Kiedy to piszę, jest prawie północ. Głęboka noc po strasznym dniu. Staram się jakoś ułożyć z rzeczywistością, nie przygnębić się nią, ale ją przyjąć do wiadomości.

Nie jest mi łatwo, także dlatego, że pana Pawła Adamowicza miałem szczęście poznać kilkanaście miesięcy temu. Z okazji stulecia odzyskania Niepodległości wymyślił on Gdańskie Debaty Obywatelskie – cykl jedenastu wykładów i dyskusji z wykładowcami, które miałem zaszczyt prowadzić. Pan Prezydent był nie tylko pomysłodawcą i patronem tych wieczorów, ale zależało mu tak bardzo na tym, żeby być co miesiąc wśród publiczności, że kiedy w październiku Tok FM zaprosił go akurat we wtorek do przedwyborczej audycji, Gdańska Debata została przeniesiona na poniedziałek (o co małodusznie byłem trochę zły, bo mi to komplikowało tydzień). Później szło się na kolację do restauracji Balzac, a pan Paweł przeobrażał się w uroczego gospodarza ciągnących się do późna rozmów.

Był zwalistym, ciepłym, kochającym życie facetem, świetnym organizatorem i uroczym rozmówcą. To, że dzisiaj odszedł, wydaje mi się złym snem.

Również dzisiaj Jerzy Owsiak oświadczył, że rezygnuje z funkcji prezesa Fundacji Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. O ile wiem, kroplą przepełniającą czarę były pojawiające się w internecie sugestie, że to właśnie on jest winien tej śmierci. Owsiak był od lat przedmiotem narastającego hejtu. Nigdy nie umiałem tego zrozumieć. Nawet przyjmując, co nie jest łatwe, że hejt MOŻE mieć jakieś racjonalne źródła, nienawiść do człowieka, który od 1993 roku wzbudzał w nas dobro, wydaje mi się surrealistyczna. Choć niby wystarczyło przeczytać „Coś ty Atenom zrobił, Sokratesie…” Norwida, by już o Ewangelii nie wspominać, żeby się tak głupio nie dziwić. A jednak dziwiłem się – natomiast nie dziwię się, że ta okropna puenta 27. finału Orkiestry złamała nawet tak odpornego na ciosy człowieka. Choć jest oczywiste, że (nic nie ujmując współpracownikom J.O.) WOŚP bez niego będzie jak, nie przymierzając, Breakout bez Tadeusza Nalepy (młodszych PT Czytelników, którzy mają prawo nie zrozumieć tego porównania, proszę o zajrzenie do Wikipedii).

Kiedy w ciągu 24 godzin spada na nas tyle zła, naturalnym odruchem jest zadanie sobie pytanie: kto temu winien? I tu zaczyna się poważny problem.

Z jednej strony trudno nie kojarzyć faktów. Zabójca po zadaniu ciosów nożem krzyczał do mikrofonu, że nienawidzi Platformy Obywatelskiej. Zaledwie kilka dni temu TVP Info wyemitowała odrażający filmik insynuujący tej partii, że defrauduje dla własnych potrzeb pieniądze zbierane na WOŚP. Prezydent Adamowicz był w okresie niedawnej kampanii wyborczej przedmiotem ataków tzw. mediów publicznych, ataków, które wykraczały poza cywilizowane normy, nie mówiąc o tym, że prawdziwe media publiczne nie mogą być stroną podczas wyborów. Nasze Gdańskie Debaty Obywatelskie zaczęły się od wykładu Adama Michnika, który próbowali zakłócić członkowie Młodzieży Wszechpolskiej, a kiedy zostali m.in. przez Prezydenta wypchnięci z sali, oskarżyli go o naruszenie nietykalności cielesnej. Prezydent Adamowicz miał także jakoby być „antypolski” w związku z nieprzejednaną obroną Europejskiego Centrum Solidarności i Muzeum II Wojny Światowej – instytucji, które współtworzył gdański samorząd.

