Kilka dni temu zachciało mi się przeczytać książkę, której autor by mi coś opowiedział z dziewiętnastowieczną rozlewnością, solidnie i epicko. Uświadomiłem sobie jednak, że po „Lalkę” sięgnąłem po raz bodajże dziewiętnasty kilka miesięcy temu, że podczas pandemii zdążyłem odświeżyć sobie „Wichrowe wzgórza” i zapoznać się wreszcie z tekstem (a nie ekranizacją) „Dumy i uprzedzenia”, a w ubiegłym roku z przyjemnością (zgoda, było to trochę guilty pleasure) wróciłem do Trylogii. I w rezultacie mój wzrok padł na… „W pustyni i w puszczy”. Kiedy ja to czytałem ostatnio? Nie w dzieciństwie przypadkiem?

No więc przed chwilą skończyłem i o niedawnej awanturze w sprawie obecności tej książki na liście lektur pomyślałem bez entuzjazmu.

Czy to powinna być lektura szkolna? Oczywiście nie. Powieść jest napisana prawie na pewno z myślą o lekturze familijnej, na głos, z komentarzami osoby dorosłej – koniecznymi choćby tylko w kwestiach geograficznych. Tym bardziej dziś, kiedy nieczytelne są zupełnie okoliczności polityczne i, to prawda, warto by dopowiedzieć to i owo w sprawie kolonizacji. Rytm książki jest przy tym rytmem takim, który mnie dzisiaj pociąga, a który z całą pewnością nie jest atrakcyjny dla uczniów podstawówki, przyzwyczajonych do szybszej akcji i nie tak szczegółowej narracji. A w podstawówce, upieram się, chodzi o zaprzyjaźnienie młodego człowieka z czytaniem, nie zaś o wyrobienie w nim przekonania, że jest to anachroniczny mozół.  

Niemniej cała gadanina o rasizmie Sienkiewicza wydała mi się – jeśli przyjąć, że czytelnikiem „W pustyni i w puszczy” jest człowiek jako tako dojrzały – efektem traum z dzieciństwa, nie zderzonych w ogóle z lekturą tej powieści po latach. Sam zresztą przyznaję, że nie pamiętałem odautorskiego komentarza do koronnego argumentu, że Sienkiewicz jakoby Afrykańczyków traktuje jak dzikich przygłupów, czyli do dialogu z Kalim, czym jest dobro i zło. Zacni, ale zbyt pośpieszni (jak wszyscy fanatycy) przeciwnicy Sienkiewicza cytowali mianowicie z oburzeniem słowa, że zło jest, kiedy Kalemu ukraść krowę, a dobro, gdy Kali ukraść krowę, ale nikt nie zadał sobie trudu sprawdzenia, co dodaje po tej kwestii narrator. Służę:

„Staś był zbyt młody, by zmiarkować, że podobne poglądy na złe i dobre uczynki wygłaszają i w Europie – nie tylko politycy, ale i całe narody” (w wydaniu Warszawa 1997 s. 343 na dole).

I tak jest, prawdę mówiąc, ze wszystkim w tej sprawnie opowiedzianej, choć mającej już z górą sto lat powieści przygodowej. Oczywiście, że Sienkiewicz mówi okropne rzeczy o Arabach: ale w tym gatunku muszą być jasno zdefiniowane dwie strony, i nikt o zdrowych zmysłach nie będzie oczekiwał, że w filmie „Złoto dla zuchwałych” będzie zniuansowany obraz niemieckich żołnierzy, albo że w „Hrabim Monte Christo” znajdzie się strona pokazująca racje zwolenników Restauracji. Sienkiewicz robi to konsekwentnie we wszystkich powieściach – i choć doskonale rozumiem Ukraińców, nie przepadających za „Ogniem i mieczem”, to przecież już Szwed, który by się obrażał za „Potop”, byłby małostkowy (co pokazuje, że problemem jest współczesna sytuacja obu tych narodów, a nie to, jak je przedstawił nasz autor-od-rozrywki). Schemat „W pustyni i w puszczy” jest, nawiasem mówiąc, tak bardzo podobny do Trylogii, że gdyby nie realia afrykańskie, można by podczas lektury sądzić, że czytamy jakiś wczesny wariant fragmentu o ucieczce Zagłoby z Heleną do Baru.

