(źródło obrazka: moomin.wikia.com)

Odczekałem trochę, bo potrójna publikacja mojego tekstu do ateistów (na blogu, w internetowej „Więzi” i w papierowej „Wyborczej”) wzbudziła zbyt duże emocje. Także moje (mam na myśli odczucia, które zaczęły mi towarzyszyć w trzeciej dobie czytania komentarzy). Uczciwie mówiąc, reakcje zniechęcają mnie do polemiki; nie przypominam sobie swojego tekstu, który by spowodował tak ogromne nieporozumienie. Ale tym bardziej nie mogę tego tak zostawić.

Przyznaję: zgrzeszyłem pychą. Zdawało mi się, że po blisko 30 latach uprawiania publicystyki, w tym po czternastu latach zamieszczania w „Więzi” felietonów i esejów, mogę uznać, że mniej więcej wiadomo, kim jestem jako autor „Przyjaciołom ateistom (ostatnio dość irytującym)”. I w związku z tym, że moje poglądy na temat Kościoła w Polsce są czytelne, albo przynajmniej łatwe do zrekonstruowania. Myliłem się; nie jestem Magdaleną Środą, Stanisławem Tymem ani nawet Szczepanem Twardochem. C’est la vie.

Z drugiej strony – przy kolejnych ripostach na mój tekst coraz wyraźniej widziałem, że polemiści reagują nie tyle na to, co ja naprawdę napisałem, ale na to, co sobie dośpiewali, sięgając po znaną sobie melodię (której nie zamierzałem podjąć). Z obydwu tych powodów (moje zuchwałe przekonanie, że dla polemistów nie będę anonimowy, i wyraźne kłopoty polemistów z czytaniem ze zrozumieniem) pozwolę sobie wyłożyć moje stanowisko w punktach. A zatem:

1. Nie jestem obrońcą pedofilów w sutannach; nie jestem również zwolennikiem państwa wyznaniowego, nieprzejrzystych form finansowania Kościoła, dyskryminacji niewierzących, zmuszania dzieci do nauki religii itd. Dwuznaczną strategię hierarchów, którzy deklarują jedno, a przyzwalają na co innego, przyjmuję ze zgorszeniem. Pisałem o tym np. na łamach „Więzi” w numerze 2018/3; ostrą krytykę obecnej atmosfery polskiego katolicyzmu mogą też Państwo znaleźć w tym blogu, np. w tekście z okazji ubiegłorocznej Wielkanocy.

2. Flirt polskiego Kościoła – bądźmy precyzyjni: znacznej części Episkopatu i trudnej do oszacowania, ale prawdopodobnie ogromnej części duchownych w Polsce – z paleoprawicą, która u nas rządzi, budzi mój protest. Gniew na to, jak w obecnym konflikcie politycznym zachowuje się polska część Kościóła (instytucja, która powinna służyć mojej, także mojej wspólnocie religijnej), spowodował, że przed dwoma laty przestałem chodzić na coniedzielną mszę. Katolik, jeśli ma pozostawać katolikiem, nie może podjąć decyzji, drastyczniej wyrażającej jego protest. Pisałem o tym na łamach „Więzi” (!) w numerze 2018/1, zdziwiony zresztą, że redakcja mi to drukuje, ponieważ katolik jawnie łamiący 3 przykazanie Dekalogu to jednak kuriozum.

3. Pisałem również na blogu (i to niejednokrotnie), że moim zdaniem niestety konkordat nie zdał egzaminu i należy go renegocjować lub zerwać, ponieważ przez minione ćwierć wieku był on konsekwentnie interpretowany w praktyce rozszerzająco i wpływ Kościoła na instytucje państwa był większy, niż to jest do zaakceptowania dla liberalnego demokraty, nawet jeśli jest katolikiem. Pisałem i mówiłem publicznie, że religię należy wyprowadzić ze szkół z powrotem do parafialnych sal katechetycznych, zresztą – nie ukrywam – bardziej nawet dla dobra religii, niż państwa, ponieważ nauczanie religii w szkołach w tej postaci, jaką znamy, prowadzi według mnie do dechrystianizacji Polski.

