Niewątpliwym wydarzeniem kulturalnym mijającego tygodnia było opublikowanie przez tygodnik „wSieci” artykułu Jana Polkowskiego, poświęconego „Lalce” Bolesława Prusa.
Do dziś nie umiem sobie wybaczyć, że przed laty pożałowałem pieniędzy na kupno broszury Stanisława Krajskiego pt. „Czy filozofia współczesna może doprowadzić do obłędu”. W efekcie mnie samemu zdarza się wątpić, że naprawdę czytałem w księgarni to kuriozum. Nie chcąc powtórzyć podobnego błędu, kupiłem pismo „wSieci” z 2 marca bieżącego roku. Zamierzam je umieścić w moim skromnym archiwum domowym jako przestrogę, że można mieć na koncie nawet tak świetne wiersze, jak zebrane w tomiku „Ogień” , a mimo to nie ustrzec się później głębokiego intelektualnego upadku.
Artykuł Polkowskiego – zatytułowany ni mnie, ni więcej, tylko „Lalka. Pamflet na polskość” – jest niemądry. I właściwie należałoby może na tym zakończyć. Ale jako były nauczyciel obawiam się takie nonsensy pozostawiać bez komentarza. Zwłaszcza w warunkach, w których część opinii publicznej skłonna jest brać akty głupoty lub/i prostactwa za przejaw niezależności intelektualnej, a zażenowaną ciszę za brak argumentów.
Zacznijmy zatem od tego, że szkic Polkowskiego wyrasta z zuchwałej postawy typu „skoro tak mi się zdaje, to na pewno tak jest”. Czytam więc, że jego autor musi powiedzieć parę słów prawdy, skoro „polska humanistyka w wypadku Prusa pieczołowicie pielęgnuje peerelowskie tradycje wiernopoddańcze, uprawiając raczej ideologiczną publicystykę niż badania”. Czyli nie było prac Jana Tomkowskiego (np. w książce „Mój pozytywizm”, 1993), eseju Olgi Tokarczuk („Lalka i perła”, 2001), ani książki Ewy Paczoskiej („Lalka, czyli rozpad świata”, 2008) – wymieniam pierwsze z brzegu nazwiska, które przychodzą wykształconemu poloniście do głowy. Jestem w tym momencie życzliwy dla Jana Polkowskiego: zakładam, że tych tekstów nie przeczytał, a nie że ich do tego stopnia nie zrozumiał, by je określać terminem „ideologiczna publicystyka”.

*

    Przynajmniej co trzecie zdanie w artykule Polkowskiego wymagałoby sprostowania, ale zostawmy to. Zasadnicze tezy tekstu wyglądają bowiem następująco:
1. „Od 1887 do 1918 roku powieść miała raptem pięć wydań, a faszyści w dwudziestoleciu [?! – chodzi chyba o to, że zdaniem JP tak poza obozem „niepokornych” mówi się dziś o elicie politycznej i kulturalnej II RP] wydali ją tylko cztery razy”. Tymczasem w PRL tych wydań było 40. W dodatku niedawno MEN wyrzucił z listy lektur „Syzyfowe prace” Żeromskiego, a zostawił „Lalkę”. To znaczy, że w odróżnieniu od Żeromskiego zawiera ona trujące polskość miazmaty, bo przecież cokolwiek robi MEN, to składnik „pierekowki dusz”, niszczenia Polaka w Polaku.
MÓJ KOMENTARZ: Rosnąca liczba wydań „Lalki” to przede wszystkim efekt jej złego przyjęcia w momencie pierwodruku i rosnącego uznania dla FORMY POWIEŚCI, która była zbyt awangardowa, jak na lata 80. XIX wieku. Proces ten można dość dokładnie prześledzić, studiując dzieje recepcji z lat 1887-1939 – ba, ale w tym celu trzeba by było coś przeczytać. Co się zaś tyczy 40 wydań w PRL, to dobrze pamiętać, że w odróżnieniu od pierwszej wojny, druga przyniosła zagładę ogromnej części polskich księgozbiorów, a po niej udana walka z analfabetyzmem (!) i postępujący stopień skolaryzacji społeczeństwa przyniosły zapotrzebowanie na lektury szkolne. To naturalnie przesuwa jedynie akcent na pytanie, dlaczego „Lalka” znalazła się w lekturach. Dodajmy wszakże, że obok „Nad Niemnem” i „Potopu” (mówię o latach 1956-1989). Zróbmy eksperyment i skreślmy z tego zestawu „Lalkę”… Co w zamian? O przeciwstawieniu propolski Żeromski – antypolski Prus powiem na końcu.
