Kilka dni temu biskupi warszawscy – kardynał Nycz i biskup Kamiński – ogłosili stanowisko w sprawie Karty LGBT+, podpisanej przez prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego. Jest to nie pierwsza niestety decyzja pasterzy Kościoła rzymskokatolickiego w Polsce, która budzi mój żywy protest – ufam, że nie tylko mój. Chciałbym tu wyjaśnić, dlaczego.

Biskupi przypominają na początek nauczanie naszego Kościoła w kwestii homoseksualizmu i osób homoseksualnych. Przypominają o szacunku, jaki należy okazywać osobom homoseksualnym, po czym podkreślają, że wg katolicyzmu „akty homoseksualizmu z samej swojej wewnętrznej natury są nieuporządkowane”.

Nie jest to fortunne otwarcie wypowiedzi biskupów, a to z dwóch powodów. Po pierwsze, cokolwiek sądzić o aktach homoseksualnych, w naszym jakoby chrześcijańskim społeczeństwie ludzie o tej orientacji seksualnej nie mogą się doczekać szacunku, zwłaszcza od osób wierzących, niestety również od wielu duchownych. Popularne określanie ich słowami obelżywymi, porównywanie do zoofilów, mylenie z pedofilami – należy do smutnego standardu tzw. debaty publicznej, a w ostatnich latach jeszcze się nasiliło. Wiąże się to z przemocą – zazwyczaj, choć nie wyłącznie, symboliczną, której homoseksualistki i homoseksualiści doświadczają na co dzień. W kontekście tak ewidentnej porażki duszpasterskiej kolejne potępienie aktów homoseksualnych trąci małodusznością. Może byśmy (my, katolicy) najpierw skutecznie nauczyli się realnego szacunku dla bliźnich? Zwłaszcza, że tak naprawdę tego dotyczy Karta LGBT+.

Po drugie, udało się nareszcie złamać zmowę milczenia wokół licznych, zbyt licznych przypadków krycia pedofili w sutannach. Wykorzystywanie seksualne dziecka nie jest żadnym „aktem wewnętrznie nieuporządkowanym”, tylko grzechem wołającym o pomstę do nieba. Póki ten systemowy najwyraźniej grzech mojego Kościoła nie zostanie skutecznie wypleniony, a odpowiedzialni za niego biskupi nie poniosą odpowiedzialności, nawet najszlachetniejszy przedstawiciel hierarchii nie ma, moim zdaniem, moralnego prawa do piętnowania mniejszych win swoich bliźnich. Niedawno słuchaliśmy podczas niedzielnej liturgii Ewangelii o źdźble i belce. Była bardzo a propos.

Moich przyjaciół – homoseksualistów może sfrustrować, że nie kwestionuję istoty tego, co napisali we wstępie biskupi, czyli potępienia aktów (choć nie osób) homoseksualnych. Ale sam żyję od lat w związku niesakramentalnym, czyli również w sytuacji „nieuporządkowanej z samej swojej wewnętrznej natury” (choć innej w szczegółach). To sprawia, że do tego sformułowania mam specyficzny stosunek. Z jednej strony, nie mogąc być sędzią we własnej sprawie, nie śpieszę się z polemiką. Z drugiej, zachowuję nadzieję, że Bóg, jeśli jest, rozumie lepiej złożoność ludzkich losów niż instytucja, która Go reprezentuje. Przede wszystkim zaś: pozostając katolikiem (z wielu powodów, wyłożonych przy innej okazji), nie mogę mieć pretensji do biskupów, że trzymają się oficjalnej nauki naszego Kościoła. Mam pretensję o to, kiedy i jak to robią. Temu poświęcony jest niniejszy tekst.

Następnie biskupi solidaryzują się z wiernymi, zaniepokojonymi podpisaniem przez prezydenta Trzaskowskiego Karty LGBT+, kładąc szczególny nacisk na fakt, że w myśl treści tej Karty edukacja ma opierać się na wytycznych Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), co – zważywszy, że w Karcie nie ma mowy o prawie rodziców do wychowywana dzieci – może oznaczać zakwestionowanie tego konstytucyjnego prawa. Poza tym, twierdzą biskupi, Karta zmierza do zinstytucjonalizowania postaw LGBT, a te, jako się rzekło, wiążą się z „nieuporządkowanymi wewnętrznie” aktami seksualnymi.

Wolno chyba twierdzić, że biskupi podpisali tekst, który przygotowali im jacyś doradcy – i najżyczliwsze, co umiem powiedzieć arcybiskupowi Warszawy oraz biskupowi Warszawy prawobrzeżnej, to: żeby zmienili doradców. Ci bowiem wprowadzili ich w błąd. Oto fakty:

Pierwszy: akapit o wytycznych WHO odsyła do dokumentu, który łatwo znaleźć w internecie. Tam zaś czytamy na przykład:

s.10: „W celu zdobycia wiedzy dzieci i młodzież wykorzystują szereg różnorodnych źródeł. Najistotniejszą rolę, zwłaszcza we wczesnym okresie rozwoju, odgrywają źródła nieformalne, czyli przede wszystkim rodzice mający na tym etapie życia najistotniejsze znaczenie. (…) Młodzi ludzie potrzebują zarówno nieformalnej, jak i formalnej edukacji seksualnej”.

s. 21: „(…) zadaniem centralnej polityki edukacyjnej związanej z prawami seksualnymi jest podkreślenie znaczenia uczenia i promowania wychowania seksualnego w rodzinie, szkole i placowkach oświatowych (…)”

s. 30: „Bezpośredni partnerzy uczestniczący w edukacji seksualnej to rodzice, opiekunowie, nauczyciele, pracownicy socjalni, osoby reprezentujące grupy rówieśnicze, a także sama młodzież, pracownicy służby zdrowia oraz doradcy, a zatem osoby pozostające w bezpośrednim kontakcie z dziećmi i młodzieżą”.

s. 32: „Edukacja seksualna zakłada także ścisłą współpracę z rodzicami i społeczeństwem w celu stworzenia przyjaznego środowiska. Rodzice są zaangażowani w prowadzoną w szkole edukację seksualną, co oznacza, iż są oni poinformowani wcześniej o jej rozpoczęciu. Daje im to możliwość wyrażania własnych życzeń oraz zastrzeżeń. Szkoła i rodzice nawzajem wspierają się w procesie ciągłego wychowania seksualnego”.