4. To wszystko nie oznacza oczywiście, że moim marzeniem jest zniknięcie chrześcijaństwa (jako wiary), Kościoła (jako instytucji), czy kultury inspirowanej chrześcijaństwem. Należy dokończyć w Polsce (i na świecie) długi i trudny proces utarcia się nowego modus vivendi między tymi trzema wymiarami religii a demokracją. O ile demokracja przetrwa, bo, jak wiadomo, jest niestety w kryzysie bodaj niewiele płytszym, niż instytucja Kościoła.

5. To wszystko nie oznacza również, że moim zdaniem wolno sobie pozwalać na atakowanie WSZYSTKICH TRZECH WYMIARÓW religii bez zwracania uwagi na to, po jak drastyczne środki stylistyczne się sięga. Właśnie o tym był mój tekst. Granicą wydaje mi się humanistyczny, ponadwyznaniowy szacunek dla poglądów drugiego człowieka.

6. Zdaję sobie sprawę, że tę granicę moi współwyznawcy nieraz przekraczali. Nie jestem ślepy ani głuchy, i widzę, że hierarchowie polskiego Kościoła w ogromnym procencie ulegli pokusie, jaką postawiły przed nimi partie prawicowe: stworzenia w XXI wieku anachronicznej i niezgodnej z Ewangelią konstrukcji spajającej ideologię skrajnej prawicy i katolicyzmu. Takie konstrukcje zdarzały się już w historii i zawsze źle się kończyły zarówno dla Kościoła, jak i dla państwa (wystarczy pomyśleć o Hiszpanii generała Franco, albo o argentyńskiej juncie z końca lat 70. XX wieku). Wobec tej ideologicznej agresji niewierzący mogą przyjąć jedną z dwóch strategii: albo pokazywać, że są mądrzejsi, i konsekwentnie budować język porozumienia ludzi o rozmaitych poglądach, zbliżający nas do ideału społeczeństwa, w którym umiemy się różnić, albo „odpłacać pięknym za nadobne” i współtworzyć klimat obopólnej agresji.

7. Ta agresja, wbrew nonsensom, którymi zalali internet moi polemiści, oczywiście wzbiera po OBU stronach. Należąc do ludzi, którzy są katolikami, ale nie podoba im się polityczne oblicze polskiego katolicyzmu, milczałem przez wiele miesięcy, jeśli nie lat, widząc przejawy zacietrzewienia także po stronie ateistów. Uważałem, że sposób, w jaki są traktowani, jeśli nie usprawiedliwia, to przynajmniej wyjaśnia to, co im się zdarza napisać. Krytykowałem przez ten czas jedynie tę stronę, która jest niby „moja”. Starałem się tłumaczyć, jakie mechanizmy utrudniają nam, katolikom, zobaczenie prawdziwego oblicza niewiary, którą duszpasterze sprowadzają nieraz, bo tak najłatwiej, do efektów pychy, intelektualnego lenistwa albo tego, że nie kochali ateistów odpowiednio mamusia z tatusiem. (Tej kwestii poświęconych jest np. pierwszych 50 stron mojej książki „Co Bóg zrobił szympansom?”). Ale w końcu uznałem, że także od ateistów wolno czegoś wymagać, że to upokarzające traktować ich, w końcu dorosłych ludzi, jak dzieci, które w nerwach widocznie nie słyszą, co mówią.

8. Zadedykowałem go „przyjaciołom ateistom” nie tyle z myślą o moich realnych bliskich, z których część nie wierzy, część wierzy, i dla naszej przyjaźni nie ma to znaczenia – ale ze świadomością, że piszę tekst ostry, a przecież w większości kwestii doczesnych (!) jestem po ich stronie. Reakcja na mój tekst sprawiła, że teraz już niestety nie jestem tego pewien.

