień szkodliwości i wyrachowania zachowań Glińskiego oraz jemu podobnych to osobna (choć pewnie dużo ważniejsza) sprawa. Mnie w tekście Gospodarza poruszyła przede wszystkim kwestia „nie możesz dłużej (…), gdyż czujesz, że zaraz ci pęknie głowa, serce albo jakiś inny narząd”, a to dlatego, że rozpoznałem w tym reakcję, której sam po wielokroć ostatnimi laty doświadczyłem: wobec kogoś, kto właśnie w stopniu skandalicznym błaźni się czy też hańbi, odczuwam silną emocję pokrewną wstrętowi, ale także empatii, oderwaną od racjonalnej oceny tej osoby, bo też i tak automatyczną, że tę racjonalną ocenę zdecydowanie wyprzedza. Po prostu „nie mogę dłużej” i odczuwam silną potrzebę, żeby to się jak najszybciej skończyło, porzucając wskutek tego lekturę czy wyłączając wypowiedź odtwarzaną audiowizualnie. Tak samo, jak sądzę, instynktownie nie chciałbym oglądać, jak ktoś jest torturowany, choćby nawet była to osoba zupełnie mi niemiła.

    Można dopatrywać się tu pewnego rodzaju utożsamienia: ponieważ sam nie raz doznałem kiedyś zawstydzenia z powodu własnego zachowania, to odruchowo współodczuwam z oglądaną osobą, która właśnie się ośmiesza czy upadla, niejako zastępczo i z wyprzedzeniem odczuwając zgrozę wstydu, której ona sama nie doznaje. Przy czym to się chyba odbywa na jakimś bardzo niskim poziomie neuronalnym (neurony lustrzane może?), błyskawicznie, bezwiednie i bezmyślnie, dopiero później można się nad tym zastanowić.

    Z niejaką tęsknotą wspominam występy posła Arkadiusza M. i Zbigniewa 0. (słownie: Zero) z odległych czasów, gdy jeszcze resztki wstydu się ich imały, krasząc ich lica i łamiąc im głos, bo widząc wówczas ich hańbę, wspomnianej dziwnej reakcji chyba nie doświadczyłem, a jeśli nawet, to z dużo mniejszą siłą. Najwyraźniej jest to – przynajmniej w moim przypadku – biologiczna reakcja na skrajną bezwstydność.

  • Po dłuższym błądzeniu po Internecie znalazłem w Wikipedii hasło dość trafnie chyba opisujące zjawisko, o którym pisałem: https://en.wikipedia.org/wiki/Vicarious_embarrassment
    Nie znałem wcześniej jego nazw (a ma ich w różnych językach, jak można w Wikipedii wyczytać, całkiem sporo), nie wiem też wciąż, jak fachowo nazywa się po polsku. Polskojęzyczna strona Wikipedii, do której odsyła anglojęzyczna, dotyczy „zażenowania” (zwykłe angielskie „embarrassment”), a to chyba jednak coś innego, tylko nie jestem pewny, czy różnica dotyczy natury, czy jedynie skali zjawiska. Gdzieniegdzie używane jest zaczerpnięte z typologii Paula Gilberta pojęcie „wstyd odbity”: https://emocje.pro/terapia-skoncentrowana-na-wspolczuciu-trzy-rodzaje-wstydu/ – lecz, sądząc po opisie, to też nie całkiem to samo (za zachowania swojego psa czy dziecka mogę czuć się społecznie – a nawet w jakimś stopniu prawnie – częściowo odpowiedzialny, ale przecież nie za wyczyny pisowskich aparatczyków).

  • Przecież to barbarzyńca, minister z nadania barbarzyńców, co z tego, że z tytułem.

  • PS.: „Niegodziwcy mają inne podejście do rozliczeń niż reszta świata. Każde zło, jakie wyrządzą, ląduje po stronie „nie-liczy-się”. To, co im wyrządzono, liczy się podwójnie”. (Barbara Kingsolver, Demon Copperhead).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Premium WordPress Themes