Boh trojcu liubit, więc po książce-rozmowie z językoznawcami („Wszystko zależy od przyimka”) i książce – efekcie rozmów z Barbarą Młynarską-Ahrens („Życie nie tylko snem”) ukazała się właśnie trzecia tego typu z moim również nazwiskiem na okładce: „Fizyk w jaskini światów. Krzysztof A. Meissner – rozmawia Jerzy Sosnowski”.

Jest to oczywiście bardziej dzieło prof. Meissnera, niż moje. Rola, którą miałem do odegrania, polegała w gruncie rzeczy na słuchaniu, słuchaniu aktywnym, co nie do końca daje się uwidocznić w druku, bo składały się na nie także mimika i mowa ciała, a z rzadka interwencje słowne… Byłem reprezentantem tych wszystkich, którzy chcieliby się dowiedzieć, jak fizyk współczesny widzi świat, a fizykami nie są. Mój Rozmówca jest świetnym popularyzatorem, niemniej i świetny popularyzator potrzebuje informacji zwrotnej, kiedy to, o czym mówi, jest dla oświecanego w miarę zrozumiałe, a kiedy przemilczenie jakiegoś oczywistego dla fizyka szczegółu robi z całego wywodu abrakadabrę. Tak pojmowałem swoje zadanie: ożywionego brzęczyka z funkcją „Uwaga, robi się zbyt enigmatycznie!”.

Wcielenie się w takiego słuchacza było dla mnie dwojaką lekcją pokory. Po pierwsze dlatego, że interesując się od lat hobbystycznie fizyką współczesną, przeżywałem momenty, kiedy uznawałem, że trzeba odegrać niezrozumienie, rozumiejąc: bo o jakiejś sprawie czytałem, zyskałem jaką-taką orientację w temacie, ale bez tych dodatkowych lektur temat ów jasny nie jest. Po drugie dlatego, że interesując się od lat… itd., przeżywałem momenty, kiedy nie rozumiałem naprawdę. To drugie doświadczenie było, wbrew pozorom, trudniejsze, bo sprowadzało do odpowiedniej, niewysokiej miary, dobrze brzmiące w ustach polonisty zdanie: „och tak, hobbystycznie interesuję się fizyką współczesną”. Na przyszłość: ostrożnie z tą deklaracją.

Gdybym miał wyjaśnić, dlaczego patrzę na „Fizyka w jaskini światów” z satysfakcją, to powiedziałbym tak oto: znam książki popularno-naukowe, zredagowane w konwencji dialogu specjalisty z niespecjalistą, ale one tematy najnowsze, najbardziej wyrafinowane koncepcyjnie, zwykle omijają – zapewne w poczuciu, że te właśnie tematy na rozmowę niespecjalnie się nadają. Znam inne książki, które dotykają owych najnowszych, wyrafinowanych idei naukowych; pisane są jednak przez jedną osobę i jeśli czegoś w nich nie zrozumiem, to umarł w butach – nie ma w nich mojego adwokata, który by przerwał i powiedział: „zaraz, zaraz, wyjaśnij to jeszcze raz”. Tymczasem nasza książka jest próbą łączącą te konwencje. W dodatku zależało nam, żeby fascynację fizyką związać z życiem „normalnym”, nie-naukowym: stąd zaczynamy od wspomnień rodzinnych, a kończymy na kwestiach światopoglądowych, zaś po drodze potrafiliśmy się z Profesorem nieomal pokłócić o tradycję europejskiej lewicy, mianowicie przy okazji… mechaniki kwantowej. Fizyka bowiem nie istnieje w izolacji od reszty świata. A fizycy nie są kosmitami (choć ich horyzonty myślowe i fantazja zapierają czasem dech w piersiach), bo robią też piesze wycieczki, mają jakichś krewnych, hobby, poglądy i idiosynkrazje, upodobania muzyczne, kulinarne itd.

