Wczoraj minęło 160 lat od początku tamtych wydarzeń.

Do objawień maryjnych, jak w ogóle do mistycznych przeżyć, mam stosunek… ambiwalentny. To znaczy dogmatyzmem pachnie mi przekonanie, że wszystkie da się zredukować do przyczyn naturalnych (nieporozumień, przewidzeń, samowmówień, przypadków psychiatrycznych) – ale z drugiej strony czuję opór przed uznawaniem, że rzeczywiście dochodzi do naruszenia porządku przyrody i komuś naprawdę objawia się Matka Boska, Jezus Chrystus czy Bóg sam. A kulturowe formy, którymi obrasta zaraz miejsce objawienia (mniemanego czy nie), to już w ogóle coś, co zazwyczaj jest mi obce. Dlatego jeśli ktoś pyta, czemu formuła, którą Kościół katolicki uznaje prawdziwość podobnych wydarzeń, jest tak powściągliwa (że mianowicie nie są one sprzeczne z wiarą – i tyle, czyli: katolik może, ale nie musi ich uważać za prawdziwe), mam prostą odpowiedź: że to dla takich niedowiarków, jak ja.

W związku z tym umyśliłem sobie wiele lat temu, pisząc moją książkę „Ach”, żeby znalazł się w niej esej konfrontujący dwa wydarzenia, jakie wyprowadzały, moim zdaniem, na skraj tego, co daje się objąć zdrowym rozsądkiem. Jednym miało być doświadczenie Michelsona-Morleya, które w swoich ostatecznych konsekwencjach rozbiło gmach newtonowskiej fizyki i wprowadziło nas do świata fizyki współczesnej (ale początkowo po prostu nikt tego, co odkryli Michelson z Morleyem, nie rozumiał) – drugim miało być objawienie z Lourdes. Już nie pamiętam, czemu mój wybór padł na Lourdes, a nie np. na Fatimę. W każdym razie moje intencje nie były może stanowczo „anty-objawieniowe”, ale niewątpliwie Bernadetta Soubirous miała w moim tekście odegrać rolę tła dla pary fizyków, kto wie, czy nie pociesznego.

Tylko że ja jestem szczególarz, więc zanim wystartowałem z pisaniem, zacząłem „obczytywać” jeden i drugi temat. I ze zdziwieniem złapałem się na tym, że z każdą kolejną lekturą o Lourdes mój sceptycyzm… malał. Nie w tym sensie, żebym miał teraz głosić pewność objawienia się tam Matki Boskiej, ale w tym, żeby zdecydować się na sceptycyzm wobec sceptycyzmu.

Uderzyło mnie, że w wydarzeniach z 1858 roku nie ma… efekciarstwa. Epizodów, przy których zdystansowany czytelnik wzrusza ramionami. Bernadetta wydała mi się prawdomówna. Wiarygodna: prostoduszna, kiepsko wykształcona (również religijnie, więc skąd miała wiedzieć o dyskusjach na temat Niepokalanego Poczęcia?), pozbawiona fantazji. W Tarbes (miasteczku, gdzie żyła) jej rodzina znajdowała się na samym dole drabiny społecznej, a chorowita dziewczynka nie tyle nawet przyjmowała to do wiadomości, ile nie wyobrażała sobie, że może być inaczej. W jej relacji był niejeden szczegół… zabawny, niezgrany z klimatem kościelnym (w ogóle, a już zwłaszcza w kontekście ówczesnego klimatu w Kościele). Na przykład: wielkość postaci, która jej się objawiła (niespełna półtora metra), a także fakt, że dziewczynka uparcie mówiła na nią „Coś” (w jej dialekcie brzmiało to, zdaje się, „Aquero”). Zachwycił mnie także trzeźwy, a nawet nieco okrutny stosunek Bernadetty do zainteresowania, jakie wzbudziła (powiedziała do zakonnicy, która kazała jej wyjść na podwórze klasztoru, żeby ją ludzie zobaczyli, „Pokazuje mnie siostra jak jakieś ciekawe zwierzę”).

