Jan Kochanowski, 1530-1584, pięćdziesiąt cztery lata.
Mikołaj Sęp Szarzyński, 1550-1581 (mniej więcej, daty niepewne), trzydzieści jeden lat.
Tadeusz Miciński, 1873-1918, czterdzieści pięć lat.
Stanisław Ignacy Witkiewicz, 1885-1939, pięćdziesiąt cztery lata.
Humphrey Bogart, 1899-1957, pięćdziesiąt osiem lat.
Bolesław Leśmian, 1877-1937, sześćdziesiąt lat.
Julio Cortazar, 1914-1984, siedemdziesiąt lat.
Miles Davis, 1926-1991, sześćdziesiąt pięć lat
Stanisław Barańczak 1946-2014, czyli sześćdziesiąt osiem lat, ale z powodu choroby, jak wiadomo, ostatni tomik wydany, kiedy poeta miał lat pięćdziesiąt trzy.
To nie próba opowiedzenia raz jeszcze szmoncesu o jubilacie, który swoją mowę rozpoczął od słów: „Bach umarł, Mozart umarł, a i ja czuję się nie najlepiej”. Wyliczam podziwianych przeze mnie twórców w innym celu: żeby sobie w dzień 62. urodzin (przed chwilą się skończył) jasno uświadomić, jak wielu ludzi, o których chcę pamiętać, żyło krócej lub niewiele dłużej – i że lata po sześćdziesiątce należy zatem traktować jako bonus. Z miłym zdziwieniem. Ze szczyptą autoironii. Z wdzięcznością, że jeszcze nie przyszła pora wielkiego snu (Raymond Chandler, 1888-1959, więc jednak siedemdziesiąt jeden lat, aktywny do końca; najlepszą książkę opublikował, mając lat sześćdziesiąt pięć).
