Porządkujemy z siostrą nasze rodzinne mieszkanie już ponad dwa lata, ale rytm pokrzyżowała nam pandemia, w mieszkaniu kłębił się nadmiar wszystkiego, a przede wszystkim – jest to praca wyczerpująca i fizycznie, i psychicznie. Ale niekiedy zdarza się coś kojącego. Jak z „Historią biblijną w obrazach”. A teraz znowu.

Z czasów, jak mi się wydawało, wczesnoszkolnych, pamiętałem pewną książkę dla dzieci. Ponieważ mam ją teraz przed oczami, wiem, że nic się nie zgadza: ani rok, kiedy musiała trafić do moich rąk, ani autor – bo przez skojarzenie z moją ukochaną powieścią z tamtych lat, „Stacją Nigdy W Życiu”, sądziłem, że napisała ją Joanna Kulmowa. W gruncie rzeczy została mi po dekadach w pamięci tylko nieokreślona magia tej książki i szczątek frazy: „Bardzo lubię dworce kolejowe… oraz rącze konie”. Żeby było dziwniej, jako dziecko z pewnością nie wymieniłbym jej wśród ulubionych książek, natomiast wspomnienie o niej zaczęło do mnie wracać od czasu, gdy jako czternastolatek urządziłem sobie pierwszy samotny spacer – na pobliską Warszawę Zachodnią; plątałem się o zmierzchu po peronach i przyglądałem się odjeżdżającym pociągom. Przy czym nigdy nie udało mi się tego tomiku (bo to wiersze) odnaleźć: w naszym domu książek było zawsze za dużo i te, po które nie sięgało się odpowiednio często, miały tendencję do wtapiania się w masę innych.

No i teraz znalazłem ją, zakurzoną. I wiecie, że wydaje mi się to dobre?

Tytuł: „Lubię dworce kolejowe”. Autor to Stanisław Wygodzki, a opracował rzecz plastycznie Andrzej Strumiłło. Data wydania: 1966, więc znacznie wcześniej, niż myślałem; epoka genialnych polskich książek dla dzieci, to jest takich, w których granica między twórczością pisarza i grafika/edytora była zupełnie zatarta, a – jak mi opowiadał kiedyś w radiu Bohdan Butenko – ograniczenia techniczne (kiepski papier, kiepska farba, kiepskie maszyny…), wzięte pod uwagę przez plastyka, dawały efekty fascynujące.

Co do Wygodzkiego: moje pokolenie uczyło się niejednego jego wiersza z „Czytanek” do pierwszej i drugiej klasy, nie wiedząc, naturalnie, że poeta w wyniku szykan wyjechał właśnie do Izraela. Był przedwojennym komunistą, tłumaczem literatury niemieckiej i jidysz. W okresie okupacji trafił do Auschwitz, potem Sachsenhausen i Dachau; w obozach stracił rodzinę. Po wojnie zaprzyjaźnił się z Tadeuszem Borowskim; po krótkiej pracy w Ministerstwie Kultury i Polskim Radiu, od 1953 zajmował się tylko pisarstwem. W Izraelu w dalszym ciągu pisał po polsku (choć zdaje się, że także po hebrajsku); został tam członkiem PEN Clubu. W 1981 roku nie doczekał się wpuszczenia do Polski na Kongres Kultury, o co zabiegał z Wiednia. Zmarł w Izraelu w 1992 roku, jego prochy rozrzucono na pustyni.

Piszę o nim dość szczegółowo, bo wydaje mi się, że to postać zapomniana. Tymczasem wiersz „Lubię dworce kolejowe” zrobił na mnie duże wrażenie – i to wcale niekoniecznie jako wiersz dla dzieci. Jest w nim ciąg coraz bardziej surrealistycznych obrazów; wnętrza wagonów, bocznice, perony, poczekalnie, bufet dworcowy, tory – zamieniają się stopniowo w cały świat, wypełniony postaciami o jakichś swoich własnych a dziwnych sprawach. Weźmy tylko początek:

Albo taki fragment:

Aż pod koniec wiersz łapie dziwny rytm (w tle oczywiście „Lokomotywa” Tuwima, ale nie naśladowana, tylko właśnie – obecna, przejeżdżająca nieopodal) i kończy się to wszystko oczywistym (choć chyba niedostrzegalnym dla dziecka) rytuałem. Mowa o wagonach towarowych:

Nie wiem wcale, czy to nie ostatni tekst Wygodzkiego, opublikowany, zanim w atmosferze nagonki zamilkł i wkrótce wyjechał (z Warszawy Gdańskiej). Jeśli tak, to jest coś okrutnego w tym, że właśnie o pociągach i podróżach tu pisze… Ale sztuka wygrywa z rzeczywistością: tej nocy tylko resztka rozsądku podpowiada mi, żebym nie pognał na jakąś stację. Bo ja też bardzo lubię dworce kolejowe.

Udostępnij


O mnie



Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Premium WordPress Themes