9. Tylko jedna ilustracja źródeł mojej rozterki: Jacek Dehnel, którego spotkałem parę razy w życiu i były to spotkania sympatyczne, i którego prozę cenię, już po przetoczeniu się głównej fali polemik napisał tekst, w którym raz jeszcze wrócił do oburzającego faktu, że Benedykt XVI mówiąc o źródłach ateizmu wskazał ludzką pychę. Mówiąc nawiasem, wywodzenie niewiary od prometejskiej pychy nie Jacka Dehnela, ale homo sapiens, nie wydaje mi się ani odkrywcze, ani przekraczające granice dozwolonej debaty intelektualnej, bo przecież nie chodzi o to, żebyśmy udawali, że się we wszystkim zgadzamy (z tego samego powodu napisałem ostro o Dawkinsie; dzbanuszek pochodzi od Russella, oczywiście, ale i u Dawkinsa się pojawia). Ale to mniej ważne; ważniejsze jest to, że tego samego dnia ten sam Jacek Dehnel napisał inny fejsbukowy post, w którym oświadczył, że deklaracja „będę się za ciebie modlił” jest takim samym naruszeniem granic prywatności, jak deklaracja „będę się na twój temat masturbował”. I w gruncie rzeczy ja w znacznym stopniu rozumiem, o co mu chodzi: deklaracja „będę się za ciebie modlił”, jakkolwiek może płynąć (i nieraz płynie) z życzliwości, miewa często charakter resentymentalnej zagrywki, która przy pozorach serdeczności jest formą przemocy symbolicznej, ustawia niewierzącego na pozycji dziecka specjalnej troski (nie modlitwa, ale informowanie o niej!). Tylko że porównanie modlitwy do masturbacji jest symbolicznym gwałtem na wrażliwości drugiego człowieka, jeśli ów modli się naprawdę. I jest, nazywając rzeczy po imieniu (bardzo Cię, Jacku przepraszam, ale nie ma na to innego słowa), chamstwem. Od wrażliwego artysty wolno mi oczekiwać, że się od chamstwa powstrzyma. Nawet jeśli jest bardzo źle traktowany przez wielu (większość?) ludzi wierzących. Bo inaczej przestaje być odróżnialny od swoich agresorów.

10. Moje relacje ze wspólnotą wierzących i instytucją, w obrębie której ta wspólnota funkcjonuje, są skomplikowane, intymne i nie będę tu o nich pisał. Ale gorzko mnie rozśmieszyła pretensja, którą mniej lub bardziej wyraźnie znalazłem także w tych nielicznych polemikach, które starały się nie przypisywać mi poglądów, których nie głoszę. Ta pretensja do „otwartych katolików” brzmi: nie jesteście ateistami. No, rzeczywiście nie jestem ateistą. Ponieważ wspólnie kontestujemy obecne, nacjonalkatolickie władze naszego państwa, byłoby miło, żebym mógł być pewien, że kiedy wreszcie PiS zostanie obalony, nie okaże się, że w dalszym ciągu jestem obywatelem drugiego sortu: dziś jako liberał, jutro jako katolik. Reakcje na mój tekst niezbyt mnie w tej kwestii pokrzepiły.

Udostępnij


O mnie



  • Pan nie zauważył zmiany pogody. Pisze Pan teksty w stylu lat 90-tych, a dziś są już inne czasy i „przyjaciele ateiści” doszli do wniosku, że nie ma się dłużej cackać z kościołem i można (a nawet trzeba) mówić o „czarnych” to, co zawsze chcieli powiedzieć, ale się powstrzymywali ze względu na „mądrość etapu” (kościół był za silny, Polska nie była w UE – itd). I mówią dziś pod nazwiskiem to samo, co kiedyś pod pseudonimami publikowali w urbanowym „Nie” (naprawdę nie zna Pan tych pseudonimówi kryjących się za nimi nazwisk?). A Urban się cieszy, z tego, że może przejść na emeryturę, bo, to co on dawniej publikował w swojej gazecie raz na tydzień, dziś – dzień w dzień – piszę w „GW” (ostatnie zdanie, to niemal dosłowny cytat z Urbana). „Katolicy otwarci” są potrzebni „przyjaciołom ateistom” o tyle, o ile są pomocni w walce z „katolikami zamkniętymi”. Gdy problem „katolików zamkniętych” zostanie ostatecznie rozwiązany – cóż – może pozwolą wam być nieszkodliwym folklorem (o ile nie będziecie „mieszać się do polityki”)

    PS
    Tu jeszcze jedna reakcja na Pana tekst (nie wiem, czy Pan zna):

    http://krytykapolityczna.pl/kraj/do-kochanych-katolikow-od-przyjaciela-ateisty/

  • Zgadzam się z powyższym tekstem w 100% i cieszę się, że ktoś potrafi wyrazić moje myśli tak jasno. Dziękuję Ci Ktosiu Jerzy.

