Zachęcony rozmową z „Marylą Szymiczkową” (czyli Jackiem Denhelem i Piotrem Tarczyńskim) na lipcowym festiwalu „Góry Literatury”, sięgnąłem po drugą powieść z naszą polską panną Marple, czyli profesorową Szczupaczyńską (pierwsza mi umknęła). Książka nosi tytuł „Rozdarta zasłona”. Jeśli ktoś nie ma teraz czasu i chciałby dowiedzieć się krótko, co myślę, to: szczerze polecam, z tym oczywistym zastrzeżeniem, że nie jest to Chandler, Mankell ani Stieg Larsson, to znaczy nikt nie oferuje tu niczego więcej, niż można się spodziewać, sięgając po literaturę rozrywkową. Ale rozrywkę dostarcza nam przednią, a research, który wcześniej zrobił, budzi mój niekłamany podziw.
Wiele lat temu zajmowałem się na UW literaturą Młodej Polski, więc kryminał, rozgrywający się w Krakowie w 1895 roku, musiał mnie zainteresować. A ponadto bardziej, niż w przypadku odtwarzania przedwojennych realiów Wrocławia przez Marka Krajewskiego, potrafiłem docenić robotę rekonstrukcyjną. Maryla Szymiczkowa przekopała się przez czasopisma z epoki, buszowała w ówczesnej literaturze i pamiętnikach, posiedziała nad planami miasta sprzed 120 lat – i nawet przeleciała mi przez głowę małoduszna myśl, czy jeśli nie ma się zamiaru konkurować z Joycem, a jedynie z Agathą Christie, to aż taka praca jest opłacalna. Ale zaraz się skarciłem, bo jeśli się bawić, to porządnie. A efekty tej działalności dokumentacyjnej są naprawdę imponujące – i oczywiście chwilami bardzo śmieszne. Zwłaszcza ówczesne próby wynalezienia języka do rzeczowego mówienia o sprawach seksu przyprawiają o ból brzucha: „u dziewczyny, przez raptowność i natężność wdychania męskiej woni oraz wskutek doraźniejszego wstrząśnienia duchowego, następuje dosadne przedrażnienie. (…) dziewczyna zostaje pozbawiona własnej woli, jak kataleptyczka, jak uśpiona magnetycznie, i poddaje się wszystkiemu. (…) A jeśli się sprzeciwi, to pod gniewnym żarem takiego rozpłomienionego zwodziciela jego woń silnie się wzmaga i obezwładnia dziewczynę wprost jakby działaniem chloroformu!” Co gorsza, wkrótce może się okazać, że „mamy (…) do czynienia z późniakiem”, co poznajemy po tym, że „jego zwisak poruszać się musiał w płciwie czas dłuższy ruchami tłokowymi”.
Cóż, jak to w owym czasie pisał kto inny, „lubię, kiedy kobieta omdlewa w objęciu, kiedy w lubieżnym zwisa przez ramię przegięciu…”
Ale Maryla Szymiczkowa nie tylko zapewnia nam wstrząsającą konfrontację z początkami seksuologii, ale też zgrabnie wprowadza między bohaterów zmyślonych rzeczywiste postaci. Zarówno sceny z udziałem Tadeusza Żeleńskiego, jak zwłaszcza spotkanie profesorowej Szczupaczyńskiej z Ignacym Daszyńskim napisane są tak, że czytelnik nie ma wrażenia, jakby między realnych (to znaczy wymyślonych przez Autorkę) ludzi wprowadzono postaci z celuloidu, a to przecież realne niebezpieczeństwo przy mieszaniu fikcji i faktów. Stopniowe budzenie się w bohaterce czegoś w rodzaju świadomości pre-emancypacyjnej jest wiarygodne, a że współczesny czytelnik nie może poważnie przyjmować argumentów o naturalnej wyższości mężczyzn nad kobietami, przyjmuje tę zmianę w postawie pani Szczupaczyńskiej z niemałą ulgą. Swoją drogą, bezowocne próby łączenia roli przyzwoitej krakowskiej (!) pani domu i nowoczesnego detektywa stają się okazją do kolejnych smakowitych żartów, łamiących – co jest dobrą tradycją kryminału – ponury niewątpliwie charakter samej zbrodni i doprawdy upiornych warunków społeczno-ekonomicznych, które ją umożliwiły.
Jeśli miałby trochę ponarzekać, to jedynie na to, że – nie znając pierwszego tomu przygód bohaterki, gdzie może znajdują się brakujące mi strony – trochę za mało dowiadujemy się o profesorowej. Czytając, nie widziałem jej wyraźnie. Jestem świeżo po (kolejnej) lekturze „Długiego pożegnania” Chandlera i stąd wiem, że mistrz potrafił w kilku zdaniach tak scharakteryzować postać, że staje się ona kimś w rodzaju naszego dobrego znajomego (vide: dialog z panem Edelweissem, z cudną uwagą: „Świat był pełen ludzi, co do których pan Edelweiss nie miał zastrzeżeń”). Więc po trzecim tomie oczekuję trochę tego rodzaju smaczków, co powinno być prostsze, bo pani Szczupaczyńska teraz już wyraźnie będzie musiała wyłamywać się spod kurateli męża i konwencji krakowskiego mieszczaństwa, więc stać ją będzie na niejedną sarkastyczną ripostę albo charakterystyczne zachowanie. Ale tym samym deklaruję, że po tom trzeci z całą pewnością sięgnę!

Udostępnij


O mnie



Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Premium WordPress Themes