Uderza też oczywiście, że czarni mieszkańcy wschodniej Afryki traktują naszych bohaterów jak bóstwa i są dość naiwni. Niemniej wolno sądzić, że zderzenie kultur afrykańskich z cywilizacją europejską (z racami, sztucerami etc.) mogło naprawdę skutkować deifikacją białych przybyszów, co z pewnością ułatwiło kolonizację. Oczywiście też nie ma w tej książce szczególnego zainteresowania tymi miejscowymi kulturami, trudno jednak od Sienkiewicza oczekiwać, żeby wykraczał poza horyzont własnej epoki. A wśród czarnych istnieją wyraźnie zróżnicowane postaci, od złych czarowników (niechęć do wykorzystujących lud kapłanów podzielał widocznie pisarz z dawnymi towarzyszami z kręgu pozytywizmu) po lojalnych i pomocnych w podróży – Kalego i Meę. Podobnie: tak, chrześcijaństwo jest pokazane konsekwentnie jako religia wyższa od islamu i animizmu, ale skąd oczekiwanie, że u progu XX wieku autor książki dla (starszych) dzieci będzie ekumenistą? Więcej w tym zresztą komizmu, niż poważnej refleksji religijnej, a scena u Mahdiego jest pochwałą odwagi cywilnej, a nie obskurantyzmu.  

Krótko mówiąc: moje spotkanie po dziesiątkach lat z „W pustyni i w puszczy” było zadziwiająco przyjemne. I choć utwierdziłem się w przekonaniu, że utrzymywanie tej powieści na liście lektur w podstawówce jest nonsensem, to jednocześnie jako dorosły (!) i nie przymuszony do lektury czytelnik znalazłem starego dobrego „Homera drugiej kategorii”, który mnie zabawiał przez trzy wieczory fajną opowieścią podróżniczo-przygodową. I który nie jest moralnym ślepcem, bo ryzykowną scenę zabicia przez Stasia prześladowców umiejętnie i długo rozgrywa jako etyczny koszmar chłopca; chwali wytrwałość, spryt i poświęcenie; i przy tym, nie zapominajmy, stosuje estetykę „bigger than life” na kilkadziesiąt lat przed ustanowieniem jej dla rozrywkowego kina (bo przecież takiej serii niefortunnych zdarzeń nie tylko ośmiolatka, ale i czternastolatek raczej by nie przeżyli).

Żyjemy w czasach, które pewnie innego kompletu cnót wymagają. Ale tamtych, sławionych przez Sienkiewicza, zapominać może nie warto (co najwyżej – trzeba je lekko poszerzyć). I choć do bitek się nie rwę, z całkowitym, przyznaję, zrozumieniem przeczytałem taki oto finałowy komentarz do rozterek moralnych Stasia:

„Śmiercią nie wolno nikomu szafować, ale jeśli ktoś zagrozi twej ojczyźnie, życiu twej matki, siostry lub życiu kobiety, którą ci oddano w opiekę, to pal mu w łeb, ani pytaj, i nie czyń sobie z tego żadnych wyrzutów” (s.461).

Nie przesadzajmy, u licha, z tym oglądaniem każdej kwestii od piętnastu stron, czy aby komuś nie będzie niemiło. Zwłaszcza, że istnieje w tym względzie niemała dawka hipokryzji, bo niektórych kwestii i tak nie oglądamy nawet z dwóch stron, o, drodzy zwolennicy cancel culture

źródło: National Geographic

Udostępnij


O mnie



  • Jeżeli dalej szuka Pan czegoś rozlewnego, dziewiętnastowiecznego i epickiego, to polecam „Miasteczko Middlemarch” George Eliot, niedocenianej w Polsce, najlepszej pisarki angielskiej XIX w. (bez podziału na kategorie płciowe)a czasem myślę, że w ogóle najlepszej pisarki XIXwiecznej w ogóle.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Premium WordPress Themes