I tak dalej (wszystkie podkreślenia moje). Zarzut, że dokument, powołujący się na wytyczne WHO w sprawie edukacji seksualnej, zmierza do odsunięcia rodziców od tej edukacji… jak nazwać, żeby było grzecznie? Jaki jest elegancki zamiennik „kłamstwa”?

Do tego dodajmy, że akapit o edukacji seksualnej to jeden z CZTERNASTU postulatów, sformułowanych przez Kartę LGBT+. Tymczasem pierwsze trzy dotyczą zapewnienia bezpieczeństwa ludziom o nieheteronormatywnej tożsamości seksualnej, a ostatnie cztery – walki z dyskryminacją w kontakcie z pracodawcą i urzędnikiem administracji. Poniekąd stanowią one kontekst dla kolejnych, mówiących o edukacji, wspieraniu dyrektorów i nauczycieli (w dziele ochrony homoseksualistów przed wykluczeniem i przemocą) oraz o powołaniu „latarników”, czyli nauczycieli – nie jakichś komandosów z zewnątrz – którym młodzież mogłaby zgłaszać negatywne zjawiska. Co w tym, u licha, jest niechrześcijańskiego?

Żeby zamknąć sprawę wytycznych WHO, dodajmy, że przeczytałem je uważnie – zapewne inaczej, niż większość protestujących internautów – żeby sprawdzić, co tam naprawdę się mówi, zwłaszcza o nagłośnionej w sieci przez prawicowych publicystów „nauce masturbacji w przedszkolu”. Otóż jasno powiedzmy, że tym razem słowo „kłamstwo” to za mało.

Słynna „masturbacja w okresie wczesnego dzieciństwa” (wiek 0-4) pojawia się na s. 40 w matrycy, zbierającej omówione wcześniej dane. Znajduje się w kolumnie, nazwanej „Informacje”, ta zaś zawiera fakty, o których należy wiedzieć, prowadząc rozmowę z dzieckiem w danym wieku. Wcześniej wielokrotnie podkreślono, że odpowiadając na ewentualne pytania dzieci, lub informując je o czymś, należy oczywiście dostosowywać sposób mówienia do wieku, potrzeb i wrażliwości rozmówcy. Muszę koniecznie zaznaczyć, że w sąsiedniej kolumnie pt. „Naucz dziecko” równolegle nie ma, rzecz jasna, mowy o masturbacji, tylko o umiejętności rozmowy, a w kolumnie pt. „Pomóż dziecku rozwijać postawy” znajdujemy (wciąż na tym samym poziomie) hasło: „Pozytywny obraz własnego ciała”, „Szacunek wobec innych osób”. Poniżej jako temat dodatkowy, w zależności od potrzeb, jest jeszcze „Ciekawość dotycząca własnego ciała i innych osób” – ale na tym samym poziomie w kolumnie „Naucz dziecko” czytamy: „Wyrażanie własnych potrzeb, życzeń i granic , na przykład w kontekście zabawy w lekarza” (podkr. moje). Innymi słowy chodzi tu o to, żeby nauczyć dziecko, że ma prawo – i inni mają prawo – powiedzieć „nie”, ale nie dlatego, że cielesność jest brudna, tylko że ludzie mają prawo chronić ją granicami. Dodajmy wreszcie , że edukacja przez formalnych edukatorów ma być prowadzona od szkoły podstawowej – to podkreślono w tekście głównym – a zatem wszystkie te kwestie powinny być poruszone przez edukatorów nieformalnych, którymi w tym okresie życia – co też jednoznacznie powiedziano wcześniej – są rodzice.

W wieku lat 6-9 pojawia się znów temat masturbacji (znów w „Informacjach”), któremu odpowiada w kolumnie „Naucz dziecko” – „Radzenie sobie z obrazem seksu w mediach” (s.44). Czyli: nie daj manipulować własnym pożądaniem przez media elektroniczne, lub, jeszcze wyraźniej: nie łap się za własne genitalia za każdym razem, kiedy natkniesz się na scenę miłosną lub pornografię . Jeśli ktoś sądzi, że to zbędna wskazówka, chyba nie był nigdy nastolatkiem (WHO rozumnie zakłada, że edukacja seksualna, jeśli ma być skuteczna, powinna odrobinę wyprzedzać nadchodzące doświadczenia).

W matrycy wielokrotnie podkreśla się jako cel nauczania: umiejętność rozróżniania między miłością a pożądaniem oraz postępowanie zgodne z osobistymi wartościami, a nie presją grupy odniesienia; choć także akceptację ludzkiej różnorodności, w tym: różnorodności orientacji seksualnych, z którymi dorastający człowiek prędzej czy później się zetknie. I nie powinien jak troglodyta wyzywać kolegi, który nie spełnia heteroseksualnej normy.