Nie chcę powiedzieć, że stałem się zwolennikiem objawień, bo nie. Ale jeśli miałbym w ogóle pojechać kiedykolwiek do jakiegoś miejsca kultu maryjnego, to owszem, właśnie do Lourdes. Ponieważ starając się być człowiekiem religijnym, ale trzeźwym, NIE WIEM, CO SIĘ TAM WŁAŚCIWIE STAŁO. W tym jednym przypadku gotów jestem ewentualnie przyznać, że w tamtych wydarzeniach jest COŚ, CZEGO NIE ROZUMIEM: szczelina w pewności, której doświadczamy z mieszaniną smutku i pychy.

(Piszę to, znalazłszy na Onecie – pod wzmianką o 160-leciu objawień w Lourdes – komentarz internauty zaczynający się od słów „Wiara czyni czuba”. No więc OK, niech będzie: to napisałem ja, Twój czub).

Więcej o Lourdes – w eseju pt. „Najpierw światło”, w mojej książce pt. „Ach”, Kraków 2005

Fotografia Bernadetty Soubirous ze strony stbarnadettelakewood.org

Udostępnij


O mnie



  • Ja mam duży szacunek dla czubów, trochę większy niż dla symulantów (poza tym nie czytuję Onetu). Poszukiwanie alternatywy dla rozumu w mistycyzmie jest o tyle skazane na niepowodzenie, że ów mistycyzm jest dziełem rozumu, jak każda narracja. Tyle że nie zmierzającym do wyjaśniania czegokolwiek. Żadna wiedza przedmiotowa ani ‘pewność’ nie jest potrzebna do stwierdzenia (albo jak kto woli zrozumienia), że nie-wyjaśnienie nie jest wyjaśnieniem. Wystarczy prosty racjonalizm i co gorsza nic go tu nie zastąpi.

  • @Faryzeusz
    (1) Mistycyzm jest dziełem rozumu?! W jakim sensie?
    (2) Mistycyzm jest „narracją”? Czy utożsamia Pan narrację z doświadczeniem?
    (3) Mistycyzm nie zmierza do wyjaśnienia czegokolwiek? Pan czytał jakichś mistyków, że nietaktownie zapytam?
    (4) Stwierdzenie, że nie-wyjaśnienie (co to znaczy, por. wyżej) nie jest wyjaśnieniem, nie wymaga uzasadnień? Rozumiem, że Gödla nie było?
    (5) Nic nie zastąpi prostego racjonalizmu?
    Oj, drogi Faryzeuszu, zmilczałem Pański komentarz pod poprzednim wpisem, w którym znalazło się zakwestionowanie pojęcia „doświadczenia granicznego” (furda Jaspers, ja tu mówię!), ale tym razem nie zdzierżę i powiem: nie miał Pan dziś jako prowokator dobrego dnia… 🙂
    Serdeczności –
    JS

  • 1. Mistycyzm jest dziełem rozumu mistyków, którzy wytworzyli sobie taką teorię. I zasadniczo nic w tym złego nie widzę oczywiście.
    2. Nie istnieje doświadczenie bez rozumu (i tworzonej przez niego narracji, jeśli te doświadczenie ujmujemy w słowa). Nieprzypadkowo umysł człowieka (jak i zwierząt) kształtuje się stopniowo. Bez tego ukształtowania nie byłoby żadnego doświadczenia, także ‘mistycznego’ (ale nie tylko, to ten sam argument należy stosować przeciwko naiwnemu empiryzmowi w innych dziedzinach).
    3. Czytałem objawienia fatimskie na Wikipedii (rok temu przy okazji wiadomej afery sejmowej), żeby sprawdzić co się tam znajduje. Jest to zbiór pobożnych życzeń spisany w dostępnym jego autorowi/autorce języku. Podobny efekt można uzyskać spisując tzw. strumień świadomości dowolnej osoby i uzyskać w ten sposób objawienie (albo cud). Co nie wyklucza, że osoba, która objawienie fatimskie wytworzyła/doznała głęboko to przeżyła. I mam tutaj analogię: wiele osób współcześnie przeżywa objawienie, gdy zdają sobie sprawę, że nie potrzebują religii. A inne, że potrzebują. Może się to obecnie zdarzać nawet częściej niż w przeszłości, gdy się nad religią nie zastanawiano, bo wszyscy byli ‘zapisywani’ z automatu. Ja w ogóle sobie nie wyobrażam głębokiego przeżycia, które nie byłoby pracą rozumu.
    4. Godel stwierdził tyle, że wyjaśnienia generalnie nie są kompletne i to jest zdroworozsądkowe. Co nie zmienia faktu, że język nie musi służyć do wyjaśniania (do tego potrzebna jest metodologia naukowa lub zbliżona).
    5. Nic nie zastąpi prostego racjonalizmu w wyjaśnieniu, jak jest możliwy mistycyzm. Co nie znaczy, że mistycyzm jest niepotrzebny, np. komuś do życia.