Dla mnie karkołomny, przyznaję, pomysł, żeby porwać się na współpracę przy tej książce, jest najbardziej w moim życiu zuchwałym skutkiem przekonania, że humanista powinien równomiernie „nie znać się na wszystkim”, to znaczy np. na hasło „fizyka” nie stawiać oczu w słup i nie zabawiać towarzystwa opowieściami, jak to z powodu istnienia w szkole przedmiotów ścisłych o mało nie oblał matury. Między innymi zresztą stąd się przy owym przekonaniu upieram, że przez ostatnich 150 lat fizyka ewidentnie wkroczyła w obszar filozofii, czyli humanistyki właśnie; że w wyniku gwałtownego rozwoju fizyki pewne nie-fizyczne koncepcje myślowe zrobiły się myślątkami, niewartymi uwagi, a inne stanęły w nowym, nieoczywistym świetle. O tym zresztą zdarza nam się na kartach książki rozmawiać: a anachroniczności niektórych idei, które obronić się nie dają, lub wymagają – co najmniej – gruntownych reinterpretacji. Jak dziewiętnastowieczny materializm i scjentyzm, ale też prostodusznie rozumiana teologia (choć niekoniecznie teologia jako taka). Wyobrażam sobie, że zirytują się na nas „wiedzący na pewno” zarówno po stronie ateistycznej, jak wyznawczej (jak to napisał kiedyś Aleksander Świętochowski, skądinąd pozytywista: „Krzyczą, więc żyją. Żyją? Połowa naszego zadania spełniona”).

I tak też odpowiadałbym na pytanie, dla kogo „Fizyk w jaskini światów” został napisany: a mianowicie przede wszystkim dla nie-fizyków, których ciekawi świat wyłaniający się z fizyki po Einsteinie. Więc: z teorii względności. Ale też z mechaniki kwantowej. Z kwantowej teorii pola. Z Modelu Standardowego i prób zrozumienia, co się dzieje w nieosiągalnych eksperymentalnie (dziś, a może i w przyszłości) rozmiarach tysiące razy mniejszych niż wielkość jądra atomowego. Z kosmologii. Meissner umie opowiadać (o tym powszechnie wiadomo: jego wykłady na YouTube mają ogromne zasięgi). Obdarzony jest niemałą cierpliwością, nawet, kiedy zadaje się głupie pytania (ze dwa swoje zostawiłem, moja ambicja cierpi, ale niech będzie widać, że to nie były łatwe rozmowy!). Dlatego warunkiem wstępnym do przeczytania tej książki jest w gruncie rzeczy najpobieżniejsza orientacja w kursie fizyki i to raczej ze szkoły podstawowej, plus brak wspomnianego wyżej odruchu stuporu na brzmienie słowa „fizyka”. Są oczywiście rozdziały prostsze i nieco trudniejsze. Ale ośmielam się wierzyć, że będą się Państwo dobrze bawić, czytając. Tak jest! Bo choć zdarzało nam się mówić o sprawach śmiertelnie poważnych, to godziny spędzone w domu Profesora wspominam także jako pełne śmiechu, nieoczekiwanych anegdot i zwischenrufów. Jeden z moich ulubionych, w trakcie rozmowy o kwantowej teorii pola:

„KM: W 1999 roku miałem operację na strunach głosowych, po której nie mówiłem przez dwa lata i wtedy napisałem książkę Klasyczna teoria pola. Nawiasem mówiąc, wchodzę kiedyś do księgarni i pytam o tę książkę, bo coś w niej musiałem szybko sprawdzić, a pani mówi: 'Tak, mamy, mamy, o tam stoi na półce’. Idę tam, a to jest półka z książkami o rolnictwie…

JS: No co chcesz: pole to pole.

KM: Kupiłem ją wtedy w poczuciu, że sprawy rolnicze widocznie są mi bliskie”.

I zresztą prawda, bo w innym momencie Profesor przeliczył mi energię Słońca na energię produkowaną przez kupę kompostu w swoim ogródku…

(Specjalne podziękowania dla wydawnictwa, które z imponującym spokojem czekało na ukończenie książki, które – nieświadomi, jak skomplikowana będzie praca nad nią – zapowiedzieliśmy na jesień ubiegłego roku… Habent sua fata libelli).

Udostępnij


O mnie



  • Świetna książka, i nie jest to sarkazm. Żebym jeszcze wiele z niej rozumiał;). Tym większy szacun dla Humanisty, że dał radę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Premium WordPress Themes