Na profilu FB ks. Andrzeja Draguły znalazłem gorzki wpis o skutkach włączenia na chwilę jakiegoś telewizyjnego kabaretu: niesmaczny skecz z postacią księdza, dowcipasy proktologiczno-sodomiczne. Ks. Andrzej zgasił odbiornik i przytomnie komentuje: trzeba przywyknąć, tak nas widzą. Szczerze współczuję, ponieważ nie jest on jedynym znanym mi osobiście przyzwoitym człowiekiem, który przed laty zdecydował się na seminarium duchowne – a że sam przez kilka tygodni, na początku studiów, taki krok rozważałem, więc pamiętam mniej więcej ten klimat i wewnętrzną gotowość na życie wcale niełatwe (jak można się domyślić, ja uznałem, że mnie na to nie stać, więc albo powołania nie miałem, mając je może do czego innego, albo nie potrafiłem na nie odpowiedzieć). Nie było to bynajmniej oczekiwanie łatwego zarobku i niestosownych podniet, w każdym razie nie zawsze i nawet chyba nie za często. Dzisiaj o zacnych księżach myślę „z litością i trwogą”, widząc, że znaleźli się w okropnej sytuacji, zwłaszcza jeśli rozumieją mechanizm rozgoryczenia i wściekłości niemałej części społeczeństwa, wcale nie tylko ateistów przecież.
Sed contra. Przypadkowo chwilę przed wpisem ks. Andrzeja oglądam w sieci film, który nie wygląda niestety na fake: kazanie jakiegoś starszego księdza (nie znam go; mógł to być jakiś sedewakantysta albo lefebrysta, ale niestety doskonale sobie wyobrażam, że jest rzymskim katolikiem). Kazanie o… Tinie Turner. Absolutnie kuriozalne. Streszczając: że ta „damulka” i „stara baba” szerzyła „nieczystość za pieniądze” i teraz „odpowiada za to przed Bogiem” (to są cytaty).
Jeszcze kilka lat temu wzruszyłbym ramionami i sięgnął po niepozbawiony sensu argument, że istnieją głupi i na ogół jednocześnie nietaktowni księża, których należy w takim razie omijać i szukać mądrych oraz taktownych. Dziś myślę jednak, że to za proste załatwienie realnego problemu. Ponieważ ktoś tego księdza przed laty uformował w seminarium, a potem przez lata wytwarzał wokół niego klimat, podtrzymujący w nim przekonanie, że jest wyjątkowy. Że wolno mu obrażać zmarłą dopiero co artystkę, jakby nie było napisane: „nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni”. Że jego prywatny gust i prywatne obsesje, robiące ze scenicznego wizerunku Tiny przejaw „nieczystości”, są dość ważne i trafne, by je koniecznie obwieszczać wiernym i to podczas homilii. Że wreszcie seksualna atrakcyjność (zresztą akcentowana głównie spódniczkami mini, bo próbuję przypomnieć sobie jakiś mocno erotyczny tekst piosenki Tiny albo jakiś prowokacyjny wywiad, i jakoś mi nie idzie) to składnik szatańskich knowań przeciwko „czystości”, a nie propozycja kultury, w której człowiek jest odpowiedzialny za swoje myśli i pragnienia, i nie musi zaraz pakować przedstawicieli/przedstawicielek płci przeciwnej w stroje zakrywające ciało, żeby się opamiętać.
Stwierdzenie, że stoi za tym jedynie (!) fatalna formacja seminaryjna i przyzwolenie środowiska (zarówno współbraci w kapłaństwie, jak, może nawet przede wszystkim, wiernych) to komentarz niewiele głębszy od poprzedniego, że niestety zdarzają się niemądrzy księża. (Nb jakieś piętnaście lat temu inny znajomy ksiądz podesłał mi ze zgryźliwym komentarzem kazanie cenionego w Warszawie duszpasterza, że jeśli ktoś atakuje Kościół, to on, ów duszpasterz, od razu wie, że widocznie krytyk jest onanistą – sic!!!).