Wróćmy do zarzutu „instytucjonalizacji postaw LGBT+”. Chodzi (zapewne) o zapowiedź stworzenia centrum kulturalno-społecznościowego dla osób LGBT, o zapewnienie wolności artystycznej w instytucjach kultury oraz o wsparcie klubów sportowych skupiających osoby nieheteronormatywne. A ja pytam: co w tym złego? Jeśli ludzie pewnego typu narażeni są na wstręty ze strony większości, to przyjazne mieszkańcom miasto powinno im zapewnić osobne instytucje. Ponieważ wspólnotę miejską tworzymy wszyscy: katolicy i niekatolicy, bruneci, blondyni i rudzi, duchowni i świeccy, wierzący i niewierzący, a także heteroseksualiści i nieheteroseksualiści. Pod niepokojącym hasłem „instytucjonalizacji postaw” kryje się po prostu przyjęcie do wiadomości jakiegoś faktu i stworzenie dla niego cywilizowanych ram. Protest przeciwko temu oznacza w praktyce wsparcie troglodytów, którzy mają ochotę wyzywać współobywateli od „pedałów” i „lesb” i zdaje im się, że to uczynek słuszny, a w dodatku chroniony przez prawo do wolności wypowiedzi.

Otóż moja wolność wypowiedzi się kończy w momencie, gdy zamierzam obrażać bliźniego. A o słuszności ranienia – choćby tylko symbolicznego, choć na symbolicznej przemocy się przecież nie kończy – nawet szkoda gadać.

Jestem zażenowany, że o takich prostych kwestiach musi biskupów pouczać prosty katolicki publicysta.

(fotografia ze strony TVN Warszawa)

PS. Tekst został przed chwilą wysłany przeze mnie mailem do Kurii Warszawskiej oraz do Gabinetu Prezydenta Rafała Trzaskowskiego (dopisek z godziny 18:05).

Udostępnij


O mnie



  • Żaden biskup tego nie przeczyta, a jakby przeczytał, to się nie przyzna, więc można pouczać do woli. 'Nieuporządkowanie’ to jest tzw. orwellowski język, żeby nie powiedzieć wprost, ale zasugerować, że się jest przedstawicielem zinstytucjonalizowanej homofobii. Załóżmy, że biskup (albo grupa biskupów) nie jest homofobem, to co może zrobić? Nie może się ujawnić z tym wstydliwym poglądem, bo by stracił pracę, a przynajmniej odczuł spadek dochodów. Trzeba zatem kontynuować działalność, póki są klienci na ten produkt.

  • Panie Jerzy,
    Mam przeczucie graniczące z pewnością, iż czytając tekst, który Pan komentuje, poszedł Pan dalej niż 99% osób wypowiadających się w sprawie karty i zaleceń WHO (niezakeżnie od wyrażaneo przez nich poglądu); umieszczając zaś cytaty i odniesienia do nich, przekroczył Pan „zakres uwagi” większości współobywateli, przynajmniej tyle razy, o ile przekroczył Pan średnią długość wpisu a’la twitter.

    Co jasne, nie jest to zarzut wobec Pana – jestem jednak w kropce, co z tym faktem począć. Jeżeli ludzie w swej „masie” po prostu nie chcą *wiedzieć*, zrozumienie spraw ich nie interesuje, a toczenie piany z ust pociąga bardziej, niż „wysiłek” intelektualny – co począć, poza mniej lub bardziej dosłowną dydaktyką „pałki po łbie”, która nie jest nam w smak? Jest jakaś nadzieja na nieprzemocowe skończenie z „dyktaturą ciemniaków”?

    Żeby była jasność – problem widzę jako o wiele szerszy, niż obecna w Polsce władza (którą postrzegam jako kroplę w morzu ignorancji). Coraz częściej zastanawiam się, czy III Wojna Światowa nie będzie „hybrydowym” konfliktem pomiędzy zwolennikami szeroko pojętego liberalizmu społecznego (z postawami agresywnego ateizmu na skrajnym skrzydle), a fanami konserwatywnych rzadów „silnej ręki” (z elementami „zamordyzmu” i fanatyzmu religijnego pod parasolem).

  • Dziękuję Panu bardzo za ten tekst.

  • Z przykrością stwierdzam, że autor nie doczytał wytycznych WHO – bo nie chce mi się wierzyć, że świadomie wprowadza w błąd. Kolumna „Informacje” w matrycach nie dotyczy wiedzy, którą rodzic powinien ZNAĆ, tylko którą powinien PRZEKAZAĆ (podtytuł „Przekaż informacje na temat”). I dalej: „Radość i przyjemność z dotykania własnego ciała, masturbacja w okresie wczesnego dzieciństwa” – dziecku w wieku 0-4 lat… Źródło: https://www.bzga-whocc.de/fileadmin/user_upload/Dokumente/WHO_BzgA_Standards_polnisch.pdf