2. „Główny bohater Lalki wydaje się mieć same zalety, więc łatwo zdobywa serca czytelników”. Tymczasem, choć „udział w powstaniu świadczy o charakterze, odwadze, szlachetności i gotowości służenia ojczyźnie”, to „niczego bliższego w tej sprawie się nie dowiadujemy”. Natomiast pieniądze Wokulski zdobywa na wojnie, „na domiar złego (…) zaopatrywując pułki rosyjskie”. O zesłaniu na Sybir myśli z wdzięcznością („Tam mógł pracować, tam zdobył uznanie i przyjaźń” – cytuje JP Prusa). Zakładając zaś spółkę do handlu z cesarstwem staje się zaś prekursorem elit, które po 1989 roku osłabiły nasz kraj, wyprzedając polskie banki i przedsiębiorstwa. Jak rozumiem, jedynym pozytywnym bohaterem powieści jest ewentualnie Rzecki, wobec którego Polkowski zdradza się z cieniem empatii, pisząc ironicznie: „[Wokulski] pozwolił [Rzeckiemu] umrzeć w upokorzeniu i samotności, wyceniając hojnie jego przyjaźń na 25 tys. rubli”.
MÓJ KOMENTARZ: Cały ten wywód brzmi tak, jakby „Lalka” była powieścią tendencyjną – gdy stanowi ona najświetniejszy przejaw porzucenia tej poetyki, która wróci dopiero za sprawą doktryny socrealistycznej w 1949 roku oraz w niektórych ostatnio wydawanych utworach prozatorskich (Bronisław Wildsten, Marcin Wolski). Z tego, że bohater jest pokazywany jako sympatyczny, nie wynika, że czytelnik ma podzielać jego poglądy! Zwłaszcza, że Wokulski w wielu sprawach jest niewiarygodnym obserwatorem rzeczywistości (co pokazał dobrze choćby Stanisław Eile w swoim znakomitym szkicu „Dialektyka Lalki Prusa” z 1973 – !!! – roku). Oczekiwanie od dziewiętnastowiecznego pisarza polskiego, wydającego powieść pod cenzurą rosyjską, szczegółów dotyczących udziału w powstaniu styczniowym, to pierwszy z całej serii dowodów na prezentyzm lektury Polkowskiego, która to cecha źle świadczy o jego przygotowaniu intelektualnym do czytania czegokolwiek poza prasą codzienną. Jeśli chodzi o dostawy dla wojska, to Polkowski wie, że dzwonią, tylko nie jest pewien, w którym kościele: w Rosji (a Polacy mieszkający w Warszawie byli de facto obywatelami Rosji, czy im się to podobało, czy nie) siłą rzeczy robiło się interesy przede wszystkim z firmami i instytucjami rosyjskimi. Prawdziwy dylemat moralny, dostrzegalny dla autora „Lalki”, polega na tym, że Wokulski robił dostawy dla wojska W CZASIE DZIAŁAŃ WOJENNYCH, a podawane w powieści orientacyjnie przebicie cen sugeruje niedwuznacznie, że spekulował na cenach żywności, co właściwie karane jest w warunkach wojny śmiercią (sam Wokulski przyznaje w rozmowie z Rzeckim, że ryzykował życiem). Prus rzeczywiście miał z tym kłopot i zapewnia czytelnika, że wszystko było uczciwe. Życiorys bohatera to jednak nie życiorys świętego (pierwszy krok na drodze do majątku Wokulski zrobił, żeniąc się z niekochaną, starsza kobietą, wdową po Minclu, co też nie brzmi najlepiej), zwłaszcza w warunkach młodego kapitalizmu, które obserwował Prus z mieszanymi uczuciami. Co do Sybiru: jakkolwiek to przykre, właśnie tam rozpoczęły się kariery naukowe: Tomasza Zana, Aleksandra Czekanowskiego, Jana Czerskiego, Benedykta Dybowskiego i wielu innych; nie ma co ironizować. Wreszcie: spółka do handlu z cesarstwem. Polkowski stawia sprawę tak, jakby fabrykanci miejscowi to byli Polacy, których niszczy Wokulski, sprowadzając, wraz z arystokracją, towary z Rosji. Znów: może najpierw sprawdzić pochodzenie kapitału na terenie zaboru rosyjskiego, a potem pisać. Nota bene: Rzecki też jest sympatyczny – i też popełnia wiele błędów (idiotyczna wiara w Napoleona III, fatalne w konsekwencjach podsuwanie Wokulskiemu p. Stawskiej, wyraźna podatność na narastający z biegiem akcji powieści antysemityzm otoczenia). Polkowski nie rozumie konwencji powieści dojrzałego realizmu, zapraszającej czytelnika do współmyślenia!
