Sprawdziłem, że poruszanie tego tematu to proszenie się o bęcki. Jednak ponownie zaryzykuję i zwrócę nieśmiało uwagę na ewolucję, czy raczej degenerację, jakiej w ciągu paru tygodni uległa akcja #metoo. Otóż zaczęła się ona (w Polsce) od wstrząsających świadectw kobiet, które doświadczyły molestowania i/lub dyskryminacji ze strony mężczyzn. Było to straszne i zarazem społecznie potrzebne. Ujawniały się OFIARY. Tyle, że w pewnej chwili zaczęło się ujawnianie po nazwisku SPRAWCÓW.

Usprawiedliwienie tej zamiany na mnie samym robiło początkowo wrażenie. Istnieje mianowicie wielka (choć może i wciąż za mała) liczba świadectw, jak fatalnie ofiary podobnych przestępstw traktowane są przez policję i prokuraturę (zarówno bez empatii, jak wprost bez powagi), a także jak rzadko sprawy trafiają na wokandę i kończą się wyrokiem, na który oskarżeni nie mogą wzruszyć ramionami. No, to w takim razie bierzemy sprawę we własne ręce.

Tyle, że – oprzytomniałem po paru dniach – analogiczne rozumowanie stało przecież za zwyczajem… linczu. Nie porównuję morderstwa, do którego lincz z reguły doprowadzał, z infamią (choć tej ostatniej bym nie lekceważył), ani tym mniej rasizmu z kwestią obrony godności kobiet. Zwracam tylko uwagę na niebezpieczne naruszenie mechanizmu, bez którego staczamy się w barbarzyństwo bez związku z tym, co z sądami próbuje zrobić obecnie rządząca partia. Otóż w systemie prawnym, stanowiącym podstawę naszej cywilizacji, oskarżeniu odpowiada obrona, a obydwie strony spotykają się przed obiektywnym sędzią, którego rozstrzygnięcie dopiero pozwala mówić o udowodnionej winie (lub nie).Wcześniej obwinionego należy traktować jak osobę niewinną! Tymczasem w (zrozumiałym, przyznaję) poczuciu, że sądy reagują opieszale lub wcale,oskarżenia nie kieruje się do sądu, tylko do internetu. Ostatnio, gdy w prywatnej rozmowie o tym wspomniałem, powiedziano mi, że przecież jedno z najnowszych oskarżeń podpisało osiem kobiet, a nie jedna. Naturalnie nie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie, że znajdzie się kilka kobiet, które skłamią, czy tak?

(Dygresja natury technicznej. Popularne jest rozumowanie: jeśli obwiniony X jest niewinny, może podać pomawiającą go Y do sądu. Ale prawo mówi, że dowód winy stanowi obowiązek strony skarżącej. Osoba, zarzucająca panu X molestowanie musiałaby przed sądem dowieść, że molestował. Osoba, zarzucająca pani Y, że go zarzutem o molestowanie zniesławiła, musi dowieść, że nie molestował, a ponadto, że pani Y świadomie go zniesławiała. Wątpliwości rozstrzyga się na korzyść strony, która przed sądem stoi jako pozwana, nie pozywająca. Gołym okiem widać, że to zmienia sytuację na niekorzyść pana X).

Nie znam osobiście kolejnych mężczyzn, oskarżonych o haniebne postępki. Nie bronię ich, bo nie mam danych, żeby to czynić. Nie wykluczam, że oskarżycielki mają rację. Chodzi mi jednak po staroświecku o ZASADĘ. Póki nie zostanie przeprowadzone postępowanie sądowe (przed formalnym sądem, lub jakimś innym, np. koleżeńskim, albo wewnątrzredakcyjnym – w jednym z ostatnich przypadków tak się na szczęście dzieje, ale FB, TVP i paru publicystów już wiedzą, jaki będzie werdykt), zawsze mamy do czynienia z zarzutem, wobec którego oskarżony albo przyznaje się od razu (i być może sprawa wtedy robi się w miarę prosta, choć nie można wykluczyć, że dzieje się tak w poczuciu beznadziejności, w jakiej znalazł się obwiniony), albo nie – i wtedy mamy SŁOWO PRZECIW SŁOWU. Założenie, że ofierze należy wierzyć bez zastrzeżeń, budziło mój niepokój nawet na kartach książki Jana Tomasza Grossa „Sąsiedzi” (autor żachnął się, gdy go o to zagadnąłem na antenie radiowej Trójki, a późniejsze śledztwo IPN pokazało, że w praktyce, w stosunku do tego konkretnego świadka, miał rację). Przywołanie tego założenia w odniesieniu do relacji damsko-męskich budzi we mnie już nie niepokój, ale protest. Czy naprawdę możemy przyjąć, że wśród kobiet nie ma ludzi złej woli? A choćby pamiętających wybiórczo wydarzenia sprzed lat?