  • @Smok
    Obawiam się, że zapoznał się Pan jedynie z tabelą. Stanowi zaś ona jedynie skrótowe zebranie informacji, zawartych w tekście na stronach 5-36. Wynika z nich wyraźnie, że informacje w pierwszej kolumnie są opisem faktów, które mają zostać przekazane – to wielokrotnie jest podkreślane – w sposób dostosowany do wieku i potrzeb (!)dziecka/nastolatka. Wydaje się dość oczywiste, że zawierają one zatem fakty, o których edukator (rodzic lub, później, nauczyciel) musi wiedzieć, natomiast „przekazać informację” ma w zależności od potrzeb. Nb w części I (tej, którą Pan zlekceważył) zwraca się uwagę, że w dzisiejszych czasach te informacje i tak dotrą – pytanie, w jak zniekształconej formie – w wyniku istnienia mediów elektronicznych tudzież grup rówieśniczych.
    Centralne, jak mi się wydaje, cytaty z tego tekstu, brzmią tak:
    „Kluczowym elementem II części tego dokumentu jest matryca dotycząca zagadnień, które powinny zostać poruszone w ramach edukacji seksualnej, tak aby wypełnić potrzeby istniejące w poszczególnych grupach wiekowych. Ta część ukierunkowana jest na bardziej praktyczne wdrożenie holistycznego wychowania seksualnego w szkołach, chociaż przedstawione tutaj standardy nie stanowią wytycznych do wprowadzenia opisanego modelu edukacji seksualnej„. (s.9)
    Istotne bowiem jest, jak bardzo szczegółowo należy przedstawiać poszczególne informacje w określonym wieku lub stadium rozwoju. Czteroletnie dziecko może zapytać skąd się biorą dzieci, a odpowiedź „z brzuszka mamy” jest zazwyczaj wystarczająca i dostosowana do wieku. To samo dziecko może później zacząć się zastanawiać „w jaki sposób dzieci dostają się do brzuszka mamusi?” i w tym momencie inna odpowiedź będzie dostosowana do wieku”. (s.15)
    „[Matryca] Może być stosowana w elastyczny sposób, co umożliwia dopasowanie zawartych w niej informacji do potrzeb poszczególnych osób albo grup. (…) Informacja zawarta w matrycy (wiedza) ma za zadanie dostarczać faktów związanych z edukacją seksualną w sposób wyważony, wyczerpujący i dostosowany do wieku„. (s.35)
    I zasadnicza, jak mi się wydaje, uwaga, która brzmi:
    „Edukacja seksualna stanowi część ogólnego wychowania dziecka i zawsze jest przekazywana dzieciom, nawet jeśli odbywa się to nieświadomie. Sposób, w jaki rodzice odnoszą się wzajemnie do siebie, jest dla dzieci żywym przykładem tego, jak funkcjonują związki. Rodzice stanowią także wzorce pełnienia ról płciowych oraz wyrażania emocji, seksualności i czułości. [Także] Nie rozmawiając o seksualności (na przykład nie nazywając narządów płciowych), rodzice uczą dzieci czegoś na temat seksualności (w wybranych przypadkach ich milczenie może być odczytywane jako dyskomfort)”. (s.37; wszystkie podkreślenia moje)
    Innymi słowy: jeśli czyta się ten tekst w całości, traktując tabelę matrycy jako podsumowanie, a nie jedyne źródło wiedzy o wytycznych, nie jest on podręcznikiem do uczenia dzieci masturbacji, ani nawet do poinformowania ich, że taki rodzaj rozrywki istnieje (jakby prędzej czy później człowiek sam tego nie odkrywał), tylko zachętą do przedstawiania seksualności (w szerokim sensie, obejmującym także kwestie etyczne, społeczne i, tak jest, polityczne) w sposób pozytywny, a nie jako zagrożenia. Dopiero w tym kontekście podtytuł pierwszej kolumny (brzmiący tak, jak Pan to przytoczył) nabiera właściwego sensu. Tak, jeśli małe dziecko pyta o przyjemność z autoerotycznego dotyku (lub zorientowaliśmy się, że właśnie ją odkryło), należy nauczyć je rozmowy o tym, a nie straszyć, że wagina lub penis to coś groźnego.
    Dziękuję, że nie chciał Pan wierzyć – słusznie – że wprowadzam PT Czytelników w błąd.
    JS

  • „Smok” głupoty piszecie!
    Przeanalizuj proszę jeszcze raz ową tabelkę a potem ze zrozumieniem przeczytaj tekst pana Jerzego. Czy dla ciebie „przekaż informacje o …” i naucz masturbacji to pojęcia tożsame? Czy masturbacja istnieje? – no chyba tak! Czy sprawia przyjemność? – inaczej nikt by tego nie robił! Czy dzieci czasem dotykają swoich miejsc intymnych, a gdy odkrywają przyjemność to nie tylko czasem? – zapewniam cię że jak najbardziej tak. I tu dochodzimy do sedna. Rodzic, żeby owe zjawisko przedstawić w odpowiednim świetle, nawet negatywnym musi to zjawisko nazwać i tego ta kolumna tabeli dotyczy. Rodzic chociaż nie musi dziecka epatować słowem „masturbacja” to jednak w dokumencie naukowym, medycznym itp. takie słowo paść musi bo nikt nie będzie pisał na „okrętkę” czy wręcz grał w kalambury żeby tylko tego słowa nie użyć.

    Życzę mniej zacietrzewienia a więcej chłodnej analizy i zdrowego rozsądku

  • Bardzo mnie ciekawi, jaką widzi Pan przewagę etyczną / egzystencjalną wynikającą z pozostawania w Kościele. Nie zastanawia się Pan, czy jest tu jakakolwiek wartość dodana? Czy chrześcijaństwo ma dziś jeszcze jakikolwiek potencjał, rewolucyjną ideę, cokolwiek, co dawałoby dodatkową wartość? Wydaje mi się, że już od dawna Kościół przestał być w etycznej awangardzie. A stanowisko biskupów to przykładanie ręki do konkretnych dramatów odrzucenia i nienawiści.

  • „Przewaga egzystencjalna”, „etyczna awangarda” – czy ktoś może uważać, że naprawdę w chrześcijaństwie o taką perspektywę chodzi? Obawiam się, że to totalne nieporozumienie…
    A co do Standardów WHO. Ja też je przeczytałem. I, jakkolwiek można stosować rożne zabiegi interpretacyjne (nadinterpretujące?) dotyczące poniższego, FAKTEM pozostają zapisy w tabeli dotyczącej dzieci w przedziale lat 4-6: „Przekaż informacje na temat”, a poniżej „Radość i przyjemność z dotykania własnego ciała, masturbacja we wczesnym dzieciństwie”. Przekaż informacje czteroletniemu dziecku…

  • @gość789
    Gdyby Pan jednak przeczytał wytyczne WHO ze zrozumieniem, nie pisałby Pan o „nadinterpretacji”, tylko przyjął, że przekazanie informacji ma nastąpić tak, jak napisałem: w zależności od potrzeb i w stosownej formie. Ale, jak widać, przyjemność z oburzania się przeważa. Choć doprawdy nie ma powodu.
    Natomiast co do pytania 09je to, zdaje się, w jakiejś mierze mamy podobne wątpliwości. Chcę odpowiedzieć spokojnie, a to oznacza zwłokę prawdopodobnie jeszcze 24 godzin.
    Ukłony –
    JS

  • A teraz (niestety) głos zabrał Episkopat… https://ekai.pl/stanowisko-konferencji-episkopatu-polski-w-sprawie-tak-zwanej-karty-lgbt/

  • 09je, ciekawe co Autor odpowie?