  • @tad9
    Czekałem, kiedy Pan się odezwie 😀 I znowu pudło: ani Dehnel, ani Orliński nie publikowali w „Nie” w latach 90. Adam Leszczyński też raczej nie. A „GW” opublikowała mój tekst, a nie Leszczyńskiego. Koncepcja się sypie, to dla Pańskich koncepcji norma.
    JS

  • DEKALOG w/g św. Jarosława Smoleńskiego

    1. Nie będziesz miał bogów cudzych przede Mną – RYDZYK.
    2. Nie będziesz brał imienia Pana Boga swego na daremno – BOŻE COŚ POLSKĘ.
    3. Pamiętaj, abyś dzień święty święcił – NOCNE NIEDZIELNE GŁOSOWANIA W SEJMIE.
    4. Czcij ojca swego i matkę swoją – RAJMUND KACZYŃSKI.
    5. Nie za+bijaj – DAWID JACKIEWICZ.
    6. Nie cudzołóż – STASIU PIĘTA & ADAŚ GLAPIŃSKI & J.S.
    7. Nie kradnij – A. GLAPIŃSKI & G. BIERECKI.
    8. Nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu – 1:27 PRZECIWKO TUSKOWI.
    9. Nie pożądaj żony bliźniego swego – JACEK KURSKI.
    10. Ani żadnej rzeczy, która jego jest – BANK L. CZARNECKIEGO.

  • Onego czasu zadałem już tutaj to pytanie, pozostało bez odpowiedzi. Jeszcze raz: kiedy ostatnio z jakiejkolwiek religii wynikło coś dobrego? Można pomylić się o sto, dwieście, tysiąc lat.

    Przyjaciel ateista, bez przekąsu.

  • Publikuje Pan w Wyborczej i oczekuje pan zrozumienia? Zgadzam się z @tad9. Nie ma potężniejszego medium antyklerykalnego i co ważniejsze ANTYRELIGIJNEGO niż media Agory. I nie mam tu na myśli dziennikarzy, ale anonimowych(?)komentatorów. Czasami jestem pod wrażeniem ich fantazji w atakowaniu wiary a w szczególności Kościoła Katolickiego. Ale jestem też przerażony, jeżeli czytam teksty tego rodzaju:

    „Nieważne, czy ci nominalni katolicy chodza regularnie do kosciola czy nie, jak zyja i sie modla, itp. Ale widac teraz doskonale, jak wiele osób mentalnie jest zaprogramowanych na religie, Boga, religijnosc, kosciól, itp. To jest niemal genetyczna cecha niemal calego narodu. to nie ich wina, rzecz jasna, to jest dziedziczone od setek lat. Ale mimo wszystko zaskakuje w 2018 roku w Europie.”

    ONI już widzą głębiej zakorzenienie religijności (zaprogramowanie, geny)niż w instytucjach czy nawet w kulturze. Im pewnie przeszkadza jak ktoś powie „O mój Boże!”, „O Jezu!” w momentach przerażenia czy zaskoczenia. Dla nich jest to MYŚLOZBRODNIA! To nie są normalni ateiści, to nie są nawet osobiści wrogowie Boga. To są wrogowie LUDZKOŚCI(Że użyję ich języka przesady…)

  • O słodka naiwności: że przeczytają co chciałem napisać, a nie co oni chcieli zobaczyć i tak jak zmanipulowali? Witamy w „kościele toruńskim” panie Jezy; my mohery i katotalibowie tak mamy na co dzień z tymi, których uprzejmie nazywasz „przyjaciółmi”.

  • Ugh – o ile liczę, iż zaliczam się do tych, którzy nie przypisywali Panu słów ani intencji, których Pan nie wyrażał; o tyle mam też nadzieję, iż moje (dwa) wpisy nie zostały odebrane jako pretensja, iż nie jest Pan ateistą.

    Raz – było by to zabawne, bo sam (ateistą) nie jestem, dwa, oznaczałoby to, iż wyraziłem się nieprecyzyjnie i zostałem źle zrozumiany.