Moja rosnąca rezerwa nie jest ufundowana tylko na niestosownych, być może, igraszkach wyobraźni. Kiedy opinia publiczna zaczęła (słusznie i wreszcie) oburzać się na przypadki pedofilii – nie jest to, może wbrew pozorom, temat, na który byliśmy uczuleni od zawsze, jego nagłaśnianie ruszyło jakieś ćwierć wieku temu – pewien popularny przed laty dziennikarz został oskarżony przez rozwodzącą się z nim żonę o molestowanie seksualne ich dziecka. Sprawa trafiła do sądu – i równocześnie do mediów, naturalnie – a po wielu miesiącach (!) został on uniewinniony (o czym ówczesne media poinformowały, jeśli w ogóle, petitem; internet był wtedy w powijakach). I już nigdy nie zobaczyłem owego dziennikarza w telewizji, ani nie usłyszałem go w radiu.

Gdyby o jakiejś części ludzkości (na przykład: o kobietach) można było powiedzieć, że jest bez wyjątku prawdomówna, problemu by nie było. Ale takiego założenia przyjąć niepodobna. Nie zarzucam kłamstwa żadnej kobiecie, która po nazwisku nazwała swojego prześladowcę. Wierzę, że te, które dotąd to zrobiły, miały poważne powody, by to uczynić. Zwracam jednak uwagę, że ludziom pragnącym zemsty (a tacy się zdarzają, niezależnie od pochodzenia, wieku, wyznania czy płci), daliśmy właśnie do ręki broń, która Z KAŻDEGO może zrobić infamisa. Sprawiedliwie LUB NIE.

To nużące, ale na koniec powtórzę (znów pewnie bezowocnie): nie bronię łajdaków, bronię zasady, bez której nasze życie społeczne zamienia się w piekło.

Udostępnij


O mnie



  • Ja myślę, że w przypadku tekstu z Codziennika Feministycznego jest gorzej niż Pan napisał, bo opublikowano wymieszane ze sobą wypowiedzi 8 osób, z których każda mówiła być może o kimś innym, nie wiadomo, który fragment relacji kogo dotyczy, a na końcu podano hurtem 2 nazwiska. Nie wiadomo nawet kto został o co oskarżony/pomówiony, ani przez ile osób i jakich. Wiadomo tylko kto został oskarżony 'o coś’, trochę jak u Kafki.

  • Zgadzam się w pełni. Kiedy ktoś zostaje oficjalnie oskarżony o popełnienie przestępstwa, powinna obowiązywać zasada domniemania niewinności. Niestety upublicznienie sprawy zazwyczaj pociąga za sobą automatyczne domniemanie winy i wydanie wyroku skazującego. Dlatego w kwestii oskarżonych dziennikarzy lepiej zachować daleko idącą powściągliwość, tym bardziej że – jak zauważył poprzedni komentator – oskarżenie jest dość chaotyczne i na jego podstawie nie da się ustalić przebiegu wydarzeń.

    Nie mam i nigdy nie miałem wątpliwości, że nie broni Pan ani nie usprawiedliwia gwałtu, molestowania i chamstwa.

  • W niektórych krajach islamskich świadectwo dwóch kobiet liczy się tak, jak jednego mężczyzny. Gospodarzowi nie wystarcza osiem?

  • domniemanie niewinności jest przed sądem. tutaj jest słowo przeciw słowu i tyle. kobieta mowi A, facet mowi B, komu Pan wierzy to Pańska sprawa.
    Ja nie wiem jak było ale jeśli kilka osob mowi A a tylko jedna B, w dodatku to A brzmi wystarczajaco prawdopodobnie, to nie potrzeba mi sądu żeby goscia unikać.
    Jakos nie widze pozwow o zniesławienie.

  • Panie Jerzy,
    O ile rozumiem motywacje Pana wpisu (skąd Pan „pochodzi”), bardzo sensowne argumenty „za” podawaniem oskarżeń i tożsamości do wiadomości publicznej, padły w artykule w „Wysokich Obcasach”, od którego zaczęła się poruszana już przez Pana kwestia J. Rudnickiego (a w którym to artykule J.R miał znaczenie marginalne – polecam przeczytać całą publikacje, bo po lekturze wpisu „Lwice(…)” mam wrażenie – być może mylne – ze Gospodarz tego nie zrobił).

    Z drugiej strony, osobiście jestem w stanie z marszu wymienić przynajmniej cztery panie, które bez mrugnięcia okiem były by chętne oskarżyć mnie o wszystko – z molestowaniem włącznie – gdyby widziały w tym szansę korzyści dla „swojej sprawy”. Ściślej mówiąc, moja była żona i Jej trzy znajome, z którymi wprawdzie nie miałem więcej kontaktów niż grzecznościowe „dzień dobry” („nabytki” szanownej byłej małżonki z czasów już po rozpadzie związku), ale które, jak jestem przekonany, bez problemu uzasadniłyby KAŻDE kłamstwo „wyższą wartością”.

