Liczba głosów jawnie niemądrych lub/i niegodziwych przekroczyła moje wyobrażenie na temat tego, ilu może być ludzi wygłaszających podobne opinie. Jednocześnie, ponieważ wszyscy mówią naraz, mam wrażenie, że w gwarze ginie rozróżnienie na to, co jest przedmiotem sporu, i na to, co nie należy do rzeczy. Spróbuję to sobie uporządkować; a jeśli komuś to pomoże, będę się cieszył. Poniższych dwadzieścia (!) punktów próbuje opisać, co wiem (niekiedy uważam lub przypuszczam) na tematy, które w ciągu tygodnia zostały poruszone w internecie (obawiam się, że nie na wszystkie).
- Ludy, z których następnie wykształciły się narody, raczej wędrowały po świecie, niż od zarania siedziały w miejscu. Żydzi, którzy przybyli na teren dzisiejszej Polski, zrobili to samo, co przodkowie Polaków, tylko później. Natomiast faktem jest, że byli „gośćmi” w tym sensie, że nie mieli (o ile wiem – nigdy, aż do 1945 roku) tych sam praw politycznych, co pozostali mieszkańcy tych ziem, zresztą zróżnicowani etnicznie (Polacy, Rusini, Litwini, Niemcy, Czesi i tak dalej).
- Współżycie tych zróżnicowanych etnicznie grup w obrębie I Rzeczypospolitej układało się rozmaicie. W przypadku Żydów ich odrębność wzmagały czynniki: religijny (niechrześcijanie), językowy (inny alfabet, niesłowiański język), a także obyczajowy (restrykcyjne zasady, nastawione na ochronę odrębności religijno-kulturowej w obcym środowisku).
- W momencie narodzin nowożytnego nacjonalizmu – w Polsce po 1864 roku – doszło do pojawienia się antysemityzmu we współczesnym sensie tego słowa. Pokolenie pozytywistów zostawiło dość dużo świadectw, jak to wyglądało in statu nascendi – od noweli Konopnickiej „Mendel Gdański”, przez „Lalkę” Prusa, aż po jawnie antysemickie wypowiedzi Aleksandra Świętochowskiego. Ten ostatni najwyraźniej nie rozumiał, że nie można oferować polskim Żydom asymilacji, a jednocześnie szerzyć przekonania, że są oni niepożądani.
- W Dwudziestoleciu polska prawica była skażona antysemityzmem, a im bardziej radykalne jej wcielenie, tym antysemityzm był ostrzej wyrażany. Dochodziło do dyskryminacji i aktów przemocy -w dodatku, niestety, w Kościele katolickim funkcjonowała „teologia bogobójstwa”, obciążająca Żydów en masse winą za śmierć Jezusa (odrzucona podczas Vaticanum II). Natomiast nikt, o ile wiem, nie wyobrażał sobie wtedy, że można jakiś naród w całości eksterminować; co zaskakujące, w Niemczech też jeszcze nie (rozważano raczej, też nieludzkie, wysiedlenia).
- Niemcy po wrześniu ’39 wprowadzili na ziemiach okupowanych terror, który doprowadził do rozprzężenia moralnego ogromnych mas ludzkich. Sytuacja Żydów była najgorsza, ponieważ – zanim zdecydowano się na Ostateczne Rozwiązanie w styczniu 1942 roku – wprowadzono już zakaz mieszkania poza gettami (pod karą śmierci), wykorzystywanie do najcięższych prac, racjonowanie żywności poniżej minimum biologicznego, a także odebrano im jakiekolwiek prawa publiczne. Porównywanie z tym losu Polaków dlatego jest błędne, że jakkolwiek dotknął ich terror, nie byli oni w żadnym momencie przeznaczeni do CAŁKOWITEGO unicestwienia. Zdanie to nie kwestionuje cierpień naszego narodu, tylko ustawia je na przerażającej skądinąd skali: Polak nie był człowiekiem pełnowartościowym i można go było zabić – Żyd w ogóle nie był człowiekiem i zabić go było trzeba (prędzej czy później). Oczywiście jest prawdopodobne, że naziści po likwidacji narodu żydowskiego wzięliby się za Słowian – ale na szczęście nie mieliśmy tego okazji sprawdzić.
- Społeczeństwo polskie w większości obserwowało los Żydów z obojętnością, brakiem współczucia, a w trudnym do oszacowania procencie – z ulgą („Hitler robi za nas robotę, którą należało wykonać”). Raczej nie było tak, że Polacy gremialnie chcieli pomagać Żydom, tylko bali się grożącej za to śmierci (choć ten czynnik niewątpliwie też działał). Ludowy antysemityzm, wsparty przez ideologię przedwojenną, teologię bogobójstwa i wspomniane w poprzednim punkcie rozprzężenie moralne powodował przypadki zarówno pogromów, jak indywidualnych mordów (często z chciwości). Wolno wierzyć, że regularne szmalcownictwo było zajęciem znacznej mniejszości – i faktem jest, że w pojedynczych przypadkach było ono karane przez polskie Podziemie śmiercią. Należy niestety sądzić, że ratowaniem Żydów zajmowała się, w najlepszym razie, porównywalna z tamtą mniejszość.