    A co do aktualnego wpisu – mógłbym podpisać się w 100%. Mimo całej niechęci do instytucji KK, „zapał rewolucyjny” wśród wielu nieco przeraża, nie mniej, niż zapał tych, co w naszym imieniu chcą „rechrystianizować” Europę.

    Żeby się to nie skończyło jak w pewnym monologu z Piwnicy pod Baranami – o tych baranach, co się tak rozpędziły i jak nie pieprznęły (cytat za oryginałem) głowami, to tak powstała… Architektura polska. Tym razem, może z tego powstać np. jakaś nowa Konstytucja…

  • Panie Jerzy,
    jako sympatyzująca z buddyzmem nie tyle ateistka, co osoba poszukująca, czuję się poniekąd adresatem Pana tekstu. Obserwuję zamieszanie, jakie wokół niego urosło i nasuwa mi się pytanie, czy my jako społeczeństwo naprawdę nie umiemy już w kontakcie z drugim człowiekiem szukać tego co wspólne? Czy musimy szukać tego, co dzieli? Czy każdą opinię bliźniego musimy kontrastować jak zdjęcie w photoshopie? Cenię Pana teksty właśnie za ich wyważony charakter i próbę rozumienia stanowisk przeciwstawnych. Tym bardziej zaskakuje mnie ostrość niektórych polemistów. Czy naprawdę przed wypowiedzeniem krytyki nie można zadać, choćby w myślach, autorowi pytania: „czy dobrze rozumiem, że chodzi Ci o…?” Czy dobrze rozumiem, że o to chodziło w Pana tekście?

  • @m.p.3
    Nie dziwię się, że Pana pytanie pozostało bez odpowiedzi – ale skoro tak się Pan domaga, wezmę na siebie uzasadnienie. Otóż, jest ono – będę bezpośredni – bezdennie głupie.

    O ile moje stanowisko co do instytucji religijnych jest jasne (biorąc pod uwagę ostatnie komentarze z mojej strony), o tyle sugerowanie, iż z tak zwanej kultury judeochrześcijańskiej (czy religii monoteistycznych w ogóle) nie wynikło *nic* dobrego w dziejach (także najnowszych), powoduje po prostu opad szczęki, podobny temu, jaki towarzyszy pierwszemu zapoznaniu się z „powagą” z jaką swe poglądy głoszą członkowie Towarzystwa Płaskiej Ziemi.

    Owszem – wynikło o wynika bardzo wiele złego. Ale, wpływ np. chrześcijaństwa na rozwój myśli dot. praw człowieka (podpowiedź: w czasach władców absolutnych, była to koncepcja conajmniej ryzykowna), roli wolnej woli, czy – po prostu – filozofii w ogóle, jest wiedzą tak podstawową (przynajmniej, w kręgu ludzi, z którymi kojarzą się dyskusje na tym blogu), iż tłumaczenie tak fundemtanlnych spraw powoduje we mnie pewne zakłopotanie. Nie mówiąc o tym, iż aż prosi się o suche odesłanie do wikipedii i samodzielne uzupełnienie źródeł, bo są to braki absolutnie *podstawowe*.

    Swoją drogą, łączy się to z koncepcją „płytkości przekonań”, o której pisałem w komentarzu do poprzedniego wpisu. Nie wyobrażam sobie bycia światłym przeciwnikiem kościoła (czy to ateistą, czy osobą o dowolnie pojmowanej duchowości stojącej w sprzeciwie z instytucjami religijnymi) bez świadomości *także* pozytywnego wpływu wierzeń w ogóle, a judeochrześcijaństwa (w naszym wypadku) w szczególe. Jeżeli tego nie rozumiemy, to jak mamy wiedzieć, co w kościele powszechnym „poszło nie tak”? Bez fundamentalnej wiedzy, argumenty „anty” stają się równie miałkie i płytkie, co argumenty „za” paleoprawicy (w stylu „atak na kościół to atak na polskość”) – czarno-białe, płaskie i ignoranckie.

  • Dziękuję za ten tekst. Też nie mogłem się nadziwić, w jaki sposób tak inteligentni ludzie jak Jacek Dehnel czy Adam Leszczyński, mogą (z pewnością w dobrej wierze, ale najwyraźniej bez dostatecznego powściągnięcia negatywnych emocji) tak bardzo przekręcać istotę Pana poprzedniego tekstu.

