W ostatni dzień roku trudno nie zastanawiać się nad przyszłością.

Kłopot w tym, że kiedy byłem dzieckiem, popularne były konkursy w stylu „Jak wyobrażasz sobie rok 2000”.

No i, na domiar złego, pasjami czytałem wtedy s-f.

Kiedy w wieku czternastu lat przebiłem się przez „Fantastykę i futurologię” Lema, nie bardzo rozumiałem zgryźliwość Autora w kwestii prognoz. Swoją drogą: czy futurologia jako odrębna gałąź nauki (?!) przetrwała koniec XX wieku? Nie wydaje mi się, ale może o czymś nie wiem.

W każdym razie dziś wzrusza mnie, jak w „2001 Odysei kosmicznej” ludzkość organizuje wyprawę w kierunku Jowisza, ale jeden z bohaterów, żeby z Księżyca zadzwonić do domu, musi znaleźć budkę telefoniczną (gdzie, przyznajmy, odbywa się transmisja video). O ile wiem, wśród rozmaitych pomysłów na czekające nas w XXI wieku wynalazki, nikt nie wpadł na dwa drobiazgi: telefony komórkowe i internet.

Natomiast nie dorobiliśmy się latających taksówek.

Nie ma też człekokształtnych robotów, ani nauczania przez sen (w każdym razie: w każdej szkole).

Ustał także podbój Kosmosu (w wersji, rysującej się przed laty jasno, tzn. załogowych wypraw na inne planety). To akurat na swój sposób intrygujące: ludzie pięć razy odwiedzili Księżyc, ostatni lot odbył się prawie dokładnie 45 lat temu (powrót: 19 grudnia 1972) – i nagle: koniec. Oczekiwanie na zrealizowanie logicznie kolejnego celu – lądowanie na Marsie – przedłuża się i zaczynam przyzwyczajać się powoli do myśli, która kiedyś wydawała mi się nieprawdopodobna, że mianowicie ja już tej chwili nie dożyję.

Nie doszło też do powołania rządu światowego, choć do zagłady nuklearnej ludzkości też nie. ONZ straciła na znaczeniu. Komunizm nie wygrał; co przykrzejsze, nie wygrała również demokracja liberalna.

Chyba najdziwniejsze jest, gdy czyjaś wizja okazuje się trafiona, ale na odwrót. Myślę tu głównie o Wielkim Bracie i teleekranach Orwella. Pisarzowi nie przyszło do głowy, że upublicznienie prywatności może nie być największym koszmarem, ale największym marzeniem ogromnej masy ludzi. Przecież teleekrany nosimy ze sobą w postaci smartfonów i udostępniamy zdjęcia i filmy ze swojego życia przy każdej możliwej okazji.

W rezultacie przed wyobrażaniem sobie przyszłości nawet tak nieodległej, jak nadchodzący rok, wyobraźnia – przynajmniej moja – stawia opór. Tego, co się jeszcze nie stało, nie ma nawet w mglistym zarysie. Wędrówka przez czas (nie temponautyka, tylko pracowite, po bożemu przedzieranie się przez kolejne dni i tygodnie) to nie jazda autostradą, której dalszy ciąg widać przed nami; a może jazda autostradą, ale z zaklejoną przednią szybą samochodu. Zabawa raczej ryzykowna.

Nie to, żebym Państwa chciał straszyć (tzn. dzielić się własnym strachem). Tyle, że najgłębszą wypowiedzią na temat przyszłości wydaje mi się dziś odpowiedź kapitana Renault z „Casablanki”, który na pytanie, czy wyobraża sobie IV Rzeszę, mówi: „Przyjmę, co los przyniesie” (nieco wcześniej Rick, zagadnięty przez kochankę, czy zobaczą się wieczorem, rzuca: „Nie robię tak dalekich planów”).

Krótko mówiąc: oby nam się mniej więcej układało, tyle wypada chyba życzyć.

Udostępnij


O mnie



Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Premium WordPress Themes