Ale, ale. Nie chcę sprawić wrażenie, że nagle nawróciłem się na symetryzm, ale jesienią 2010 roku doszło do zamachu na biuro poselskie PiS w Łodzi, gdzie zginął wówczas pracownik tego biura, pan Marek Rosiak, a zamachowiec (o poczytalności porównywalnej prawdopodobnie z zabójcą Prezydenta Adamowicza) wołał, że nienawidzi Kaczyńskiego. Oczywiście, o przeciwnikach politycznych mówiło się wtedy „moherowa koalicja”, a nie „zdradzieckie mordy” ani „komuniści i złodzieje”. Media publiczne nie kompromitowały się filmikami w stylu p. Pieli, a do komentowania wydarzeń zapraszano wszystkie strony sporu, nie twierdząc, że opozycji nie ma co zapraszać, skoro nie ma nic do powiedzenia. A jednak klimat wrogości był już widocznie wystarczająco silny, żeby oddziałać na niezrównoważoną jednostkę. Od tamtej pory zaś pogorszył się o niewyobrażalną miarę.

I, dalej komplikując jasną odpowiedź na pytanie, kto winien: przypomnijcie sobie wszystkich, pewnie już byłych przyjaciół i znajomych, z którymi pokłóciliście się o politykę. Słyszeliście od nich wiele skandalicznych zdań, niesprawiedliwych zarzutów, idiotyzmów o bombie helowej i tak dalej – ale czy wyobrażacie sobie któregoś z nich, jak szczerze życzy sobie, żeby argumentem w polsko-polskim konflikcie był piętnastocentymetrowy nóż? Naprawdę wierzycie, że Wasz kuzyn, ciotka, albo może chrzestny Waszego dziecka, marzył o tym, żeby się polała krew? Przecież to bzdura.

Jeśli dziś słyszę z mediów publicznych przekaz dnia, że Stefan W. był „oczywiście szaleńcem”, a winę za tragedię ponosi zła organizacja imprezy – a wszystko to mówi się, zanim prokuratura zakończyła choćby postępowanie wstępne – to przecież wynika to z faktu, że także zwolennicy obecnej władzy mają głupie miny (pomijam w tej chwili internetowe szambo). Oni najprawdopodobniej naprawdę wierzyli, że „my lubim sielanki” i nie brali pod uwagę, że „słowa to więcej niż krew”.

Przede wszystkim jednak: przyznajmy uczciwie, że na obelgi i insynuacje odpowiadaliśmy obelgami, a pewnie i insynuacje się zdarzały. Niech pierwszy rzuci kamieniem, kto jest pewien, że nigdy nie powiedział, że władza to świry, ich entuzjaści to łotry i ciemniaki, a miejsce pana posła X. lub pani poseł Y. jest w kiblu. I jeśli Stefan W. ma nie okazać się zwiastunem nieodległej przyszłości naszego kraju, jeżeli mamy naprawdę zatrzymać się na tej drodze, to nie jest moment, żeby ustalać, kto zaczął. Fraza „A nie mówiłem?!” nigdy nie kończy żadnej kłótni, może ją tylko eskalować. Skoro zaledwie dwadzieścia lat po wojnie biskupi polscy potrafili napisać do biskupów niemieckich „przebaczamy i prosimy o przebaczenie”, skoro do pierwszej Solidarności przyjmowało się bez mrugnięcia powieką członków PZPR, a po 1989 roku na postulaty głębokiej dekomunizacji wzruszaliśmy ramionami – ja w każdym razie wzruszałem i nie byłem samotny – to nie ma ciągle jeszcze powodu, żeby entuzjastów „dobrej zmiany” traktować gorzej, niż w latach 60. Niemców, a w latach 80. i 90. – komunistów. I wzajemnie – bo nie chodzi mi o to, żeby ludzi, z którymi się fundamentalnie nie zgadzam, teraz pod pozorami poczciwego wywodu obrażać, tylko żeby pokazać, że dzieli nas (wciąż jeszcze) nie tak wiele.