    Wizja społeczeństwa, w którym wszyscy mają być konformistami za wyjątkiem ‘doświadczeń granicznych’ jest dla mnie moralnie odrażająca i jednocześnie niewykonalna. W jaki sposób mielibyśmy się zachować prawidłowo w rzekomych ‘doświadczeniach granicznych mianowanych przez zwolenników Jaspersa’, jeśli nie będziemy się w ten sposób zachowywać na co dzień? To jest niemoralne i niemożliwe jednocześnie. O tym, że jakieś wydarzenie jest ‘nadzwyczajne’ wiadomo przeważnie po fakcie albo z zewnątrz i jest to wynik pracy intelektualnej, a nie samego doświadczenia. Tu znowu nie ma ucieczki od rozumu. Żeby nazwać kogoś ‘łajdakiem’ (np. niektórych filozofów akademickich popierających łajdackie systemy polityczne, co chyba nie dotyczy Jaspersa) nie muszę się zastanawiać, czy znajdowali się w ‘sytuacji granicznej’ (i jak długo trwała ta ‘sytuacja’). Jeżeli filozof Jaspers, którego nie znam, wyznawał naiwny empiryzm, nic na to nie poradzę, mam nadzieję, że mimo tego udało mu się coś ciekawego napisać.

  • @ Faryzeusz
    Oj, tym razem nie odpuszczę, bo nie chcę milczeniem wprowadzać w błąd kogoś, kto by śledził te komentarze:
    Ad. 1. Nie sposób sprowadzać mistycyzmu do „teorii, którą wytworzyli sobie mistycy”. U podstaw mistycyzmu jest bowiem specyficzne doświadczenie; jeśli ktoś je sprowadza do „spisanego strumienia świadomości”, to – proszę wybaczyć – w ogóle nie wie, o czym mówi. Ale też trudno się dziwić, skoro z całą dezynwolturą jako źródło swojej wiedzy podaje Pan lekturę Wikipedii 🙂
    Ad. 2. To bardzo postmodernistyczny pomysł, by z faktu, że bez narracji nie wiemy, cośmy przeżyli, wnioskować, że doświadczenie i narracja to to samo. Więcej na ten temat – „Być i mieć” Gabriela Marcela, ten rozdział, w którym filozof zastanawia się, skąd, kiedy zakochujemy się po raz pierwszy, wiemy, żeśmy się zakochali.
    Ad. 3. Proszę wybaczyć, ale ta Wikipedia w tym punkcie, z całym szacunkiem dla wikipedystów, właściwie uniemożliwia rozmowę serio. Jak i dalsze sformułowania „podobny (!?) efekt można uzyskać”, a zwłaszcza centralne zdanie: „Ja sobie w ogóle nie wyobrażam”. Rozumiem. Ale, sam nie będąc oczywiście mistykiem, trochę na ten temat poczytałem i kwestia wyobrażania sobie, bądź nie, przez Faryzeusza, pewnych zjawisk nie zmienia mojego sądu o ich prawdziwości. Przypominam, że cały ten punkt to miała być Pańska odpowiedź na moje pytanie, skąd pomysł, że mistycyzm nie zmierza do wyjaśnienia czegokolwiek. Żeby opuścić na chwilę obszar ortodoksji: polecam „Genezis z Ducha” Słowackiego czy dostępne po polsku fragmenty „Egzegezy” Philipa Dicka. A także, oczywiście, pisma św. Jana od Krzyża, czy św. Teresy z Avila.
    Ad. 4. Gdyby twierdzenie Gödla było zdroworozsądkowe, nie stanowiłoby takiej rewelacji logicznej w XX wieku. Przywołałem je, ponieważ jest ono właśnie biczem na tzw. „zdrowy rozsądek”. Pana twierdzenie, że do wyjaśniania czegokolwiek potrzebna jest metodologia naukowa, to klasyczny aksjomat przyjmowany bez dowodów, akt wiary, której wolno nie podzielać. I, nawiasem mówiąc, przejaw anachronicznego redukcjonizmu scjentystycznego, który właśnie m.in. za sprawą Gödla szczęśliwie wyzionął ducha kilkadziesiąt lat temu.
