Narastający szum wokół „mediów narodowych” obserwuję z narastającym obrzydzeniem. Piszę „szum”, bo trudno to nazwać nawet wymianą zdań. W tej sprawie nie ma wymiany zdań, bo z jednej strony są zdania, a z drugiej partyjniacki bełkot. Do którego niestety dołączył pan Duda, przypominając sobie, czyim jest prezydentem (a wydawało się, że podpisując ustawę o in vitro na chwilę zapomniał).

Kiedy osiem lat temu wyrzucano nas z pracy, brałem pod uwagę – choć brzmi to dzisiaj groteskowo – że ci, których zatrudniono na nasze miejsca, mogą nas zawstydzić. Obiektywizm dziennikarza medium publicznego nie jest bowiem ideałem łatwym, a prawdopodobnie w ogóle osiągalny nie jest. Stanowi cel, który w najlepszym razie należy mieć na widoku. Każdy wybór gości, każde sformułowanie tematu, kolejność zadawania pytań, a nawet tembr głosu może nas przecież zdradzić. Wbrew moralistom-teoretykom, którzy pięciu minut nie przesiedzieli przy mikrofonie, w trakcie audycji szalenie trudno ocenić, czy, to, co mówi gość, jest obiektywnie nieprawdą, którą należy naprostować, czy opinią, którą należy puścić bez komentarza. Nikt o zdrowych zmysłach, pracując jako dziennikarz w medium publicznym, nie powie z przekonaniem, że zawsze sprostał ideałowi obiektywizmu. Można się zarzekać, bo to obejmuje samokontrola, że się nie skłamało, że traktowało się gości reprezentujących rozmaite obozy ideowe w ten sam, profesjonalny sposób itd. Bycie obiektywnym to, jak (nie przymierzając) bycie świętym: święty, deklarujący swoją świętość, świętym raczej nie jest.

Właśnie dlatego liczyłem się z tym, że np. ktoś, kto będzie zamiast mnie prowadził Klub Trójki, może pokazać mi stopień neutralności ideowej, którego mnie nie udało się osiągnąć. Co prawda dziennikarzy, wchodzących na antenę na nasze miejsca, w sporej części znałem i, w związku z tym, byłem raczej małej wiary. Niemniej musiałem nastawić się na odkrycie, że oto obudzą się w nich nieprzeczuwane przeze mnie umiejętności.

Krótki nasłuch odnowionej TVP i odnowionego PR (Trójki akurat nie słuchałem, nie chcąc się rozżalać) rozwiał szybko moje wątpliwości. To, co uprawiano na antenach mediów, zwanych od tamtej pory narodowymi, było… obezwładniające. Jeśli to miałoby być „obiektywnym dziennikarstwem”, to oznaczało, że muszę nie tyle nawet uczyć się na nowo zawodu, ile wprost języka polskiego. Z anten telewizyjnej i radiowej lała się zuchwała propaganda, naruszająca tradycyjną etykę mediów już nie tylko w punkcie, domagającym się obiektywizmu czy odpowiedzialności za słowo, ale nawet w punkcie zakazującym kłamstw, insynuacji czy obelg. Dziennikarze, przyjęci na nasze miejsca, okazali się „dziennikarzami” tylko w tym sensie, że formalnie zajmowali etaty dziennikarskie. Poza tym z bezwstydem uprawiali propagandę partyjną, nie przejmując się jakimikolwiek normami. Byli w tym nieźli, skoro aż tyle głosów padło 15 października na PiS. Propagandyści komunistyczni byli, jak się okazuje, mniej zdolni. A przynajmniej – nie tak zuchwali.