Tak, są rachunki krzywd, ale periculum in mora: za chwilę Stefanów W. będzie więcej i wolę się nie zakładać, że tylko po jednej stronie. Tak, wiele zależy od reakcji na ten i podobne apele; jeśli ktoś uzna je za przejaw słabości i tylko zaostrzy język, to znaczy niestety, że jest głupi bezgranicznie i w najpoważniejszym sensie tego słowa: antypolski. Ale nadszedł ostatni moment, żeby spróbować się porozumieć. Cofnąć się przed granicę, która dzieli świat cywilizowany od barbarzyństwa.

W świecie cywilizowanym nie ma odpowiedzialności zbiorowej. W świecie cywilizowanym winnych się karze – nie linczuje. W świecie tym przeciwnikowi politycznemu wolno zarzucić, że się myli, ale nie, że jest łajdakiem (a jeśli jest nim naprawdę, idzie się z tą informacją do sądu, a nie do zaprzyjaźnionej telewizji).

Tłumaczę to także sobie i nie bez wysiłku – głęboko w nocy po jednym z najsmutniejszych dni od kilkudziesięciu lat.

(zdjęcia ze stron: www.antyradio.pl oraz wiadomości.gazeta.pl)

Udostępnij


O mnie



  • Panie Jerzy,
    Mnie się chyba „nie udało” sprawić, by rzeczywistość mnie nie przygnębiła. Gdy wczoraj (koło drugiej rano) dowiedziałem się, co, gdzie i w jakich okolicznościach się stało, przeszła mi przez głowę naiwna myśl: „teraz, to Polacy się przebudzą”. Ockną się, „podziękują” i przegonią tych, którzy tą nienawiść wysączyli. Że nie skończy się na chwilowym zabraniu plasteliny tej czy innej „gadzinówce”.

    Zabawne, jakie mrzonki przychodzą do głowy w takich chwilach. Oczywiście, nic z tego nie nastąpi – ponad rok temu (przewidując, zresztą, obecne wydarzenia), w dramatycznym geście protestu, spalił się Piotr Szczęsny. Ruszyło to jakoś „rodakami”? Ba, nawet w Trójce – której niszczenia, Piotrowi było najbardziej żal – nie odważono się wspomnieć o rocznicy Jego śmierci (zdali egzamin tylko Panowie Mann i Bukartyk, bladym świtem, ale to są ludzie z kompletnie innej ligi).

    A teraz, jeszcze rezygnacja Jurka. Gdy tracimy taki zapał i talent organizacyjny, jak Jego – a pozwalamy, by (tfu!) „suwerena” reprezentowały (tu, po wielokrotnej autocenzurze) , które nigdy nie zrobiły nic dla innych (a potrafią, jedynie, wepchać krewnych i znajomych gdzie popadnie, oraz spieprzyć wszystko, czego się dotkną); jednocześnie te same miernoty „plują” się bezkarnie na organizacje jak Orkiestra – a „narodowi” to nie przeszkadza…

    …to tego „narodu” już nic nie uratuje. Upadnie, bo na to zasługuje, kwestia czasu (i pomyśleć, że Polacy czuli wyższość nad Białorusinami, bo tamci „dali sobą pomiatać satrapie i jego dworkowi”…).

    Nie dziwię się Jurkowi, że miał dość – tu po prostu nie ma dla kogo się starać (żeby oddać sprawiedliwość – okej, jest dla kogo, ale to mniejszość, która lepiej niech szuka sobie lepszego miejsca na ziemi, bo to nie kraj dla nich…Nie kraj dla nas).