Problem leży niestety znacznie głębiej. Po pierwsze: w fatalnej teologii sakramentu kapłaństwa, z której młodzi mężczyźni wyprowadzają wniosek, że wspomniana fraza „nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni” dotyczy wszystkich, poza nimi samymi, gdyż oni są funkcjonalnie Chrystusem i mają w takim razie prawo do pouczania maluczkich, a co pomyślą, to jakby pomyślał Chrystus (a bywają to doprawdy myślątka zaledwie, nie myśli). Po drugie: w bodaj jeszcze bardziej katastrofalnej tzw. katolickiej etyce seksualnej, która podszyta jest manichejską wizją człowieka jako potencjalnie pobożnej duszy włożonej w szatańskie z natury ciało. Powtarza się w rezultacie, że „kto patrzy „pożądliwie na kobietę, już cudzołoży”, przemilczając, że w poprzednim akapicie znajduje się w Ewangelii analogiczne zdanie, że byle kłótnia z bliźnim to z kolei jakby zabójstwo (proszę sprawdzić, Mt 5,21-29). Doskonale to trafia do chłopców (i być może dziewcząt, tego nie wiem) w okresie dojrzewania, gdy blokady moralne i estetyczne (!!!) robią się na jakiś czas za słabe w stosunku do siły hormonów, ale przywalić komuś z piąchy to przecież drobiazg. Tylko że, u licha, potem człowiek robi się dorosły! W każdym razie powinien… Ba, niestety z wezwania, żeby „być jako dzieci” robi się z kolei w tym sposobie myślenia wezwanie do infantylizmu. I w rezultacie idealnym wiernym okazuje się człowiek fizycznie dorosły, a mentalnie zamrożony w wieku 10-14 lat. Który na widok Tiny śpiewającej jakże gorzką piosenkę o uprzedmiotowieniu kobiety – „Private Dancer” – myśli: „Ach, kusi mnie! Kusi! Nogi widać! Biustu nie widać, zasłonięty, ale duży, och, już go widzę oczami wyobraźni!”. A słysząc rytmy rockowe, by już o hip-hopie nie wspominać, od razu ma skojarzenie z rytmem ruchów frykcyjnych – „a jak śpiewał Jerzy Połomski, to nie miałem takich skojarzeń”.
Niedojrzali chłopcy w ciałach starszych mężczyzn, bojący się kultury nowożytnej (w tym: masowej), której nie znają, nie liczący się ze słowami, bo przyzwyczajeni, że spływa na nich razem z prawem do sprawowania Liturgii boskość – to jest psychologiczne podglebie dzisiejszego, a niestety również wczorajszego i przedwczorajszego, katolicyzmu. Czy doprawdy tak trudno było przewidzieć, że kosztem ubocznym będzie wytworzenie się pobłażliwego stosunku do pedofilii? Oczywiście, że wielu księży to świetni ludzie, ale przecież nie mogą nie zdawać sobie sprawy, że są z reguły wyjątkami na tle parafialnych standardów. Bronią się przed tym wypracowaną (bywa, że jedynie deklarowaną) pokorą, która ma mnóstwo zalet, ale jednocześnie sprzyja wytworzeniu się postawy bezradności wobec tego, co wokół nieakceptowalne. Światłych duszpasterzy środowisko księżowskie raczej toleruje, niż podziwia, tego chociaż dziś już nie ukrywajmy. Ile razy musieli milczeć wobec przełożonych i nie zaogniać relacji z kolegami w koloratkach! A zgorszonemu wiernemu mówili szeptem: „wiesz, żniwo wielkie a robotników mało, trzeba pracować z tymi, którzy są”; „widocznie to, co cię zgorszyło, odpowiada innym, nie jesteś pępkiem świata, daj spokój”. Sam słyszałem to wiele razy. No i w efekcie mamy to, co mamy. Gdzie źródło nadziei na poprawę tej sytuacji? „Głowę zwiesił niemy”.
PS. Od komentatora na FB dowiedziałem się, że ten ksiądz od kazania o Tinie to wydalony z zakonu salezjanów i suspendowany Michał Woźnicki. Pociesza mnie to zaledwie trochę, bo (jak napisałem w odpowiedzi na tym portalu) od księży nie zawieszonych usłyszałem (fakt, że dawno temu), że: (1) należałoby spalić wszystkie kopie „Brzeziny” Wajdy, bo na sposób szatański seksualizuje widzów; (2) chodzenie na Jazz Jamboree to wstyd dla ministranta; (3) Szatan stworzył Unię Europejską oraz… UNESCO. I to z pewnością nie są wszystkie kwiatki, które słyszą wierni, a ja nie miałem wyjątkowego pecha. Tak po prostu wygląda poziom wielu księży w Polsce (zawężam, bo z innych krajów nie mam danych). Trochę wyżej (?) stoją kazania o niczym, prawdopodobnie większość, i co jakiś czas zdarza się świetny, myślący duszpasterz. Te proporcje są już dziś dla mnie nie do przyjęcia. Przez wiele lat mówiłem sobie, że przecież mogę sobie znaleźć niszę. Ale, do licha ciężkiego, nisze to nisze, a system, który pozwala na głoszenie takich idiotyzmów, to system. I ten system musi się zmienić, tylko nie wiadomo, kto niby tę zmianę miałby przeprowadzić…