    Dobre pytanie, bo ważne, ale strasznie trudno odpowiedzieć na takie pytanie nie kolejnym artykułem lub książką.

    Trudno odpowiedzieć będąc wewnątrz, komuś na zewnątrz, nie używając tego co dostępne jest we wnętrzu katolickiego przeżywania, co mało przemawia, chyba że ktoś chce przy wódeczce posłuchać, a jedynie opierać się na logice plusów i minusów, czyli językiem ogólnie dostępnym -ale tu jest nadzieja, bo Autor nieźle sobie z tym radzi.

    Sądzić o lesie obserwując go z drogi, a sądzić o lesie stojąc pośrodku kniei to (w dodatku obchodząc jego różne zakątki przez całe życie) wywołuje zasadnicze różnice i trudności. Acz zwróćmy uwagę, z obu miejsc coś obiektywnie widać. Może warto zawęzić zakres tego co 09je uważa za ważne i czy uszanuje użycie argumentów z innej puli. Bo 09je pyta o sprawę bardzo osobistą dla Autora, a pyta chłodno i analitycznie, jak mi się zdaje.

    Na przykład przewagą egzystencjalną zasadniczą z pozostawania w Kościele jest nadzieja życia wiecznego 🙂 To jest na prawdę poważna nadzieja, poparta zakładem Pascala ;), tylko czy to jest argument? Pewnie nie ten co by 09je chciał. (przepraszam, za 3 osobę, ale nawet nie wiadomo w jakiej osobie pisać 😉 (taki żarcik, bo temat nadaje się na min. 2 x 0,75 L 😉

    Ok. nie będę kontynuował, bo może nie wypada.
    To może tylko jeszcze jedno, tak bardzo osobiście.
    W moim życiu (~30 l) doznałem tak wielkiej ilości wspaniałych „rzeczy” (miałem widać takie szczęście, bo rzeczy wszelkich i wielkich, rozrzut jest przez wszystkie sfery życia) że mimo też osobistych doświadczeń z sytuacjami najcięższego kalibru przestępstw w łonie kościoła, to wiesz drogi 09je, nawet nie ma we mnie cienia wątpliwości że będę nadal w kościele i ba będę go aktywnie budował np. dziełami charytatywnymi.

    Niech mnie to skaże na szyderstwo, ale przypuszczam, że gdyby sam Papież powiedział w najbliższą niedzielę, że Sorry ludzie, ale dajmy już spokój. Dobry był ten teatr z bogiem, ale nie ciągnijmy tego dalej.
    To ja bym mu raczej nie uwierzył 😉 i robił bym to dalej. Bo kościół to też ja. Czyli jedno z tych drzew w lesie. I w ogóle nawet nie chcę wspominać o sprawach ducha, doświadczenia Boga, czy czegokolwiek co nie dotyczy ludzi i spraw tu i teraz.

    Miałem skończyć, to kończę.
    Ale sam/sama 09je skłoniłe/aś mnie do pisania, swoim raczej rzadko kulturalnym i otwartym pytaniem.
    A ja akurat tędy przechodziłem. Pierwszy raz. Więc też sorki, że tak rozwlekle.

    Serdelecznie!

    Autorze, ciekawy artykuł. Dziękuję. Zasadniczo, czekając na Twoją odpowiedź.

