W piętkę chyba gonią „Wysokie Obcasy”, albo w piętkę goni ich felietonistka, Kinga Dunin, bo to nie jest normalne, żeby w numerze z 14 stycznia 2006 rozprawiać się z artykułem pewnego autora, zamieszczonym w „Europie” (dodatku do „Faktu”) dziewięć miesięcy temu. Albo się PT Redaktorom pozajączkowały pliki, i wydrukowali stary felieton, albo PT Felietonistka uznała z jakiegoś powodu, że nie ma przedawnienia dla wrogów Jedynie Słusznej Wizji Świata. Trzeba zresztą przyznać, że przykładanie komuś po dziewięciu miesiącach przynosi pewną wygodę: czytelnicy „Wysokich Obcasów” w ogóle rzadko chyba sięgają po „Europę”, a co „Europa” opublikowała dawno temu to już na pewno nikt z nich nie pamięta. Więc po pewnym autorze można sobie ujeżdżać do woli, niezależnie od tego, co naprawdę napisał. Tym autorem jestem ja. Kindze Dunin nie zarzucam kłamstwa, tylko napisanie donosu, i to zgodnie z poetyką gatunku: niby wszystko prawda, tylko niezupełnie taka.
Oddajmy najpierw głos naszej felietonistce. Dzieli się ona wrażeniami z lektury dodatku „Europa”, narzekając na polskich autorów – bo lektura zagranicznych nawet trochę [ją] wzbogaca. Poglądy tych rodzimych są jak mantry powtarzane do znudzenia. Jedna z nich podnosi problem opłakanych skutków rozpasanego liberalizmu, który opanował polskie umysły. Oczywiście dzięki diabelskim sztuczkom „Gazety Wyborczej”, która każe nam się cieszyć z „najdzikszych brewerii”. I tym się przez chwilę zajmę [zapowiada Kinga Dunin], gdyż zainteresował mnie przykład, jakiego użył Jerzy Sosnowski, aby ten straszny stan rzeczy nam unaocznić.
Tym razem takimi breweriami jest zakaz bicia dzieci, który miał się znaleźć w ustawie o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie. Miał, ale – jak już wiemy – nie znalazł się. I jeszcze długo się nie znajdzie. Bo aktualnie rządzą nami ci, których bito, i oni biją przekonani, że tak trzeba.
W Kartoflanii [tym neologizmem KD określa Polskę] nazywa się to „zdrowym rozsądkiem”. Natomiast opinię, że dzieci bić nie wolno, nazywamy „dogmatyzmem”. I taki właśnie dogmatyzm w wydaniu Magdaleny Środy, która wówczas jeszcze próbowała walczyć o ustawę, Sosnowskiego śmiertelnie przeraził. No cóż, zapewne w tych czasach, w tej kulturze przekonanie, że nie należy nikogo bić, jest przerażające.
Jak biada Sosnowski, zakaz bicia dzieci oznacza zrównianie „wychowawczego klapsa” ze „zbrodniczym katowaniem”. Wolne żarty! Czy norma „nie kradnij” oznacza zrównanie kradzieży gumy do żucia w supermarkecie z morderstwem w celach rabunkowych? Chyba nie! Oznacza jedynie, że niedobrze jest kraść.
Dalej KD rozwija swoje poglądy pedagogiczne. Liberalnie przyjmuję do wiadomości, że są jakie są i nie zamierzam z nimi polemizować. Chciałbym jednak przynajmniej Gościom mojej strony www objaśnić, że obraz mieszkańca Kartoflanii, który przeraził się sugestią, że nie należy nikogo bić i ma obsesję diabelskich sztuczek „Gazety Wyborczej”, ma niewiele wspólnego ze mną. Choć zapewne czytelników „Wysokich Obcasów” może skłonić do myślenia z obrzydzeniem o mnie i moich książeczkach, o co być może chodziło.