    Tak, wiem – ten wpis jest niejako w poprzek tego, co Pan napisał, zachęty do ostatniej próby porozumienia. Widocznie, jest Pan człowiekiem głębszego humanizmu, większego ducha (i pisze to bez najmniejszej nawet dozy ironii) niż ja. Po prostu nie widzę się w jakiejkolwiek możliwości „cywilizowanego” dialogu z kimś, kto po tym co się stało, pomoże – chociażby i jedynie swoim głosem wyborczym – utrzymać w parlamencie posłankę czy posła P. Z mojej perspektywy, to jakiś moralny horyzont zdarzeń. Pewnie, ciągot, by lecieć z maczetą nie mam, ale chyba nie mam też o czym rozmawiać z ~50% Polaków 🙁

    Ze smutnymi pozdrowieniami i świadomością prawdopodobnej małości swej postawy,
    /CatLady

  • Ciężkie czasy nastały. Próbując trzymać się z daleka od sporów i szamb, a jednocześnie nie wypisując się ze społeczeństwa obywatelskiego, człowiek siłą rzeczy „nawraca się na symetryzm”, stając się jednocześnie obiektem ataków z obu stron (bo jeśli nie jesteś z nami, to widocznie jesteś z tamtymi). Przy czym bycie z tymi lub tamtymi nie polega na jakichkolwiek konstruktywnych działaniach, tylko na solidarnej pogardzie wobec drugiej strony.

  • Dzięki za wpis, czekałem na niego. Rzeczywiście dużo nas nie różni.

  • Mądry tekst, bardzo za niego dziękuję. Dopada mnie obawa o możliwą ewolucję, jak się to przyjęło określać, narracji strony rządzącej. Dziś jest ona bardzo przyzwoita lecz z czasem polityczna kalkulacja może wskazać na potrzebę dopieszczenia twardego elektoratu. Obyśmy nie doczekali się komentarzy w stylu tego, który wygłosił bardzo ważny minister: wprawdzie Breivik jest be ale lewacy sami sobie winni, bo istnieją. To kiedyś, a teraz (oby nie): zamach na prezydenta Adamowicza jest be ale jednak prezydent Adamowicz uczestniczył w przedsięwzięciu wzbudzającym silne kontrowersje.
    Ech… RIP.

  • A jak – Pańskim zdaniem – wygląda odpowiedzialność tych osób publicznych, które robiły wszystko, by zlekceważyć wcześniejsze wydarzenia tego typu? Np. odpowiedzialność Marka Beylina, który dziś grzmi o śmiertelnym żniwie „mowy nienawiści” a w 2012 roku pisał:”W Norwegii, gdzie życie polityczne jest dużo bardziej umiarkowane niż w Polsce, gdzie opozycja nie uważa rządzących za zdrajców, szaleniec zabił kilkadziesiąt osób w proteście przeciwko tolerancji i wielokulturowości. Oznacza to, że groźba takich czynów wisi nad wszystkimi krajami, niezależnie od tego, jak brutalne są w nich walki polityczne”.

  • Zbrodni dokonał człowiek chory psychicznie i cała jego argumentacja (zamachu) oraz jego realny background, który rysują media, potwierdzają tylko tezę, że polska psychiatra – nawet na tle całej służby zdrowia – jest skrajnie niedofinansowana. Oczywiście nie łudźmy się, że dojdzie w niej do jakiś realnych zmian. Głowy z telewizji pogadają, zamarkuje się trochę działań, zrobi dwa przelewy i rozejdzie się po kościach. Politycy i media dalej będę „grać” w obozy, co dobitnie pokazało następne kilka godzin po śmierci prezydenta i przy całym szacunku do zaistniałej sytuacji mdli mnie od tych wzniosłych słów z „rzekomo jednej i drugiej strony”. Polacy nie są podzieleni aż tak jak przedstawiają media, politycy w to grają, bo to nie jest wymagające a stołek i przywileje z nim związane utrzymają (dobrze robione prawo, sprawne administrowanie i odwaga do decyzji politycznych jest cięższym chlebem, jak obywatele nie wymagają, to politycy na pewno nie będą brnąć w dobrą pracę). Ten oficjalny obieg i ten przyziemny obieg (nazwijmy ich zwykłymi obywatelami) dopiero zaczną ze sobą dyskutować i ścierać jak będą ku temu przesłanki ekonomiczne. A będą, bo gdy skończy się koniunktura, będą wyłazić jaskrawe przykłady pełzającego rozwarstwienia ekonomicznego (i nie z winny tej czy innej partii, ale z uroków procesów społeczno-ekonomicznych zwanych kapitalizmem, szczególnie tym naszym lokalnym) i być może tu zaczną się jakieś zmiany i dojdzie do wymiany elit i fermentu w oficjalnym obiegu na tych, co nie babrają się w przeszłości i zaszłości. Czego sobie i Państwu życzę.