3. Pozostałe grzechy „Lalki” to:
a) „Oświeceniowa wiara, że rozwój nauki rozwiąże problemy ludzkości”, która stanowi zabobon;
MÓJ KOMENTARZ: „Wiarę, że rozwój nauki rozwiąże problemy ludzkości” w rzeczywistości podziela jeden (!) bohater powieści, a mianowicie reprezentant trzeciego pokolenia idealistów (wedle sformułowania Prusa), pozytywista Ochocki. Wokulskiego ta wiara kusi, ale jako alternatywa dla… chrześcijańskiego altruizmu, który Polkowski w ogóle w powieści przeoczył. Znów mamy tu do czynienia z polifonicznym charakterem książki, z której Polkowski robi poradnik dla prelegenta Podstawowej Organizacji Partyjnej. Sam Ochocki ze swoim racjonalizmem jest w wielu miejscach pokazany – on też! – jako człowiek sympatyczny, ale nie pozbawiony poważnych wad, które nie pozwalają całkiem serio traktować jego tez. Mam na myśli przede wszystkim rozmowę z Wokulskim o cierpieniu, która pokazuje głuchotę Ochockiego na pewien rodzaj doświadczenia egzystencjalnego (na pytanie, czy zna cierpienie, Ochocki mówi, że owszem, bo mu bez znieczulenia zdzierano paznokieć u nogi).
b) „ważny dla postępowej opinii sceptycyzm religijny i antyklerykalizm”;
MÓJ KOMENTARZ: Sceptycyzm religijny i antyklerykalizm rzeczywiście występuje powieści. Taki był klimat epoki; zresztą wystarczy poczytać u Bogdana Cywińskiego (w „Rodowodach niepokornych”), jak środowiska kościelne rozprawiły się z czytelniami Warszawskiego Towarzystwa Dobroczynności kilka lat po publikacji „Lalki”, żeby temu ówczesnemu antyklerykalizmowi tak bardzo się znowu nie dziwić. Ale sceptycyzm i antyklerykalizm właściwie nie tyle występuje, ile współwystępuje w książce – wraz z rozważaniami o ściśle metafizyczno-religijnym charakterze (spacer po Powiślu) i mocną puentą sceny pod Skierniewicami, gdzie Wokulski, ten sam Wokulski, który zdaniem Polkowskiego za mało bywa w kościele, dochodzi do przekonania, że kiedy już wszystko straci, pozostaną z nim jeszcze „ziemia, prosty człowiek i Bóg”.
c) „zawarta w powieści analiza przyczyn niesprawiedliwości społecznej (…) sprowadza ekonomiczny, polityczny i społeczny kontekst sytuacji do win polskich arystokratów”, przygotowując w ten sposób miejsce na bolszewicką „eliminację szkodliwych klas społecznych”.
MÓJ KOMENTARZ: Postulowana przez Polkowskiego otwartość w kwestii niepodległości („kontekst polityczny” niesprawiedliwości społecznej) to następny dowód nieznośnego prezentyzmu jego rozważań. Polkowski chciałby po prostu mieć „Lalkę” wydaną wówczas w II obiegu, nie bacząc, że II obiegu wówczas nie było. Natomiast logiczną podbudową krytyki zachowań społecznych arystokracji (ale również, JEŚLI SIĘ UWAŻNIE CZYTA, polskich Żydów, mieszczan, czy studentów, których Polkowski w „Lalce” nie zauważył) jest solidaryzm społeczny – dlatego robienie z Prusa prekursora bolszewizmu to już coś więcej, niż efekt nieumiejętności czytania ze zrozumieniem. To dowód braku znajomości podstawowych sporów ideowych, które w końcu XIX wieku toczono w Europie. Czyli dowód braku znajomości materii, o której JP się wypowiada.