Cytaty, których użyła KD do zilustrowania swojej wizji mojej osoby, pochodzą z polemiki z Ryszardem Legutką, a dokładnie – ze wstępu do tej polemiki, gdzie (rozpoczynając obronę liberalizmu przed krakowskim filozofem!) przyznałem, że: I mnie bulwersuje współczesne użycie słowa „dyskryminacja”, które pozwala w każdej nieobojętnej aksjologicznie myśli dopatrywać się uzasadnienia dla prześladowań (piszę o tym trochę w swojej najnowszej książce). I mnie śmieszy i przestrasza projekt ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie, w którym wychowawcze klapsy zostają zrównane z haniebnym katowaniem dzieci. Irytuje mnie „moralistyczny i doktrynerski” język wielu naszych publicystów. To dzięki pewnemu tekstowi Ryszarda Legutki uświadomiłem sobie przed laty, że środowisko, z którym wówczas sympatyzowałem, rozszerza pojęcie tolerancji poza rozumne granice, każąc pod tym hasłem nie: z bólem godzić się na odrzucenie przez część bliźnich tego, co mam za swoje niewzruszone przekonania, ale: lekkomyślnie cieszyć się z każdej, choćby najdzikszej brewerii.
I zaraz dalej pisałem: Wszelako – rozmawiałem na antenie radiowej „Trójki” z legislatorką, autorką wspomnianej ustawy i przerażony byłem jej dogmatyzmem, ale nie odniosłem wrażenia, że mam przed sobą czytelniczkę esejów Isaiaha Berlina [tą legislatorką nie była zresztą Magdalena Środa, tylko pracowniczka jej biura, Sylwia Spurek]. Zupełnie nie jestem przekonany, że choroba języka, która umożliwiła manipulację na słowach „dyskryminacja” i „tolerancja”, jest efektem powszechnej znajomości książek Johna Rawlsa, a nawet Johna Stuarta Milla. Obawiam się również, że wśród dwustu tysięcy czytelników „Europy” prawdopodobna liczba osób, pochylonych akurat nad lekturą Locke’a, nie przekracza granicy błędu statystycznego. Oczywiście – można sądzić, że myśliciele liberalni oddziałują pośrednio, poprzez stworzenie moralnego klimatu, w którym toczą się bieżące wydarzenia. Pytanie jednak, czy to, co najbardziej nas irytuje, nie odbywa się przede wszystkim za sprawą pośredników oraz dodatkowych impulsów, którzy i które za zasłoną „liberalizmu” przekształcają treść tego pojęcia. I sądzę, że z tego właśnie należałoby zdać sprawę, zamiast obrzydzać czytelnikom pisma słowo liberalizm.
Tłumaczyłem dalej (bo tekst naprawdę do bicia dzieci się nie odnosił): Nie sądzę, bym wygłaszał pogląd heretycki w stosunku do klasycznych idei liberalnych, mówiąc, że im mniej restrykcyjne prawo stanowimy, tym czytelniejszy winien być wizerunek obyczaju, podpowiadającego, jak z uzyskanej swobody korzystać, o ile nie ma się ochoty na rolę tolerowanego zaledwie outsidera. A zakończyłem tak: Nie ufam, jak konserwatysta, wierze w nieskażoną dobroć ludzkiej natury. Nie ufam, jak liberał, rozwiązaniom systemowym, które z tego tytułu krępują możliwości naszej ekspresji, bo krepują również ekspresję tego, co wydaje nam się godziwe.
A zatem: 1. nie zajmowałem się rozpasanym liberalizmem, a liberalizmem zmanipulowanym – prawda, że w moim przekonaniu między innymi przez felietony Kingi Dunin; 2. przeraził mnie dogmatyzm (jako się rzekło: Sylwii Spurek, a nie Magdaleny Środy, czego KD miała prawo nie wiedzieć) w rozumieniu tezy, że nie należy nikogo bić, a nie sama teza; pani Kinga Dunin mogłaby nie robić ze mnie ideologa skinów; 3. zrównanie wychowawczego klapsa z katowaniem dzieci zostało expressis verbis przeprowadzone przez wspomnianą panią S. Spurek; 4. analogia między normą „nie kradnij”a prawnym zakazem nie jest trafna i chciałoby się, żeby osoby o inteligencji KD widziały tę różnicę. Interpretatorem norm moralnych jest indywidualne sumienie; interpretatorem norm prawnych jest prokurator. Utożsamianie jednego i drugiego porządku jest w Polsce nadużyciem, za który odpowiedzialni są pospołu liberałowie, lewacy, konserwatyści i narodowcy. Wszyscy, którym w głowie się nie mieści, że coś może być dozwolone i niewłaściwie jednocześnie. To aż za dużo na ten temat. Gratuluję Kindze Dunin mieszkania w Kartoflanii. Ja – mieszkam w Polsce.