  • @ o9je
    Trwało to trochę, ale oczywiście odpowiadam.
    Przede wszystkim muszę przyznać, że jeszcze nigdy w życiu nie byłem tak blisko użycia frazy, po którą chętnie sięgają samozwańczy ewangelizatorzy, zwłaszcza bardzo młodzi: „spotkałem Jezusa”. Nigdy nie miałem do niej przekonania, wydawała mi się zawsze jakby przedwczesna, zbyt łatwa, a także – być może bezwiednie – przypisująca swojemu losowi wyjątkowość, niekoniecznie chyba uświadomioną (mówiąc inaczej: budziła zazdrość…). W moim przypadku w dodatku byłaby po prostu myląca. Ale pokusa, by mimo to po nią sięgnąć, jest silna, ponieważ w jakiś sposób muszę zasygnalizować, że:
    (1) nie widzę przewagi etycznej, wynikającej z pozostawania w Kościele; religia nie jest (niestety) glejtem na szlachetność, jak zresztą nie jest nim żaden światopogląd, ateizmu nie wyłączając;
    (2) nie widzę przewagi egzystencjalnej, bo w ogóle nie bardzo wiem, co by to miało znaczyć.
    (3) Nigdy nie myślałem o chrześcijaństwie w kategorii „rewolucyjnej idei” czy „etycznej awangardy”. Wydaje mi się, że w ogóle nie o to chodzi, choć rozumiem, że przy pewnym sposobie uprawiania historii jako nauki te terminy mogą być użyteczne.
    Po pewnej liczbie doświadczeń, zbyt intymnych, by o nich paplać na blogu (oględnie zdarzało mi się o nich pisać w swoich książkach), mam po prostu potrzebę Liturgii (w znaczeniu: ukształtowanego przez kulturę religijną wyrazu WDZIĘCZNOŚCI). Fascynuje mnie Biblia, nie mogę powiedzieć, że cała tak samo, ale Ewangelie i kilka ksiąg Starego Testamentu (zwłaszcza Kohelet i Hiob) – bardzo. Oczywiście można by zapytać, dlaczego katolicyzm, a nie inne denominacje – w moim przypadku najsilniejszą alternatywą wydaje się prawosławie – ale kiedy tożsamość wyznawcy dostało się tak, jak tożsamość narodową, w dzieciństwie, człowiek nie spieszy się do naruszania własnych fundamentów.
    Wiele z tego, co mnie dzisiaj gniewa w moim Kościele, gniewa mnie dlatego, że TENŻE KOŚCIÓŁ UFORMOWAŁ MOJE SUMIENIE W OKREŚLONY SPOSÓB. Czyli: albo doszło do piramidalnego nieporozumienia, albo ludzie, rządzący instytucją (!) robią dziś rzeczy, które z perspektywy mojego katolickiego wychowania wydają mi się nie do przyjęcia. Jak widać, stoję zatem przed alternatywą: albo muszę przyjąć, że świat stoi na głowie, a ja byłem przez całe swoje życie dzieckiem we mgle, albo muszę trzymać się tego, co mówi mi moje sumienie. Co robię – zgodnie z tym, co nauczył mnie mój Kościół, że głosu sumienia trzeba się trzymać. Oczywiście ze świadomością ryzyka, że jest źle uformowane i prowadzi na manowce. Trudno; tego ryzyka nie da się uniknąć, chyba że zaczniemy udawać dzieci, którym starsi dyktują, co powinny myśleć i robić.
    Jak Pan(i) widzi, nie ma to wszystko nic wspólnego z terminami, które w pytaniu zostały mi podsunięte.
    Pozdrowienia – JS

  • „Nie” dla stanowiska mojego ulubionego publicysty pana Jerzego Sosnowskiego.

    Po pierwsze. Zakwestionowanie na początku zasad przypomnianych przez biskupów wydaje się niefortunne. Biskupi przedstawili proste dwa stwierdzenia: homoseksualiści- tak, akty homoseksualne – nie. Jedno bez drugiego traci sens. O czym Pan Jerzy dobrze wie. Może już to mówili sto razy, ale widać trzeba przypomnieć i tysiąc razy a okazja do tego dobra.
    Po drugie. Przywołanie w tym miejscu afer pedofilskich to klasyczny argument: „A u was biją … afroamerykanów!” Stwierdzenie „nawet najszlachetniejszy przedstawiciel hierarchii nie ma, moim zdaniem, moralnego prawa do piętnowania mniejszych win swoich bliźnich” to już całkowite zasznurowanie ust biskupom – intelektualna nieuczciwość. Bo kiedyż to i kto stwierdzi, że (rzekomy) „grzech strukturalny Kościoła” zniknął a (rzekomo) odpowiedzialni biskupi ponieśli karę? Odpowiadam: nigdy! Póki Internet istnieje – nigdy! Póki ostatni dziennikarz oddycha – nie ma takiej opcji! Ergo – wszyscy mają prawo głosu, tylko biskupi nie.
    Po trzecie. „nie mogę mieć pretensji do biskupów, że trzymają się oficjalnej nauki naszego Kościoła. Mam pretensję o to, kiedy i jak to robią”. A nie przypadkiem, że w ogóle to robią? Zgadza się Pan z nauką Kościoła (jako odkrywającego i przekazującego boże Objawienie) czy nie? Bo mam mętlik…
    Po czwarte. Jeśli doradcy biskupów i komentatorzy tego tekstu nie mogą się połapać czy druga kolumna jest pierwszą czy też pierwsza trzecią i o czym instruują instrukcje, to czy żywi Pan świętą i powszechną wiarę, że seksedukatorzy, którzy zagoszczą w szkołach i przedszkolach się w tym nie pomylą? Że będą to szlachetni mędrcy o poukładanych wnętrzach, a nie napaleni gorliwcy, którzy Diogenesa zakiszą w beczce po ogórkach? I że taki jest cel włodarzy miasta?
    Wreszcie instytucjonalizacja LGBT. Czyli inaczej dotacja. Chodzą po ulicach rudzi i leworęczni i faszyści ale nie dostają na swoje kluby forsy, choć nikt im nie zabrania się zrzeszać (może z wyjątkiem tych ostatnich). Pieniądze społeczeństwa wydawane na cele nie służące dobru społeczeństwa budzą uzasadnione wątpliwości.
    No i jeszcze kwestia, czy seksualność młodych ludzi jest jasno określona i niewzruszona jak skała, czy też wręcz przeciwnie. I czemuż to ludzkość od zarania starała się otaczać jej kształtowanie szczególną atencją? Ale to już inna historia…

  • Panie Mikołaju,
    dobrze Pan ujął i moją największą obawę w swoich punktach 4 i w dół.

    1 -wykonanie
    Spróbuję to ująć elegancko. Skoro z matmą nam tak idzie jak widać, skoro z muzyką od dziesięcioleci jest nie dramat, a dno, religia?, polski?… To eksperyment na czymś tak delikatnym i bliskim zasadniczej struktury naszych, moich dzieci.. Już chyba wolę żeby, jak to było w mojej podstawówce, wyprzedzając rodziców załatwili to koledzy. Przynajmniej będzie śmiesznie, a rodzicom łatwiej wytknąć głupotę i ustawić do pionu.