- Z punktu widzenia Żydów, społeczeństwo polskie, opisane powyżej, było środowiskiem niebezpiecznym – jeśli nawet tylko co dziesiąty Polak był gotów zadenuncjować Żyda (ze strachu, z nienawiści, z chciwości), na ulicy, którą szło raptem kilkunastu Polaków, ktoś taki był NA PEWNO. Zwracam uwagę, że idąc ulicą w centrum większego miasta, kilkunastu ludzi mija się w ciągu paru sekund. Poza większymi miastami procent osób niechętnych był WYŻSZY, więc choć ludzi mniej, niebezpieczeństwo było jeszcze większe. Dlatego można się oburzać, ale nie sposób się dziwić, że w pamięci Ocalonych Polacy jako zbiorowość bywają wspominani jako niewiele mniej groźni, niż okupanci niemieccy.
- Opowieści o tym, że po 17 września Żydzi wspierali okupanta sowieckiego wydają się mieszaniną prawdy i zmyślenia (nie mówiąc o tym, że trudno usprawiedliwiać nimi zbrodnie). Z jednej strony: komunizm w teorii (!) proponował likwidację tradycyjnych narodów, przez co był siłą rzeczy atrakcyjny dla mniejszości etnicznych, które sprawdziły, że program asymilacyjny jest zawracaniem głowy (w latach trzydziestych wypominano żydostwo nawet tak spolonizowanym Żydom, jak Leśmian). Z drugiej: zwłaszcza religijnych Żydów, a takich była znaczna większość, nie pociągała przecież ateistyczna ideologia sowiecka. „Żydokomuna” jest antysemickim mitem.
- Polacy niewątpliwie nie zorganizowali obozów zagłady i nie pracowali w nich; określenie „polish death camps” sprzyja więc niewiedzy historycznej na świecie, choć w duchu języka angielskiego to określenie MOŻE BYĆ także określeniem miejsca (tak jak nazwa „getto warszawskie” nie sugeruje, że zorganizowali je warszawiacy). Warto to określenie zwalczać.
- Nie było w Polsce: współpracującego z hitlerowcami rządu, polskich jednostek wojskowych w służbie Hitlera, a instytucjonalna współpraca z okupantem „granatowej policji” była wymuszona (choć policjanci wykazywali się niekiedy nadmierną gorliwością). Duma z tego powodu wydaje mi się o tyle dwuznaczna, że… nie było takiej oferty ze strony okupanta niemieckiego! Polacy z założenia nie byli traktowani tak, jak np. Francuzi. Niemniej, gdyby ktoś obciążał Polskie Państwo Podziemne winą za Zagładę, byłby niekompetentnym głupcem. Warto tę świadomość propagować – ale, podobnie jak w poprzednim punkcie, można mieć wątpliwości, czy prawo karne jest skutecznym środkiem zaradczym.
- Żydzi, poddani praktykom eksterminacyjnym, zachowywali się tak, jak mogą zachowywać się w sytuacji granicznej ludzie w ogóle: byli wśród nich ludzie dzielni, byli załamani, zdarzały się większe lub mniejsze kanalie. Wypominanie im jako zbiorowości tego, że istniała żydowska policja w gettach, czy takie postaci, jak Chaim Rumkowski, i porównywanie tego z polskimi szmalcownikami, to jednak w najlepszym razie efekt zapomnienia, że sytuacja Żydów pod okupacją niemiecką była jeszcze i znacznie gorsza, niż Polaków.
- Wydaje mi się prawdopodobna teoria Joanny Tokarskiej-Bakir, że powojenna teoria spiskowa o Żydach, którzy są wszędzie, tylko pod zmienionymi nazwiskami, jest nie tylko powiązana z rzeczywistymi przypadkami pozostawania Ocalonych pod przybranymi nazwiskami okupacyjnymi, ale też – odruchową metodą na uporanie się ze skandalem Zagłady. Niewiara, że można było przemysłową metodą zgładzić kilka milionów ludzi prowadzi do pytania, gdzie oni w takim razie się podziali, a to do ludowej wiary, że są, tylko incognito.
- Tzw. „mienie pożydowskie”, jakkolwiek w sporej części rekwirowane przez Niemców, wpadało także w ręce polskie; dlatego po wojnie powrót nielicznych Ocalonych stawiał nowych właścicieli ich dóbr w sytuacji, w której (po sześciu latach doświadczeń, jak tanie jest ludzkie życie) dochodziło nieraz do mordowania Ocalonych – z chciwości.
