Nie wiem, czy widziałem ostatnio trafniejszy mem, niż ten, w którym – na fotosie z „Powrotu do przeszłości” – bohater wsiada do wehikułu czasu, a Doc mówi mu na pożegnanie: „Reguła numer jeden: NIGDY nie ustawiaj wskaźnika na rok 2020”. Usłyszana – jak zawsze przed Bożym Narodzeniem – piosenka Czerwonych Gitar „To był rok, dobry rok, z żalem dziś żegnam go” zabrzmiała mi może jeszcze bardziej fałszywie, niż przed poprzednimi Świętami, choć w 2019 umarła moja mama. Od marca żyjemy jak na wojnie i jak na wojnie śmierć zabiera bliźnich, z których odejściem w ogóle się jeszcze nie liczyliśmy.
Od dawna nie podajemy sobie dłoni, nie całujemy na przywitanie, a ludzi, którzy przechodzą zbyt blisko, traktujemy jak wrogów. Prywatne biznesy bankrutują; kiedy sobie pomyślę, jak niewiele brakowało, że sam bym wylądował w 2020 jako jednoosobowa firma zarabiająca na prowadzeniu publicznych rozmów z Ciekawymi Ludźmi, włos mi się jeży. Kościół katolicki, którego dostojnicy wydawali mi się od dawna mało dostojni, ale jednak był on przecież depozytariuszem czegoś cennego, dokonał w naszym kraju spektakularnego seppuku. Gospodarka prawdopodobnie ledwo zipie, czego trudno być pewnym, ponieważ polski rząd doszedł do wniosku, że najlepiej nie denerwować obywateli, to jest – należy denerwować ile wlezie, ale tylko tych drugiego sortu i na pewno nie wiarygodnymi wiadomościami. O samym rządzie nic nie piszę, bo nie chcę przed Bożym Narodzeniem używać wulgaryzmów – będzie na to pora później, obawiam się, że jeszcze nieraz. Znaczna część społeczeństwa nie wierzyła w epidemię, a teraz nie wierzy w szczepionkę; w ogóle mam wrażenie, że moi rodacy opanowali do perfekcji sztukę zachowań odwrotnych: jeśli kłamstwo widać gołym okiem, to nic im nie podpowiada, żeby nie ufać, natomiast wynajdują dziesiątki powodów do sceptycyzmu, jeśli zostają naprawdę o czymś poinformowani. Nie weszliśmy w epokę Wodnika; weszliśmy w epokę Pinokia, w eon Świra.
Co w tych okolicznościach może być przedmiotem życzeń na Święta, które znaczna część z nas będzie spędzać w składach tymczasowo okrojonych lub okaleczonych trwale? Może wytrwania? Może naprawienia tego, cośmy, sfrustrowani kolejnymi wydarzeniami, napsuli w kontaktach ze znajomymi i przyjaciółmi (sam mam ze dwie tego rodzaju sprawy do załatwienia)? Może męstwa – bo choć etymologia tego słowa nie rymuje się z obecnymi postulatami prawdziwego, nie formalnego równouprawnienia płci, to nie dorobiliśmy się jak dotąd neutralnego genderowo zastępnika, a cecha (nie efektowna odwaga, ale skryte codzienne męstwo, sztuka trwania przy swoim z zaciśniętymi zębami) jest nam wyjątkowo potrzebna? Może poczucia humoru dość elastycznego, żeby pozwalało nam zarówno na śmiech przez łzy, jak na śmiech, który jest ostrą bronią, a wreszcie także na bezinteresowne rozbawienie mimo kłopotów ze wszystkich stron? Może cierpliwości? Może pomysłu na to, jak okazywać sobie czułość bez użycia rąk ani twarzy, skrytej za maseczką? A może SCHOWANKA („obudźcie mnie w grudniu 2025”)?
Najważniejszy cytat tego roku usłyszałem, prowadząc niedawno audycję w internetowym Radiu Nowy Świat. Wojtek Bonowicz przywołał opowieść o jakimś mądrym rabinie, który miał radzić, że o swojej rozpaczy wolno mówić jedynie z Panem Bogiem i najwyżej kwadrans na dobę.
Życzę zatem, żebyśmy nie mieli powodów przekraczać tej miary, a jeśli się znajdą, żebyśmy potrafili jej mimo wszystko przestrzegać.

(Obrazek podrzucił mi kilka dni temu na powitanie komputer; uczciwie wyznaję, że nie wiem, kto jest autorem tej fotografii, ale jeśli ktoś mi podpowie, co rychlej podpis uzupełnię).