  • Wydaje mi się, że problem tkwi w utożsamianiu religii z Kościołem. Krytykowanie religii „we wszystkich trzech aspektach”, o których Pan pisze, właściwie sprowadza się przecież do krytyki Kościoła i jego poczynań. Tymczasem krytyka religii to krytyka samej doktryny.

    Co do tej ostatniej, to łącząc elementy z obu Pana tekstów – „Granicą wydaje mi się humanistyczny, ponadwyznaniowy szacunek dla poglądów drugiego człowieka.” oraz stwierdzenia, że wiary należy się wstydzić, a wierzący to przygłupy – to tylko częściowo ma Pan rację. Z jednej strony krytykując doktrynę nie należy obrażać wierzących ad personam. Oni są po prostu z naszego punktu widzenia zmanipulowani, zindoktrynowani. Natomiast nie widzę problemu, aby doktrynę religijną określić mianem „niemądrej”. Jedynym wymaganiem jest – i tu moim zdaniem realizuje się szacunek dla cudzych poglądów – aby wypowiadając takie mocno krytyczne oceny (wciąż jednak parlamentarnym językiem) potrafić je odpowiednio uzasadnić. Nasz domowy przykład: zgodnie z Biblią doskonała, wszechmocna istota nie znalazła lepszego sposobu, aby ludziom stworzonym z definicji jako niedoskonałych wybaczyć im ich występki – w tym polegające na niedostatecznej czołobitności wobec stwórcy – niż „podzielenie się” i doprowadzenie do torturowania siebie samego. I tu zaznacza się różnica pomiędzy teoretycznym ateistą krytykującym wiarę i vice versa – pierwszy przynajmniej może przedstawić uzasadnienie swojej krytyki. Biblia i doktryna katolicka (inne zresztą też) pełna jest przecież logicznych niespójności czy wręcz rażących sprzeczności, z pomocą przychodzą także odkrycia naukowe podważające jej treść, rozumianą przecież kiedyś jak najbardziej dosłownie. Wierzący ostatecznie zawsze odwoła się do mitów zapisanych w antycznej księdze i niesprawdzalnego nadnaturalnego. I tu dochodzimy do wstydu, jaki wierzący mieliby odczuwać w wyniku krytyki – nie ma nic chwalebnego w tym, że człowiek opiera przynajmniej w części swoje życie na mitach ze starej księgi, a nie na logice i racjonalności, które jednak udowadniają swoją słuszność poprzez rezultaty ich stosowania.

    Odnosząc się do konkluzji Pana tekstu – jeżeli PiS zostanie obalony, raczej ma Pan małe szanse na „obywatelstwo drugiego sortu”. Główna partia opozycyjna póki co jest nadal na klęczkach i chyba niezbyt prędko się to zmieni. Natomiast ostra krytyka religii raczej się nie zmieni, a wręcz nasili – jest to wynikiem rozwoju intelektualnego społeczeństwa (wiem, wiem, widziałem wiele komentarzy pod artykułami internetowymi, ale jednak porównując np. z międzywojniem postęp jest znaczący) oraz poszerzeniem sfery wolności, w szczególności w aspekcie przyzwolenia społecznego, a nie ram formalnych. Przy czym oczywiście nikt Panu nie zabroni wierzyć w mity (nawet te greckie, gdy Pan kiedyś zdecydował się na konwersję) – taka jest przecież idea liberalizmu. Niemniej uzewnętrznianie swoich poglądów oznacza wystawienie ich na krytykę i z tym należy się liczyć.

  • @CatLady

    Szanowny Panie Lady, banałem byłoby powtarzanie, że nie pytania są głupie. I drobiazg taki: nie pytałem: czy, pytałem: kiedy ostatnio. Jeśli kryła się w tym sugestia, na pewno nie brzmiała ona: nigdy.
    Biorąc wzór z Gospodarza, pozdrawiam chłodno.

  • Bardzo dobry tekst. Dziękuję

  • Tekst pana Jerzego jest mi bliski w poglądach

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Premium WordPress Themes