    Ad. 5. Odwdzięczając się, powiem, że redukcjonizm taki może być wielu ludziom potrzebny do życia. Szereg idei, jak się wydaje, jest potrzebnych ludziom (w pojedynkę lub zbiorowo) do życia, choć czasem byłoby miło, żeby sprawdzili, jak się żyje pod wpływem jakichś innych idei. Dla mnie – ale z pewnością zwierzam się z osobistych upodobań – w redukcjonizmie (wszelkim, ale najczęstszy jest właśnie ten spod znaku „prostego racjonalizmu”) drażni mnie apodyktyczne odrzucanie części RZECZYWISTYCH LUDZKICH DOŚWIADCZEŃ, jeśli nie dają się one wyjaśnić prosto-racjonalnie, a potem zarzekanie się, że wszystko wyjaśniliśmy. To się w logice nazywa „błędne koło”, jeśli mnie pamięć nie zawodzi.
    I dyscyplina dodatkowa: doprawdy, koncepcja „doświadczenia granicznego” nie mówi przecież, że „ludzie mają być konformistami za wyjątkiem doświadczeń granicznych” – skąd Pan w ogóle to wziął?! Mówi natomiast, że w obliczu doświadczeń skrajnych, wyrzucających nas poza kanony społecznych zachowań, jawną się staje niemożność skonstruowania etyki kodeksowej. Mówiąc obrazowo: kiedy dziś, na ulicy, w mojej obecności łobuz atakuje kogoś słabszego, to nakaz wystąpienia w jego obronie jest klarowny (choć nie likwiduje to przecież mojej decyzyjności, momentu wyboru); natomiast np. w Himalajach, idąc na pomoc dwojgu wspinaczom i znajdując tylko jednego, gdy drugi jest wyżej i nie wiadomo, czy żyje, a ów znaleziony umrze na pewno, jeśli się z nim nie zejdzie, stajemy – także wobec oczywistego zagrożenia własnego życia – przed sytuacją, której nikt w wygodnym fotelu przy komputerze nie może ocenić. To nie żadna nowomowa, to dość, jak mi się zdaje, łatwe do zrozumienia zdanie, że w pewnych wyjątkowych okolicznościach, żadne generalne „powinno się uczynić tak i tak” nie da się sformułować. Codzienność sprawdza nas w bardzo ograniczonym zakresie, bo na co dzień, w sytuacjach powtarzalnych, znaczną część decyzji, także moralnych, podejmujemy odruchowo albo przy minimalnym udziale świadomości.
    Ukłony.
    JS
    PS. Karl Jaspers nie wyznawał „naiwnego empiryzmu” 😀 JS

  • Ad. 1. 'U podstaw mistycyzmu jest bowiem specyficzne doświadczenie’ Tylko że ja nie kwestionuję doświadczenia, stwierdzam jedynie, że najpierw był namysł, potem doświadczenie.
    Ad. 2. ’ doświadczenie i narracja to to samo’ nic takiego nie twierdzę. Ja twierdzę, że najpierw jest narracja, potem doświadczenie, co nie znaczy bynajmniej, że jest ono nieprawdziwe.
    'skąd, kiedy zakochujemy się po raz pierwszy, wiemy, żeśmy się zakochali.’ stąd, że słyszeliśmy wcześniej narrację o 'zakochaniu’. Ktoś musiał to kiedyś wymyślić i wytworzyć (raczej dawno temu i przez wiele pokoleń). Biologia i emocje z tym związane są efektem wysiłku umysłowego zakodowanego w odziedziczonym i przekazywanym biologicznie spadku. Nasi przodkowie musieli włożyć dużo wysiłku umysłowego w stworzenie takiego zjawiska.
    Ad. 5. jak wyżej, nie odrzucam żadnych doświadczeń, ani rzeczywistych, ani nawet marzeń sennych i halucynacji (które też mają realny przebieg w umyśle i oczymś realnym mogą zaświadczać).
    ’ wszystko wyjaśniliśmy’ nigdy i nigdzie nie pisałem, że wyjaśniłem wszystko. Wyjaśniam jedynie i tylko tyle, że doświadczenie jest poprzedzone wysiłkiem umysłu. O treści tegoż doświadczenia nic nie pisałem i nie zamierzałem.