Dlatego, kiedy czytam teraz w liście prezydenta do Sejmu, że „prezydent czuwa nad przestrzeganiem konstytucji. Jednocześnie przypomina art. 21 ust. 1 ustawy o radiofonii i telewizji. Przewiduje on, że publiczne media mają realizować misję publiczną, oferując zróżnicowane programy m.in. w zakresie informacji, cechujące się pluralizmem, bezstronnością, wyważeniem i niezależnością oraz innowacyjnością, wysoką jakością i integralnością przekazu” (to cytat z omawiającego ów list artykułu w Onecie) i że „należy wziąć pod uwagę, że społeczna ocena działalności mediów publicznych jest zróżnicowana”, a „nie kwestionując prawa do wprowadzania zmian w systemie prawnym przez większość parlamentarną, należy podkreślić, że cel polityczny nie może stanowić usprawiedliwienia dla łamania czy obchodzenia konstytucyjnych i ustawowych uregulowań” (to już cytaty z p. Dudy) – pusty śmiech mnie ogarnia. Konieczność rozpędzenia tej hałastry na cztery wiatry to nie żaden cel polityczny, tylko powinność moralna. A zdanie o zróżnicowaniu oceny mediów publicznych jest szczytem relatywizmu, z którym jakoby nasi konserwatyści zawzięcie walczyli. Nie ma „zróżnicowania oceny mediów publicznych” – skądinąd: jakich „publicznych”? PiS wprowadził „media narodowe” – jest tylko podział na ludzi, którzy popierają kłamstwo na antenie, i na tych, którzy znają granice wstydu. To tak, jakbyśmy twierdzili, że jest zróżnicowanie oceny tego, czy wokół willi prezesa Kaczyńskiego stali przez ostatnie lata policjanci, czy nie. Prawda materialna jest taka, że stali – tyle, że są ludzie, którym to nie przeszkadzało. Pan prezydent, nie po raz pierwszy niestety, opisuje nieistniejącą rzeczywistość.

A już propagandyści, którzy krzyczą dziś o zagrożonej wolności słowa, robią za błaznów (choć rozumiem chęć przemienienia się z potencjalnego przestępcy w błazna). Wolność słowa nie oznacza prawa do chronicznego wprowadzania w błąd opinii publicznej, do szczucia na sygnał z centrali, do doprawiania debaty publicznej hektolitrami insynuacji i potwarzy. To już nie jest kwestia obiektywizmu – o czym my mówimy?! – tylko kwestia łamania zasady prawdomówności. I jeśli trzeba pozbawić pracy osobników, którzy przez osiem lat zatruwali umysły za pomocą publicznej jakoby telewizji i publicznego jakoby radia (czy też „narodowego”, jak mi się zdaje), najlepiej, do czego nie dojdzie, z zakazem wykonywania zawodu, to nie z tego powodu, że mają oni poglądy inne, niż wyborcy sił demokratycznych, tylko że sprzeniewierzyli się zupełnie podstawowym zasadom etycznym. Miejsce takiej np. obsady TVP Info jest tam, gdzie miejsce Ireny Falskiej, Marka Tumanowicza i innych pseudodziennikarzy z czasów stanu wojennego. I drapowanie się ich w szaty ofiar, broniących do ostatniej kropli krwi bezstronności, pluralizmu poglądów etc. byłoby śmieszne, gdyby nie było odrażające. Zresztą także osoby o poglądach konserwatywnych powinny poczuć tę odrazę, oprzytomnieć i zorientować się, że tamci ich poglądy ośmieszyli i zbrukali. Bo, jak wierzę, bycie konserwatystą nie oznacza, u licha, popieranie kłamstwa i bezpodstawnego oczerniania wskazanych przez jakiegoś politruka obywateli.

Fot. Tomasz Molina – praca własna, CC BY-SA 4.0, za: commons.wikimedia.org

Udostępnij


O mnie



  • Pomijając bezbrzeżną satysfakcję z aktualnego biegu wydarzeń, nie jestem w stanie pozbyć się myśli, że „Ukochana” (korzystając z nagłego powrotu koniunktury) zapytana – a czym zajmuje się Pan?, udzieli szczerej odpowiedzi – mój mąż (pauza), mój mąż z zawodu jest dyrektorem…

  • @Officio et pecunia
    Nie bardzo rozumiem… Ukochana nie ma w zwyczaju mijać się z prawdą, a ja nigdy nie byłem, nie jestem, a też i nie zamierzam być dyrektorem czegokolwiek…
    Ukłony –
    JS

  • W sprawie in vitro zmieniła się jedynie linia partii. Nie śledziłem tego dokładnie, ale wydaje mi się, że za ustawą głosowała też duża część PiSu włącznie z kierownictwem, a Mateusz powiedział coś takiego, że 'zawsze był za in vitro’, tylko nie miał czasu się z tym afiszować.

  • Ci, których Gospodarz zabraniał mi nazywać z..bami, kwiczą teraz niczym opętany na egzorcyzmach.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Premium WordPress Themes