    2 -intencje
    Mam zerowe zaufanie, bardzo przepraszam. Z trudem znoszę pomysły z tak normatywnej i systemowej strony jak kuratorium. Pomysłów z miedzy po prawej też bym się wypierał. Jako ojciec nie umiem inaczej i nawet nie bardzo chcę umieć.

    3 -kontekst
    nie umiem nie patrzeć na szerszy polityczny kontekst, jak również na modelowanie społeczne.

    4 -„po pierwsze…” …zamieszać
    ktoś kto układał tę deklarację strzelił sobie w kolano albo chciał burzy nie efektów. Dodanie dzieci do poradni psychologicznych (przy dobrej woli sensownych) wymyślił nie kto inny tylko gamoń i głupiec …albo lis i to strasznie zły. Bo wiedział kogo na kogo napuści, samemu chowając się raz za poradnię a raz za dzieci. To nie tęcza, to polityka. Już w czyśćcu jest czyściej.

    Proszę, niech mnie ktoś odwiedzie od tego osądu.

  • Jezus zalecał, żeby grzech nazywać grzechem. Nie da się ukryć, że grzech sodomski jest grzechem, więc dlaczego pisze Pan o braku szacunku? Chyba na siłę doszukuje się Pan braku szacunku tam, gdzie wyraża się jedynie opinie. Z poważaniem.

  • @Mikołaj
    'Chodzą po ulicach rudzi i leworęczni i faszyści ale nie dostają na swoje kluby forsy, choć nikt im nie zabrania się zrzeszać (może z wyjątkiem tych ostatnich). Pieniądze społeczeństwa wydawane na cele nie służące dobru społeczeństwa budzą uzasadnione wątpliwości.’ Wsparcie grupy która pada ofiarą dyskryminacji to jest wsparcie dobra społecznego bo dzięki temu być może uratuje się kilka żyć a dzieciak wyrzucony z domu z powodu swojej orientacji znajdzie dach nad głową(hostel).Poza tym pieniądze publiczne to także pieniądze osób nieheteronormatywnych.

  • @ Mikołaj, Michał Bogucki, Piotr Brożek
    (Przepraszam, będzie długo).
    Dziękuję Panom za rzeczową polemikę. Zwłaszcza tekst Pana Mikołaja literacko bardzo smakowity! Niestety tylko literacko.
    Pozostaniemy przy swoich zdaniach, ale pozwolę sobie wyjaśnić, dlaczego:
    1. Pan Mikołaj pisze: „Biskupi przedstawili proste dwa stwierdzenia: homoseksualiści- tak, akty homoseksualne – nie. (…) Może już to mówili sto razy, ale widać trzeba przypomnieć i tysiąc razy a okazja do tego dobra”.
    Tu się nie zgadzamy co do okazji, bo ta jest moim zdaniem zła. Stosunek do homoseksualistów jest w Polsce agresywnie niechętny i będzie jeszcze bardziej agresywny w związku z akcją propagandową PiS. Jeśli komuś dzieje się krzywda, to trzeba mu pomóc, a nie przypominać, choćby i słusznie, że tak w ogóle, to żyje w sposób nieuporządkowany. Zarówno dobro, jak zło, są stopniowalne.
    2. Znów pan Mikołaj: „Stwierdzenie „nawet najszlachetniejszy przedstawiciel hierarchii nie ma, moim zdaniem, moralnego prawa do piętnowania mniejszych win swoich bliźnich” to już całkowite zasznurowanie ust biskupom – intelektualna nieuczciwość.” Ale po wczorajszej (14 marca) skandalicznej konferencji prasowej przedstawicieli Episkopatu na to zdanie nie muszę chyba odpowiadać? Nb puenta tego punktu („Bo kiedyż to i kto stwierdzi, że (rzekomy) „grzech strukturalny Kościoła” zniknął a (rzekomo) odpowiedzialni biskupi ponieśli karę? Odpowiadam: nigdy! Póki Internet istnieje – nigdy! Póki ostatni dziennikarz oddycha – nie ma takiej opcji!”) jest klasycznym reductio ad absurdum. Zwłaszcza w kraju, w którym walka z tym strukturalnym grzechem Kościoła – dlaczego „rzekomym”? Nie będziemy chyba dyskutowali o faktach – jest, mimo wysiłków o. Żaka, na razie pozorowana, jak się wczoraj dobitnie przekonaliśmy.
    3. Jeszcze raz pan Mikołaj: „Zgadza się Pan z nauką Kościoła (jako odkrywającego i przekazującego boże Objawienie) czy nie?”. Wtóruje mu pan Piotr: „Jezus zalecał, żeby grzech nazywać grzechem. Nie da się ukryć, że grzech sodomski jest grzechem, więc dlaczego pisze Pan o braku szacunku?” Wszystko prawda, tylko że Jezus nie wypowiadał się na temat homoseksualizmu. Zrobił to święty Paweł w Liście do Rzymian, wszelako w szczególnym kontekście, bo oburzając się na pogańską kulturę, która homoseksualizm tolerowała. Centralnym tekstem, do którego odwołuje się nauczanie Kościoła, jest Kpł 20,13. Osobliwe, że sformułowany tam zakaz nie dotyczy relacji lesbijskich… Prawdziwy kłopot polega jednak na tym, że w tejże Księdze Kapłańskiej są też inne zakazy, np. w rozdziale poprzedzającym mamy zdanie: „Nie będziecie się tatuować” (Kpł 19,28b) oraz: „Nie będziecie obcinać w kółko włosów na głowie (Kpł 19,27a), a przede wszystkim taki oto fragment: „Jeżeli w waszym kraju osiedli się przybysz, nie będziecie go uciskać. Przybysza, który się osiedlił wśród was, będziecie uważać za obywatela. Będziesz go miłował jak siebie samego, bo i wy byliście przybyszami w ziemi egipskiej”. (Kpł 19, 33-34a).
    Nie jest więc tak, że zakazy i nakazy ze Starego Testamentu obowiązują nas, chrześcijan, co do jednego. Co gorsza, okazuje się, że nawet te nakazy, które zostały przez Jezusa ewidentnie podtrzymane (jak ten o przybyszach!), dzielą się na takie, które duchowni powtarzają i „sto razy”, oraz na takie, których współczesne naruszenie nie wywołuje ich reakcji. Pytanie „czemu?” wydaje mi się w marcu 2019 roku donioślejsze, niż pytanie o mój prywatny stosunek do uznania stosunków homoseksualnych za grzech. Który to stosunek jest – z pewnością dobrze to widać – emocjonalnie chłodny, ale jestem za mało kompetentny (zarówno w sensie merytorycznym, jak moralnym), żeby się na ten temat wypowiadać. Z pewnością, gdybym nie był heteroseksualistą, na ten temat MUSIAŁBYM mieć zdanie. Ale ponieważ nie muszę, więc robię to, co, jak mi się zdaje, z chrześcijaństwa wynika, a mianowicie opowiadam się po stronie pokrzywdzonych. Sprawy, na których się znam za mało, zostawiając mądrzejszym ode mnie.
    4. Jeszcze raz pan Mikołaj: „czy żywi Pan świętą i powszechną wiarę, że seksedukatorzy, którzy zagoszczą w szkołach i przedszkolach (…) to szlachetni mędrcy o poukładanych wnętrzach, a nie napaleni gorliwcy (…)?
    No więc jak już wyjaśniałem w tekście głównym, żadnych seksedukatorów w przedszkolach się nie postuluje. To jedna z prawicowych mistyfikacji. Podobnie jak wyobrażenie o jakimś batalionie seksedukatorów, zapewne z ruchu LGBT, którzy wedrą się do szkół. Wystarczy przeczytać wytyczne WHO, żeby zorientować się, że postulowane lekcje mają przeprowadzać nauczyciele. Czy będą to robić odpowiedzialnie? Jak to nauczyciele: obawiałbym się bardziej rutyny, niż fanatyzmu. Ale generalnie o nauczycielach, jako były nauczyciel, mąż nauczycielki, wnuk nauczycieli i brat byłej nauczycielki mam zdanie na pewno lepsze, niż średnia krajowa.
    Z tym się wiąże kwestia zaufania, o której pisze pan Michał. Że ma „Zerowe zaufanie” i że woli „żeby, jak to było w mojej podstawówce, wyprzedzając rodziców załatwili to koledzy”. Mogę tylko powiedzieć, że brak zaufania, jeśli jest konsekwentny, powinien w ogóle podpowiadać przejście na nauczanie domowe. W normalnym życiu społecznym obowiązuje natomiast „zasada ograniczonego zaufania”, taka, jaką się wykłada na kursie prawa jazdy: „zakładaj, że inni użytkownicy drogi przestrzegają przepisów, chyba że fakty dowodzą czego innego”. W tym świetle zaufanie do „kolegów” wydaje mi się ponurym żartem. Mamy obecnie w Polsce zatrważająco wysoki wskaźnik samobójstw wśród nastolatków. Wolno sądzić, że pewien procent z nich wiąże się ze sferą seksualną (o kilku przypadkach pisała prasa). Tymczasem wytyczne WHO są już w wielu krajach realizowane, wiemy, jak to działa, i że działa dobrze.
    5. W kwestii „dotacji” odpowiedział za mnie pan Paweł – dziękuję.
    Reasumując: przyjmuję do wiadomości, że panowie Mikołaj, Michał i Piotr nie zgadzają się ze mną. Sądzę, że się mylą. Nie, to mało: sądzę, że się mylą dramatycznie.
    Z wyrazami szacunku – JS

