Pod wpisem na Wielkanoc pojawił się komentarz pana Mariusza – formułujący niemiłe zarzuty, niemniej zgodnie z regułami dobrego wychowania, za co wypada podziękować. Słowa mojego Polemisty wydały mi się tak dziwne, a przy tym dziwne dziwnością zapewne w pierwszej chwili niedostrzegalną, że postanowiłem przenieść swoją odpowiedź tutaj. Postaram się napisać podobnie jak pan Mariusz: grzecznie, choć niekoniecznie miło.
Najpierw Jego komentarz:
Można założyć że Pan Jerzy sformułował swoje credo. Niewątpliwie forma ciekawa. Tekst może i antyklerykalny, ale też… antypolski. Aż skóra cierpnie na to słowo. Nie wiem dlaczego Pan tak często łączy katolicyzm z narodem. Proszę tego nie robić, a problem który Pana i lewicę nurtuje zniknie… A teraz na poważnie. Można skomentować każde zdanie z tego tekstu. Ja tylko o „obcych”. Dlaczego tak często podkreślacie jakoby negatywny stosunek Polaków do obcych, cudzoziemców? Ukrainiec pomógł pobitemu, pewnie przez uchodźców.??? (A nie powinno być że, pobitemu uchodźcy przez prawdziwych Polaków?). To czysta demagogia, w rodzaju że wśród imigrantów może byś Jezus, więc wszystkich należy przyjąć, bo takiej szansy nie można zmarnować…
„Ewangelie pozostają źródłem światła”. To niebezpiecznie blisko stwierdzenia „Tylko pismo”, a później już z górki… Wiec to nie apostazja. To coś gorszego…
Nim zajmę się rzeczą najważniejszą, pozwolę sobie na odnotowanie drobiazgów.
(1) Nie wiem, dlaczego ten akurat tekst awansował do roli mojego Credo. Jeśli takie miałbym wskazywać, to byłby pewnie, niestety znacznie dłuższy, esej, od którego zaczyna się moja książka „Ach”: „Mały Lebiediew”. Moi przyjaciele z „Więzi” niedawno przypomnieli go w internecie.
(2) Zupełnie nie wiem, dlaczego zdanie „Ewangelie pozostają źródłem światła” ma via protestanckie, jak się domyślam, zdanie „Tylko Pismo”, prowadzić do czegoś GORSZEGO niż apostazja. Kiedy w lokalnym Kościele zdaniem kogoś źle się dzieje, powrót do Ewangelii wydaje się odruchem dość zdrowym.
(3) „Nie wiem, dlaczego Pan tak często łączy katolicyzm z narodem” – pisze z kolei mój Polemista. Ano dlatego, panie Mariuszu, że katolicyzm z narodem łączy nasza współczesna prawica, na co przyzwala, na ogół z entuzjazmem, niemała liczba dostojników Kościoła w Polsce, a także liczni księża. Żeby nie przedłużać, nie podaję cytatów, których liczba jest ogromna.
No, to teraz rzecz najważniejsza. Pisze Pan Mariusz, że mój tekst jest „antypolski”. Drapię się w głowę i szukam, z jakiegoż to powodu. Przyglądam się uważnie zdaniom, które w ogóle mówią o mojej ojczyźnie. W pierwszym akapicie – nie ma. W drugim, owszem: „Jeden naród, a mianowicie nasz naród, jest wyjątkowy i miły Stwórcy”. Niewątpliwie ironizuję tu na temat mesjanizmu polskiego. Czy wolno stawiać znak równości między mesjanizmem a polskością w ogóle? Nie; z mesjanizmu w „Kordianie” gorzko kpił Słowacki, mesjanizm atakował Wyspiański, Roman Dmowski, dystansował się do niego Zbigniew Herbert – doprawdy, nie może chodzić o to zdanie, bo znaleźlibyśmy się w krainie absurdu. W tym samym akapicie pada jeszcze, równie ironiczne: „Na szczęście my urodziliśmy się jako my i jesteśmy z natury rzeczy dobrzy i prawi”. Mam nadzieję, że zdroworozsądkowe uznanie, że przynależność do narodu X nie oznacza automatycznie moralnej wyższości nad wszystkimi innymi ludźmi, antypolskie nie jest.
Następny akapit pozbawiony jest odniesień do kwestii narodowych, poza wzmianką na początku, że nad narodem stoi mądry przywódca – ale wolno chyba bez kwalifikacji „antypolaka” nie uważać Jarosława Kaczyńskiego za przywódcę mądrego? W kolejnym akapicie jest jeszcze „Religia i naród są ważniejsze, niż pojedynczy człowiek i jego problemy”, ale ufam, że to rozpoznawalna parafraza zdania z Ewangelii: to w końcu Kajfasz, decydując o śmierci Jezusa, oświadczył, że „lepiej, żeby jeden człowiek zginął za naród”. Za ewentualną antypolskość ewangelistów nie odpowiadam.