  • ‘„ludzie mają być konformistami za wyjątkiem doświadczeń granicznych” – skąd Pan w ogóle to wziął?! ‘
    Stąd:
    ‘zaczynam funkcjonować w społeczeństwie w określonej roli – i ta rola nie pozwala mi na kierowanie się widzimisię (nie zaś sumieniem, bo w większości zawodów nie mamy do czynienia z sytuacjami naprawdę granicznymi)’
    Czekanie na ‘sytuacje graniczne’ oznaczałoby zakaz jakichkolwiek zmian społecznych, tymczasem te zmiany się pojawiają nie wtedy, gdy jest najgorzej, a wręcz przeciwnie, gdy się poprawia, tyle że być może za wolno. Czy przysłowiowe sufrażystki molestujące Piłsudskiego o prawo do głosowania dla kobiet znajdowały się w sytuacji granicznej? Najwyżej by je zwymyślał, nic im poza tym nie groziło. Gdyby zachowywały się ‘zgodnie z określoną rolą’, to by nic nie zrobiły.

    ‘ w obliczu doświadczeń skrajnych, wyrzucających nas poza kanony społecznych zachowań, jawną się staje niemożność skonstruowania etyki kodeksowej.’
    Odwrotnie, w sytuacjach skrajnych powinniśmy bardziej trzymać się kodeksu, niż w sytuacjach nieskrajnych, bo mamy mniej czasu i zasobów, żeby taką sytuację ocenić i zbadać skutki (co nie wyklucza, że jest to w takiej sytuacji trudniejsze). Przytrzymanie się kodeksu minimalizuje straty.

    ‘np. w Himalajach, idąc na pomoc dwojgu wspinaczom i znajdując tylko jednego, gdy drugi jest wyżej i nie wiadomo, czy żyje, a ów znaleziony umrze na pewno, jeśli się z nim nie zejdzie, stajemy – także wobec oczywistego zagrożenia własnego życia – przed sytuacją, której nikt w wygodnym fotelu przy komputerze nie może ocenić.’
    Człowiek przy komputerze nie jest w stanie ocenić ryzyka w jakim się znajdują owi ratownicy (ale kierownik wyprawy niebędący ratownikiem może to zrobić i czasem lepiej od samych ratowników), ale to nie znaczy, że nie może podać reguł, którymi powinni się posługiwać: 1. Nie wysyłać ratowników w przypadku wysokiego ryzyka dla nich. 2. Jeśli ratownicy kogoś ratują, to w pierwszej kolejności tego, którego uratować najłatwiej. Przy komputerze można to łatwo wymyślić (łatwiej niż w górach) i będzie to słuszne. Co więcej są to te same reguły, co w przypadku napaści na ulicy. Sytuacja skrajna stanowi jedynie barierę w wystawianiu ocen (okoliczność łagodząca), a nie wskazówkę, że kodeks moralny nie działa. Teoria 'sutuacji granicznych’ jest etycznie całkowicie błędna.

    Nie ma też związku między ratowaniem w Himalajach, czy gdziekolwiek, a doświadczeniem mistycznym. Jeśli ‘doświadczenie graniczne’ ma oznaczać ‘skrajne’, to nie ma to nic wspólnego z mistycyzmem. Mistycy w przeważającej ilości nie znajdują się w sytuacjach skrajnych.

  • Ad. 4-5. Doświadczanie istnienia np. Boga (czy innych bytów) wymaga ich wcześniejszego stworzenia w kulturze (mogą to być również zakodowane w biologii elementy wcześniejszej kultury, aczkolwiek nie wiem, czy to dotyczy religii). Co (stworzenie) nie jest wyjaśnieniem. Gdzie tu jest ‘redukcjonizm’? Procedura owego stwarzania może być skomplikowana i tym samym stać się ‘teorią’. Doświadczenie się tworzy i owego tworzenia nie zastąpi żadne wyjaśnienie będące czym innym. To ja stwierdzam, że doświadczenie jest zjawiskiem złożonym, a red. Sosnowski redukuje doświadczenie do nagłego zdarzenia spadającego z nikąd. To nie ja tu jestem ‘redukcjonistą’.