  • Również dziękuję Panom za dyskusję i pole do niej.
    Wbrew pozorom, dała mi do myślenia.

    Co do kwestii dofinansowania, w istocie też widzę ją dramatyczną, ale klasycznie -w związku z przyjętymi zasadami demos. Uznając logikę tych praw z ich wspólną z dramatem mechaniczną nieugiętością, z grymasem, nie wnoszę sprzeciwu.

    Na temat tej rzeczywistości, z klasyczna i z przekąsem:
    „durex, sed lex” – gumowe prawo, ale prawo.

    Wywołał mnie Pan do tablicy, i czuję, że dla uczciwości, powinienem przeprosić nauczycieli. Napisałem zero, było to zbyt wiele. Przepraszam.

    Nie, nie.. nie wszystek cynicznym czy ponurym. Zupełnie szczerze, mimo, że moje osobiste doświadczenia przedakademickie są fatalne i nadal mi szkodzą, to jednak zwłaszcza jednej nauczycielce, którą dziękuję Bogu spotkałem na swojej szkolnej drodze, jestem dozgonnie i jawnie wdzięczny.
    Zabawne, dziś widzę, jak Ona daleką od Boga była.

    Oprócz tych nauczycieli, o których wolę nie pamiętać, z pewnością wielu było takich, co do których mam neutralny stosunek i niesprawiedliwie ich krzywdzę. Ich pozbawioną blichtru zasługą jest, że w ogóle zajmowali się takim tłukiem. W dodatku za zbyt małe pieniądze. Co zawsze będzie dla mnie niesprawiedliwością.

    Konsekwentnie, pewnie tym razem to ja oglądam las z zewnątrz.
    Splątanie rzeczywistości jest rzeczą piękną w swojej istocie, a zwłaszcza kiedy w końcu widzimy, że na dobre wychodzi. To mi nadziei dodaje.

    Uprzejmie i z szacunkiem,
    a ostatecznie zawsze z humorem,
    MB

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Premium WordPress Themes