d) „prostackiej krytyce poddana jest (…) polska literatura”; w opinii Wokulskiego (czy też Prusa, co – zdaje się – Polkowskiemu nie robi różnicy) „skałami, o które rozbiło się życie [poetów romantycznych] (…) były wyłącznie posażne acz niedostępne szlachcianki, nie jakiś tam koniec Polski i niewola”;
MÓJ KOMENTARZ: Jedną z zasadniczych idei, organizujących tę powieść, jest dylemat „idealizmu” i „realizmu”, czyli, by tak anachronicznie powiedzieć, „zasady przyjemności” i „zasady rzeczywistości”. Romantycy, rzekomo tak prostacko potraktowani (trzeba jednak zapytać: przez Wokulskiego, czy przez Prusa, w którego „Kronikach” liczba kryptocytatów z Mickiewicza przekracza łączną liczbę cytatów i kryptocytatów ze wszystkich pozostałych autorów razem wziętych?), są niewątpliwie po stronie pierwszego członu tej alternatywy. Pozytywiści, czyli współcześni Prusowi, po drugiej. Sam Prus „Lalką” stawia pytanie o możliwe trzecie wyjście. Uznanie, że w opinii Prusa/Wokulskiego gdyby nie niedostępne szlachcianki, to nawet w okupowanym kraju romantycy byliby szczęśliwi, jest braniem elementu znaczącego za znaczony, czyli patrzeniem na palec, zamiast na księżyc.
e) fundamentalne kłamstwo w przedstawianiu ówczesnych realiów, czego dowodem jest fakt, że cenzura rosyjska niewiele skreśliła w „Lalce” – to zaś dlatego, że zniknęły w niej realia rusyfikowanego kraju; wyjaśnianie przez filologów, że w ten sposób Prus zignorował istnienie w Warszawie okupantów, to przejaw mentalności postkolonialnej. Poza tym nie ma w powieści nic „o robotnikach, wieśniakach, studentach rosyjskiego uniwersytetu, ruszczejących urzędnikach”, ani desperacji „rodzin wyprzedających majątki, by dać łapówkę i wyciągnąć syna z kibitki”;
MÓJ KOMENTARZ: Trudno nie poradzić Polkowskiemu, by nie sądził „Lalki” na podstawie zdefektowanego najwidoczniej egzemplarza, z którego jakiś barbarzyńca wyrwał kartki, na których znajdują się: sceny ze studentami, wozak Wysocki (z Powiślem w tle) i jego brat dróżnik, subiekt Klein ze swoją fascynacją socjalizmem i tak dalej. Co do „mentalności postkolonialnej”, którą jakoby zdradza wyjaśnienie, czemu nie ma w powieści realiów rosyjskich, to widocznie cierpieli na nią wszyscy, poza Polkowskim, czytelnicy Prusa, osobliwie sto trzydzieści lat temu – gdy język ezopowy literatury był odczytywany bez trudu – ponieważ nikt wówczas Prusowi, również w listach czy na emigracji, zarzutu kłamstwa nie stawiał (stawiano mu inne). Wzmianka o kibitkach to anachronizm, chyba znów płynący z niedokładnej wiedzy: akcja powieści rozgrywa się w latach 1878-1879, kiedy liczba kibitek z Polakami, jadącymi na Syberię, była, łagodnie rzecz ujmując, bardzo skromna. Nie było wtedy procesu filomatów, a represje popowstaniowe w wersji syberyjskiej – wygasły.
f) „bałwochwalcze uwielbienie dla innych miast i krajów” oraz „emocjonalna krytyka dla wszystkiego, co polskie”.
MÓJ KOMENTARZ: Domaganie się reformy ekonomicznej i obyczajowej własnego narodu to nie nienawiść do niego, lecz przeciwnie, wyraz troski. Kończenie powieści gorzkim „Kto tu zostanie? – My” to prowokacja mająca wstrząsać sumieniami, a nie wyraz wynarodowienia, inaczej następnym razem Jan Polkowski dojdzie do wniosku, że antypolskie jest „Wesele” Wyspiańskiego. Tak, Prus (tym razem: z pewnością on) stawia Warszawie Paryż za wzór. A co ma postawić – Moskwę? Polska była wtedy zapóźniona cywilizacyjnie w stosunku do Zachodu, kropka. Jak się tego nie rozumie, nie rozumie się też nic z popowstaniowych dylematów wykrwawionego ORAZ zapóźnionego cywilizacyjnie narodu i może wobec tego warto się wypowiadać raczej o czymś innym.