Ja tu się nie tłumaczę, bo nie mam z czego, tylko desperacko staram się zrozumieć uprzejmego pana Mariusza, który użył niezwykle mocnej kategorii „antypolskość”, choć – jak widać dotąd – nie miał ku temu podstaw. Więc wygląda na to, że poszło o parafrazę przypowieści o Samarytaninie.
W książce „Co Bóg zrobił szympansom?” zwierzałem się z przekonania, że wychowani w kulturze katolickiej przyzwyczailiśmy się do słów Ewangelii i że dobrze jest odszukać ten wstrząs, który pierwotnie wywoływała. Stąd pomysł, żeby na przykład uprzytomnić sobie kuriozalność słów Jezusa o zburzeniu i odbudowaniu Świątyni Jerozolimskiej przez wskazanie jej odpowiednika w naszej kulturze, a tym jest Katedra Wawelska. „Zdrajcy narodu”, jakkolwiek to słowo świstało niejeden raz z usta Pana Prezesa Kaczyńskiego, to zgodne z realiami Palestyny sprzed 2000 lat określenie takich ludzi, jak ówcześni celnicy. Podobnemu celowi, jak wzmianka o Katedrze, służyła zamiana Samarytanina na Ukraińca, bo Samarytanie byli z Żydami blisko spokrewnieni, mówili bardzo podobnym (choć nie tym samym) językiem, wyznawali natomiast inną wiarę. A co do uchodźców – to czy nie jest tak, że cokolwiek złego zdarzy się na świecie, zaraz sprawcę uznajemy za islamistę i kojarzymy (dość swobodnie) z uciekinierami z Syrii? W tym kontekście – zabawne, że jako demagogię określa pan Mariusz zniekształcone przez siebie (!) zdanie z Ewangelii (!!). Bo nikt nie mówi, że wśród uchodźców MOŻE BYĆ Jezus, więc wszystkich należy przyjąć. Natomiast Jezus mówi: „przybyszem byłem a przyjęliście mnie”, a na pytanie, „kiedy widzieliśmy Ciebie jako przybysza?” odpowiada: „ile razy robiliście [coś] dla jednego z tych moich najlichszych braci, dla mnie robiliście” (proszę sprawdzić Mt 25, 31-41).
Panie Mariuszu, dla człowieka, który jak ja, urodził się i wychował w Polsce, w polskiej rodzinie, a kultura narodowa jest dla niego tak ważna, że poszedł na filologię POLSKĄ, uprawiał historię literatury POLSKIEJ i, na ile mu talentu starcza, zajął się pisaniem POLSKICH książek, a przekonanie, że dziennikarz POLSKI nie powinien się k…ć, spowodowało, że stracił pracę – zarzut, że to, co robi, jest antypolskie, to właściwie casus belli. Jeśli spokojnie staram się Panu wykazać błąd, to w gruncie rzeczy życzliwie zakładając, że Pan nie wie, co mówi, i że oprzytomniawszy mnie Pan przeprosi. Polska to więcej, niż taka czy inna partia, która wygrała wybory, to więcej, niż rojenia mesjanistów i bezszmerowa akceptacja groźnych nonsensów, wypowiadanych m.in. przez obecnego arcybiskupa Krakowa. Polska to także, a bodaj przede wszystkim, dorobek Czesława Miłosza, Witolda Gombrowicza, Andrzeja Wajdy, dzieło życia Marii Curie-Skłodowskiej (skądinąd ateistki), to polszczyzna protestanta Mikołaja Reja i spolonizowanego Żyda Bolesława Leśmiana, to marzenie o świecie bez państw narodowych Róży Luksemburg, to moralna czystość Ludwika Waryńskiego, to przenikliwa myśl Stanisława Brzozowskiego, to oczywiście charyzma Jana Pawła II, ale i kłócącego się z papieżem Adama Mickiewicza, to uroda bieszczadzkich cerkiewek, pozostawionych bez wyznawców z powodu nieludzkiej akcji „Wisła”, to piękno nowohuckiego kościoła pod wezwaniem Matki Bożej Królowej Polski i smutne piękno ocalałych z Zagłady, ale zdewastowanych po 1945 roku synagog, to powikłane losy Lecha Wałęsy i księcia Józefa Poniatowskiego, to Elizy Orzeszkowej i Bolesława Prusa krytyka zapóźnienia cywilizacyjnego polskiego społeczeństwa… i tak dalej. To dziedzictwo jest różnorodne i jest zobowiązaniem. Sprowadzanie go do JEDNEGO nurtu myśli i określanie reszty jako zjawisk antypolskich jest ograbianiem naszego narodu z wartości, które w toku niełatwej historii wytworzył.
Spieramy się dziś o to, jaka ma być Polska w XXI wieku. W wielu kwestiach mogę się mylić. Ale wiem na pewno, że nic z Polski nie będzie, jeśli posłuchamy tych, którzy prawem kaduka rozdają certyfikaty „polskości” swoim zwolennikom, a przeciwników wykluczają z narodu. A to akurat robi tylko jedna strona, panie Mariuszu. Niestety właśnie Pan do niej dołączył; oby tylko na chwilę.
(zdjęcie z portalu opinie.wp.pl)