Nie lubię używać wielkich słów. Nie dlatego, że samych wielkich słów nie lubię. Przeciwnie. Należy im się szacunek i ostrożność w użyciu. Wielkie słowa wypowiadane z byle okazji wycierają się, banalizują; budząc emocje, potrafią na dłużej skleić się z niewłaściwymi kontekstami i przez to stracić swoje pierwotne znaczenie. A my zostajemy niemi, kiedy potem chcemy naprawdę powiedzieć o czymś istotnym.

Czytam w dzisiejszej prasie: Mając do wyboru zaprzeczanie wartościom, w które wierzę, zaprzeczanie własnym poglądom i walkę za wszelką cenę o zachowanie stanowiska, a z drugiej strony lokalność wobec własnego kraju i wierność swoim przekonaniom, wybrałem to drugie. Na koniec mogę zacytować dewizę żołnierzy 27 Wołyńskiej Dywizji Armii Krajowej, którzy mówili „Nic nam nie zabrano, skoro mamy ojczyznę”. Pięknie powiedziane. Tylko że wszystkie te wzniosłe zdania wygłosił pewien Czaruś, a wartość, której nie chciał zaprzeczyć, to prawo do porównania przeciwnika politycznego do szmalcowników. Jego stylizowanie się na trwającego przy zasadach moralnych patriotę, gdy jego wypowiedź była pokazem trywialnego chamstwa, w innych czasach budziłaby może śmiech, bo Czaruś jest przecież postacią dość pocieszną; w dzisiejszych czasach śmiech zamiera mi jednak na ustach.

Bo, proszę, użyłem słowa „patriota” – i choć miałem na myśli szlachetną postać człowieka czującego odpowiedzialność za wspólnotę, w której kulturze i języku się wychował, stanął mi natychmiast przed oczami osiłek z racą. W tej samej gazecie czytam o powołaniu „Instytutu Solidarności i Męstwa”; z faktem, że imię panny S., w której kochaliśmy się na zabój w 1980 roku, zostało sponiewierane, już się pogodziłem, ale liczyłem na to, że staroświecko brzmiące słowo „męstwo” będzie zdatne do użytku, gdy „odwaga” okaże się określeniem, stosowanym do ludzi pokroju Czarusia. A tu nic z tych rzeczy: władza, odmieniająca przez wszystkie przypadki słowa „Ojczyzna”, „niezłomność”, „odwaga” – i równocześnie na przykład nagradzająca za sprzeniewierzenie się etosowi dziennikarza intratną posadą w Orlenie – ta władza będzie teraz wskazywać, kto przed laty wykazał się męstwem. Przygotowując audycję o nasłuchiwaniu dźwięków I wojny światowej, planowałem początkowo zakończyć ją nagraniem „Szarej piechoty”. Uwielbiam tę pieśń, wydaje mi się ona zapisem nieskłamanego – uwaga, kolejne wielkie słowo – bohaterstwa wbrew okolicznościom. Ale kiedy ją przesłuchiwałem, uświadomiłem sobie, że w obecnych okolicznościach zabrzmiałaby fałszywie. Trzeba by tłumaczyć, że symbolizuje dla mnie to, a nie całkiem co innego. Dałem spokój.

Łapią się za cenne dla nas słowa, ważne znaki, i wszystkie obśliniają. Wykorzystują we wstrętnych kontekstach. Kupczykowie, krzykacze, najpospolitsi szuje… No dobrze, sto lat temu widział to podobnie Kasprowicz, z którego wiersza biorę te określenia, a jednak wkrótce udało się odzyskać sens wielkich słów. Więc jakaś nadzieja jest. Ale dzisiaj co chwila człowiek o jakiej takiej wrażliwości słyszy dźwięki, które chciałby chronić przed zużyciem, i czuje dreszcz wstrętu.

(foto rzeźby Davida Černego ze strony www.modernday.org)

Udostępnij


O mnie



  • Oh, wyraził Pan to, co od dawna chodzi mi po głowie. Mnie, na przykład, całkowicie „obrzydzono” wywieszanie polskiej flagi, z racji jakiegokolwiek święta, o 11 listopada nie wspominając. Wiem, nic odkrywczego, ale trochę mi tych symboli szkoda. Czy ktoś wymyślił, jak je skutecznie ochronić przed spaskudzaniem/obślinianiem?…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Premium WordPress Themes