Postanowiłem wrócić jeszcze do ostatniego pobytu w Berlinie. Tym razem będzie o sztuce, właściwie, czystej. Lub może: czysto o sztuce.
Charlottenburg to dzielnica znana głównie z pałacu i ogrodu. Ale dosłownie vis a vis głównego wejścia do pałacu znajdują się trzy muzea, których nie powinno się przeoczyć, jeśli się lubi sztukę ostatnich lat stu pięćdziesięciu. Jedno to Museum Berggruen. Drugie – Sammlung Scharf-Gerstenberg. Trzecie – Museum Bröhan.
Muzeum Berggreuna prezentuje zbiór obrazów, przekazany miastu w 2000 roku przez kolekcjonera, który sprzedał go za bardzo niewygórowaną sumę oraz prawo do mieszkania w lokalu nad salami wystawienniczymi. Opowiadano nam, że jeszcze krótko przed jego śmiercią zdarzało się, iż schodził na dół, przyglądał się obrazom i chętnie opowiadał o nich zwiedzającym, jeśli go poznali i zagadnęli. Są tu, przede wszystkim, dzieła Pabla Picassa i Paula Klee, a też Alberto Giacomettiego.
W bliźniaczym pałacyku po drugiej stronie ulicy jest z kolei kolekcja Scharfa-Gerstenberga. Także prywatny zbiór, zorganizowany wokół intrygującego założenia. Otóż Dieter Scharf (honorujący w nazwie kolekcji swojego teścia, Ottona Gerstenberga) zafascynował się surrealizmem, ale postanowił go pokazać jako samoświadomy wykwit tendencji, która narastała <i>przez stulecia</i>, a potem też nie znikła, lecz wtopiła się w inne nurty. Mamy tu więc, oczywiście, Maxa Ernsta
czy mojego ukochanego Yvesa Tanguy, ale całość zaczyna się od… Piranesiego, obejmuje innego mojego idola – Odilona Redona
a kończy się na Hansie Bellmerze i Nowym Brutalizmie.
Po drodze zaś eksponowane są zdumiewające doprawdy grafiki z połowy XIX wieku, jak ta – Charlesa Méryona
lub ta, sygnowana przez Victora Hugo. Całe życie się człowiek uczy: kto może mnie oświecić, co autora „Nędzników” skłoniło do tego rodzaju… eksperymentów?
Wreszcie Muzeum Bröhana poświęcone jest sztuce użytkowej i dekoracyjnej z przełomu XIX i XX wieku. Była tu akurat wystawa o trwającej w tym okresie konkurencji między designerami z Francji i Niemiec. Wydawało mi się, że sporo o tym wiem, ale odkrywcze było dla mnie pokazanie, jak ta sama z pozoru „secesja” francuska (Art Nouveau) i niemiecka (Jugendstil), w wyniku pomijalnych, zdawałoby się różnic w warunkach technologicznych i społecznych w obu krajach, prowadzi: we Francji do Art Deco, a w Niemczech do funkcjonalizmu.
Z tym, że najbardziej szokujące było dla mnie co innego – i ewentualnych historyków sztucznych bardzo przepraszam za podniecanie się sprawą, która dla nich pewnie jest oczywista. Otóż jednym z podręcznikowych przykładów secesji niemieckiej jest fasada pewnego atelier fotograficznego w Monachium, zniszczona w latach trzydziestych przez hitlerowców jako egzemplarz „sztuki zdegenerowanej”. Ocalała tylko czarno-biała fotografia i w tej właśnie postaci znałem atelier „Elvira” (według projektu Augusta Endella).
Otóż zdaje się, że na podstawie notatek architekta, tę fotografię pokolorowano. No więc jeśli tak to wyglądało, to dziecko we mnie ryczy ze szczęścia (wyrafinowanym smakoszom się kłaniam, ale ja po prostu uwielbiam jaskrawe zestawienia kolorów – i gdyby nie niedostatek odwagi cywilnej, najchętniej ubierałbym się… no, co najmniej w miksturze barwnej takiej, jak poniżej). Precz z czerniami i szarościami, niech żyje papuziość!
(Ale plakatów Alphonse’a Muchy to ja już niestety nie mogę – też tam były. 36 lat temu nie mogłem się ich napatrzeć. Co się stało? Czy spojrzenia milionów mogą WYSSAĆ z czegoś piękno?).