- Gdy AK została przez Rząd Londyński rozwiązana, beznadziejną walkę z władzami, przywiezionymi przez Armię Czerwoną, prowadziły dalej oddziały nacjonalistyczne, które AK się nie podporządkowały (lub podporządkowały na krótko), a także pozbawione jasnej przynależności (i kontroli) oddziały, których akcje rekwizycji, zemsty, pacyfikacje – nieraz dotykające właśnie ludność niepolską, w tym ocalałych z Zagłady Żydów – bardzo trudno jest usprawiedliwić. Sytuację zaciemnia fakt, że wykonywano też wyroki na prosowieckich urzędnikach, milicjantach, zwolennikach, z których część była Żydami – ale motywacje patriotyczne (antysowieckie) i antysemickie mieszały się ze sobą.
- Na tym tle wyraźnie osobnymi wypadkami są pogromy Żydów, motywowane antysemityzmem w sensie ścisłym. Myślę tu przede wszystkim o pogromie kieleckim. Być może miała w nim pewien udział bezpieka, ale wydaje się, że najwyżej taki, jak Niemcy w Jedwabnem. Do prowokacji potrzeba prowokatorów, ale i tych, którzy sprowokować się dadzą. Duchowni Kościoła katolickiego w większości nie dali wówczas świadectwa, którego wolno było po nich oczekiwać.
- Zniknięcie kultury jidisz – efekt Zagłady – postawiło na porządku dziennym bardziej, niż kiedykolwiek, pytanie o to, co stanowi o narodowej tożsamości. Nikt o zdrowych zmysłach nie będzie kwestionował polskości Chopina, Matejki czy Zanussiego, choć trzy, dwa, a nawet jedno pokolenie wstecz ich rodziny były francuskie, czeskie, włoskie. Polscy Żydzi są z jakiegoś powodu wyjęci spod zdroworozsądkowej zgody na to, że narodowość jest cechą nabywaną i wybieralną. Tymczasem wielu z Ocalonych założyło rodziny z Polkami/Polakami, zrezygnowało ze swojego języka, religii, obyczaju. Mimo to właśnie ich dzieci i wnuki stały się ofiarami antyżydowskich ekscesów lat 1967-1968, jak i późniejszej niechęci.
- W strukturach Urzędu Bezpieczeństwa była, oczywiście, nadreprezentacja Żydów. Ale – por. punkt (8), plus przypadki ulegania chęci niesprawiedliwej, ale psychologicznie zrozumiałej zemsty na współobywatelach, którzy nie pomogli. W zbrodnie stalinowskie i stalinizm jako taki byli także zaangażowani Polacy. Ani jedni ani drudzy nie robili tego w imię swoich narodów, tylko w imię ideologii, czasem z zemsty lub chęci zysku. Jeszcze raz: „żydokomuna” jest antysemickim mitem.
- O problemie izraelsko-palestyńskim należałoby napisać jeszcze drugie tyle punktów, więc powiedzmy tylko, że (a) według pierwotnych planów Ben Guriona Izrael miał być państwem dwóch narodów, izraelskiego i arabskiego (palestyńskiego) i nie Żydzi spowodowali, że to się nie udało; (b) nacjonalistyczna prawica izraelska nie jest inna, niż inne nacjonalistyczne prawice na całym świecie, czyli głupia; (c) póki nawet sympatyczni Palestyńczycy, spotkani przez mnie w Dżeninie i Nablusie, będą mówili o palestyńskich terrorystach per „męczennicy”, póty – nawet gdyby w rządzie Izraela siedziały same anioły i mędrcy – nic się nie da zrobić.
- Ożywienie antysemityzmu w 1968 roku także (jak zapewne wydarzenia z Jedwabnego czy Kielc) było sprowokowane. Niemniej podatność na tę prowokację niemałej części naszego społeczeństwa jest poza dyskusją. Skutki tamtych wydarzeń – emigracja ludzi, którzy po Holokauście wybrali Polskę jako swój kraj! – pokazuje, że antysemityzm (antyjudaizm, judeosceptycyzm – to przecież wszystko jedno) jest nie tylko niemoralny (po Holokauście: skandalicznie niemoralny), ale w dodatku, w swoich konsekwencjach, jadowicie antypolski, bo pozbawia nasz naród wartościowych dopływów, a na domiar złego paskudzi nam opinię na świecie.
- Reakcje środowisk żydowskich na świecie bywają nadmiernie nerwowe, a niektóre głosy – zacietrzewione. Tak. Naród, który próbowano ZLIKWIDOWAĆ W CAŁOŚCI ma prawo jeszcze długo do nadmiernej nerwowości i zacietrzewienia.
Nie wydaje mi się, by którykolwiek z powyższych punktów był zaskakujący. To raczej seria oczywistości. Czy przypominanie oczywistości w czymś pomoże? Na inną terapię społeczną brak mi w tej chwili pomysłu…
(na fotografii – sztandar z Powstania Styczniowego, wyhaftowany przez – jak głosi napis – „Polki Izraelitki”. Ze zbiorów muzeum Polin, reprodukcja ze strony www.fzp.net.pl – Forum Żydów Polskich)