4. W rezultacie „Lalka”, ten pamflet na polskość, stanowiła wzór dla zakłamanej literatury, tworzonej przez 50 lat w PRL…
MÓJ KOMENTARZ: No pewnie, przecież to widać gołym okiem: „Rok w trumnie” Bratnego to kropka w kropkę „Lalka”. Podobnie jak „Numer 15 produkuje” i „Bołdyn”. A różnice między tymi książkami i wydawanymi również w obiegu legalnym w czasach PRL utworami Zbigniewa Herberta, Jarosława Marka Rymkiewicza, Mirona Białoszewskiego, Tadeusza Konwickiego (myślę np. o „Kalendarzu i Klepsydrze”, nie o „Władzy”), Marii Kuncewiczowej i Jerzego Andrzejewskiego („Ciemności kryją ziemię”, nie „Popiół i diament”) są pomijalne: wszystko to przecież „Literatura PRL 1945-1989”.
5. …a ponadto marzenie Wokulskiego o „broni, która prędzej czy później wytępi potwory z ludzką twarzą” zapowiada zbrodnie przeciwko ludzkości, którymi splamiły się nazizm i sowiecki komunizm.
MÓJ KOMENTARZ: Cytowane zdanie pochodzi z rozważań Wokulskiego o… Geiście. Ta myśl wraca do bohatera parokrotnie, np.: „na co znalazłby się największy wynalazek Geista, gdyby nie miał być orężem, który zapewni ostateczne zwycięstwo rasie ludzi szlachetniejszych i lepszych?” (t. II, rozdz. V). Czyli nie chodzi o eksterminację ludności (np. na podstawie kryterium rasowego, co mógłby na podstawie mojego cytatu przypuścić nieinteligentny czytelnik), tylko o dobroczynny wpływ przyszłej cywilizacji na moralność. Znacznie straszniejsza rzecz przychodzi Wokulskiemu do głowy podczas spaceru po Powiślu, gdy myśli, że najlepszą cechą zdegenerowanej ludności, zamieszkującej tutejsze slumsy, jest wczesna śmierć. Nie bardzo to po chrześcijańsku. Ale bohaterowie służą Prusowi do pokazania pewnych opinii istniejących w społeczeństwie, a nie do pouczenia czytelnika, co ma myśleć.

*

    Na koniec muszę przyznać, że lektura tekstu Polkowskiego przyniosła mi jednak pewną intelektualną korzyść. Pozwoliła mi wreszcie sformułować pytanie, które kołatało mi w głowie od dawna. Kieruję je do wielu publicystów, określających się dziś jako „niepokorni”. Brzmi ono: za co wy tak nienawidzicie Polski? W imię czego odrzucacie polską kulturę, która wydała Prusa i Gombrowicza (a wcześniej polskich oświeceniowców, więc biskupa Krasickiego, Trembeckiego, Karpińskiego itd.), tudzież Wajdę i Miłosza? Zwłaszcza, że gdybyście byli choć trochę lepiej oczytani – lub w swoich alergiach konsekwentni – to powinniście także objąć swoją niechęcią Juliusza Słowackiego (na tle „Grobu Agamemnona” i „Kordiana” krytyka społeczeństwa polskiego w „Lalce” to pieszczoty), Adama Mickiewicza (opowiadał się po stronie ówczesnej lewicy, krytykował Kościół i papieża, a Ryków z „Pana Tadeusza” nie jest wcale mniej sympatyczny od Suzina z „Lalki”, którego portretem oburzył się również JP) i wreszcie Stanisława Wyspiańskiego (vide: „Wesele” i „Wyzwolenie”). Także przeciwstawienie Prus-Żeromski, od którego swój artykuł Polkowski zaczyna, jest nonsensowne: gdyż jeśli opisane wyżej zarzuty stawia się „Lalce”, to strach pomyśleć, co się winno powiedzieć o „Ludziach bezdomnych” i „Przedwiośniu” (o „Dzieje grzechu” i „Walkę z szatanem” nawet nie pytam, bo… nie ma kogo). Jak straszliwy, zdziesiątkowany kanon nam szykujecie, gdy już przekonacie ludność, że naprawdę wszyscy oni byli probolszewiccy i antypolscy!

Udostępnij


O mnie



  • Śmiem twierdzić, że z tym stawianiem przez Prusa Paryża za wzór to spora przesada. Za wzór Paryż stawia Wokulski, ale nie widzi tych wszystkich problemów, które wykładała ówczesna literatura francuska. Zresztą te jego rojenia o wspaniałej karierze naukowej, która robiłby nad Sekwana za chwilę skontruje Prus postacią Geista, któremu wszak Akademia karierę złamała.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Premium WordPress Themes