    Wyjaśnienie jest opowieścią o tym, jak jeden opis zastąpić innym, w założeniu prostszym (w przeciwnym wypadku byłoby to raczej ‘zaciemnienie’, co też się w praktyce zdarza). Żeby taka zamiana opisów mogła nastąpić, musi istnieć wcześniej stworzony język. Znaczenia słów też się na starcie nie opisuje (wyjaśnia), tylko tworzy (tutaj podam niestety źródło: Saul Kripke ‘Nazywanie a konieczność’). Wyjaśnianie pojawia się dosyć daleko w całym umysłowym wysiłku. Opisy są z natury niedoskonałe, a tym bardziej wyjaśnienia. Zdrowy rozsądek podpowiada (być może nie każdemu), że wyjaśnienie się kiedyś kończy, na jakichś określeniach, których się już nie tłumaczy. I tym samym procedura jest z natury niekompletna.

    Twierdzenie Godla dotyczy wyłącznie takich narracji, w których pojawiają się liczby naturalne, czyli mających coś wspólnego z matematyką. Gdzie indziej się to zwyczajnie nie stosuje i tym samym przenoszenie sensacji z matematyki gdzie indziej jest nieuzasadnione (ale za to modne).

  • „Doświadczanie istnienia np. Boga (czy innych bytów) wymaga ich wcześniejszego stworzenia w kulturze”

    To już prędzej stworzenie w kulturze pojęcia Boga wymaga wcześniej pewnych doświadczeń.

  • @tad9
    Doświadczanie jest aktywnością umysłu, który nie jest i nigdy nie był 'czystą tablicą’, jak to nazwał Locke (chyba kopiując doktrynę religijną?). Umysł jest dziełem ewolucji kulturowej i kulturowo-biologicznej, o czym wszyscy wiedzą, ale się nie przyznają. Zasadnicze pytanie brzmi: co jest takiego straszliwego w kulturze, że wpływ kultury na człowieka trzeba nazywać straszliwym 'scjentyzmem’, a umieszczanie człowieka poza kulturą miałoby być zbawienne?

  • „Umysł jest dziełem ewolucji kulturowej i kulturowo-biologicznej”

    Można by raczej powiedzieć, że umysł jest dziełem ewolucji biologiczno-kulturowej (z biologią jednak na pierwszym miejscu). Nie wiem co prawda czy pisząc o umyśle masz na myśli to samo co ja (umysł jako pewna samoświadomość, zdolność do refleksji, itd – słowem umysł w potocznym tego słowa znaczeniu), ale jeśli tak, to powstanie takiego umysłu poprzedziła ewolucja mózgu, w efekcie której pojawiły się struktury, które z czasem umożliwiły zaistnienie „umysłu” (nikt tu nie twierdzi, że ludzie rodzą się z „pustą tablicą” w głowie). Jest moim zdaniem wielce prawdopodobne, że korzenie religii tkwią w tych strukturach „przed-umysłowych”, co nie zmienia faktu, że religia to fenomen przede wszystkim kulturowy (jeśli już musimy tak ostro stosować podział na biologię i kulturę). Chodzi jednak o te korzenie właśnie.

  • @tad9
    Ja się zasadniczo zgadzam z tym, co pan napisał, religijność ma swoje korzenie w biologicznym wyposażeniu człowieka, więc nie jest 'doświadczeniem granicznym’ w sensie jaki używa gospodarz bloga, czyli jako zjawisko wykraczające poza normalne doświadczenie. Zgadzam się, że podział na kulturę i biologię jest ewolucyjnie nieostry, w szczególności wiadomo, że na ewolucję człowieka miała wpływ kultura. 'Rozum’ czy też 'umysł’ rozumiałem szerzej jako całość wiedzy nagromadzonej w człowieku, także nieświadomej, ale zgadzam się, że jest to nietypowe użycie języka.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Premium WordPress Themes