    Wprawdzie to nie osiem Pań, ale i pracy te słowa nie zajmuje „eksponowanego stanowiska”, że o polityce nie wspomnę. Czy jestem w stanie wyobrazić sobie 8, 16, 32 (…) osoby „zorganizowane” przez kogoś do „uwalenia” np. politycznego przeciwnika, czy niewygodnego dziennikarza, na fali #metoo? Absolutnie tak. Wymaga to o wiele mniejszych zasobów (i niesie mniejsze ryzyko), niż dotychczasowe metody „brudnej gry” – przynajmniej, do momentu „nasycenia” akcji w świadomości publicznej, który zdaje się zbliżać. Nie wątpię, że oportuniści (i oportunistki) spieszą się, by potencjał wykorzystać.

    I tu zostaję z dysonansem poznawczym – z jednej strony, osobiście rozumiem argumenty, mówiące o zburzeniu nieformalnego przyzwolenia na działania ze spektrum molestowania seksualnego; poprzez ujawnienie tożsamości sprawców niegodnych zachowań, w sytuacji, gdy już czuli się bezkarni. Nie mówiąc o zdjęciu poczucia wspomnianej infamii z ofiar i nałożeniu jej tam, gdzie jej miejsce (na sprawców).
    Z drugiej, przejawiają własne doświadczenia i pełna świadomość, że ilość oskarżających != jakość oskarżeń (z prawdomównością włącznie). Pozostaje (swoją drogą, nienowa) konstatacja, iż przy okazji każdej, choćby najbardziej szlachetnej inicjatywy, znajdzie się grupa kanalii, chcąca podłączyć się dla własnych korzyści (czy z podobną sytuacją nie mieliśmy do czynienia np. w sprawie KoDu, czy dziesiątek innych w przeszłości?…). I zataczamy pełne koło, wracając do polegania na niedoskonałych, a nieraz niedopracowanych i źle wykonywanych procedurach prawa.

    Tyle, że żadna akcja proponującą racjonalne zmiany w tych ostatnich nie ma szans uzyskać 1/800 takiego momentum, jak fala wyznań doprawiona mniej lub bardziej głośnymi nazwiskami. Kwadratura koła, a ściślej, smutny testament lenistwa i skłonności do „pójścia na łatwiznę” gatunku ludzkiego 🙁

  • Panie Jerzy, bo Pan broni tych wszystkich staroświeckich wartości, które nasza cywilizacja postanowiła uznać za swoją podstawę po II wojnie światowej – również po to, żeby ta wojna się nie powtórzyła. Bo się jednak umówiliśmy, że nie będziemy rzucać oskarżeń bez pokrycia, rozpowszechniać niesprawdzonych wiadomości, poddawać ludzi ostracyzmowi na podstawie słów tylko jednej strony sporu, tworzyć „ludowych trybunałów” formalnych i nieformalnych- tak samo jak się umówiliśmy, że nie będziemy w przypadku sporów międzyludzkich odwoływać się od razu do przemocy, nie będziemy poniżać innych z powodu ich religii, narodowości czy rasy, pozycji majątkowej itp.
    Tyle że to jest czas rewolucji. Tej konserwatywno-narodowej, która zwycięża u nas, ale też tej dżenderowo-feministycznej, która jest pewnego rodzaju odpowiedzią na tę pierwszą A rewolucja bez jakiejś dawki barbarzyństwa zdarza się rzadko, 1989 rok był raczej wyjątkiem w historii świata.
    To jest niestety czas, gdy dobre obyczaje i umowa społeczna przestaje mieć znaczenie. Liczy się efekt, oddźwięk społeczny, przełożenie na politykę i media. Szczególnie u nas, bo u nas to jest „kto kogo”, a kobiety walczące o swoje prawa mogą się czuć przyparte do ściany przez różnego rodzaju „ordojurisy” i podobne konserwatywne grupy interesu. A kto jest przyparty do ściany, ten kąsa na oślep.

  • Odpowiem cytatem z https://yourlogicalfallacyis.com/pl/tu-quoque

    „Tu quoque

    Próbowałeś uniknąć rzeczowej krytyki przez odpowiedzenie zarzutem na zarzut.

    Te łacińskie słowa, wymawiane „tu kwokwe”, oznaczają dosłownie „ty też”. Ten błąd logiczny (nazywany także odwołaniem do hipokryzji) używany jest do odwrócenia uwagi przeciwnika, ponieważ musi się on wówczas skupić na obronie zamiast na ataku.”

    Pozdrawiam.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Premium WordPress Themes