  • Dziękuję Panie Jerzy. Potrzebne mi były Pańskie słowa.

  • @tad9
    To zabawne, że ze wszystkich możliwych przykładów przyszedł Panu do głowy akurat Marek Beylin. Intencją mojego tekstu, widocznie wyrażoną za mało wyraziście, było: niech każdy się uderzy we własne piersi, to jest poszuka winy w obozie, z którym sympatyzuje. Co do środowiska anty-pisowskiego, przychodzą mi do głowy kandydatury lepsze niż Beylin, którego cytowane przez Pana słowa wydają mi się, prawdę mówiąc, dość zdroworozsądkowe (choć nie pamiętam kontekstu tej wypowiedzi). Ciekawe byłoby dla mnie, czy z kręgów przez siebie lubianych jest Pan skłonny wskazać, choćby bez nazwiska, przykłady osób, które powinny na przyszłość powściągnąć swój język?
    Z ukłonami –
    JS

  • FajNie, ze toleruje pan chamstwo i nienawiść pod takim tekstem -> Dominika.

    Niech każdy spojrzy na siebie i na swój obóz(jeśli tego potrzebuje).

    Jakoś nikt nie sika do zniczy w Gdańsku, nikt nie powiesił „zimnego Budynia” przy bazylice, nikt nie zorganizował protestu „won z bazyliki” nikt nie podpisał listu w obronie bazyliki.

  • @ Daro
    Ma Pan rację. Wpis Pani Dominiki skasowałem. Fatalne przeoczenie z mojej strony.
    Mówiąc nawiasem: sikanie do zniczy na Krakowskim Przedmieściu jest, o ile wiem, legendą miejską (natomiast żenująca manifestacja między „Przekąskami, zakąskami” a „Bristolem” była naprawdę i pisałem o niej w tym blogu z jednoznaczną dezaprobatą); reklama „Zimny Lech” to upiorny zbieg okoliczności (i niewątpliwie brak wyobraźni reklamodawcy), ale raczej nie nienawiść; co do reszty, to proszę dokładniej przyjrzeć się obozowi, z którym Pan sympatyzuje. Co piszę naprawdę nie w intencji wzbudzenia dyskusji typu „A wy…”, tylko dlatego, że o winach „naszego” obozu powinienem pisać ja (i to, wprawdzie ogólnikowo, zrobiłem), natomiast od ludzi z „Pańskiego” obozu oczekiwałbym jednak trochę autorefleksji i uderzenia się w piersi za własne winy, bo jest za co.
    Z wyrazami szacunku –
    JS

  • „czy z kręgów przez siebie lubianych jest Pan skłonny wskazać, choćby bez nazwiska, przykłady osób, które powinny na przyszłość powściągnąć swój język?”

    Oczywiście – całą masę. Choć mam pewne wątpliwości, czy dobrze definiuje Pan środowisko, które lubię. Pewnie chodzi o PIS. OK. Więc język powinni powściągnąć Jarosław Kaczyński, Antoni Macierewicz, Krystyna Pawłowicz i tak dalej. Nie twierdzę wcale, że jedna strona jest OK, a druga nie. Twierdzę za to, że reguły tej gry ustalała strona silniejsza, a w III RP to była ta Pańska strona…

  • tad9
    Ponieważ ujął mnie Pan dostrzeżeniem problemu u wymienionych przez siebie postaci, przyjmuję roboczo Pańskie rozumowanie – i wówczas narzuca się następująca myśl: Zdaje się, że od trzech lat to już nie „moja strona” ustala reguły tej gry, nieprawdaż?…
    JS

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Premium WordPress Themes