Sięgam dzisiaj po „Gazetę Wyborczą”, a tam na pierwszej stronie zajawka artykułu ze środka: „Boli? Polak sięga po tabletkę”. Gdyż, jak wiadomo, taki Portugalczyk siada wtedy na rower i jedzie do wegańskiej knajpy, marząc o elektrowni wiatrowej, którą zacznie stawiać przed domem, jak tylko wróci. Wziąć na ból tabletkę? Co za pomysł!

Ja wiem, chodzi o ketonal bez recepty. Ale ważny jest kontekst. A „Wyborcza”, przy wszystkich swoich zaletach, jak kwoka przygarnęła już dawno ludzi, którym mądrzejsze lub głupsze marzenia przesłaniają prawdziwe oblicze rzeczywistości. I nie mówię tutaj o linii politycznej, obecnej na „jedynce”, w dziale krajowym i zagranicznym. Mówię o tym, co sprzedawane jest przy okazji.

Na przykład w „Stołecznej” od dawna propaguje się rozwiązanie kiepskiej drożności warszawskich ulic poprzez ich… zwężanie. Nie, to nie pomyłka. Rozumowanie jest morderczo logiczne – jak w komediach, w których żelazna konsekwencja prowadzi do absurdu i dlatego jest taka śmieszna. Otóż jeśli ulice będą wąskie, poirytowani samochodziarze zaczną zostawiać swoje samochody w domu (ewentualnie szlag ich trafi od stania w korkach). A jeśli samochodów będzie mniej, to po Warszawie będzie się wygodniej przemieszczać. Myślę zawsze z intensywną serdecznością o miłośnikach tej koncepcji, kiedy jadę Świętokrzyską: od trzech pasów w każdą stronę przy rondzie OZN przeobraża się ona w jednopasmową uliczuszkę przy Kopernika. Bardzo wygodne, kiedy się jedzie w stronę Wisły.

Zabawne, że „Gazeta”, tak (słusznie!) czuła na problem dyskryminacji, nie chce zauważyć, że podatki do kasy miejskiej odprowadzają zarówno piesi/rowerzyści, jak właściciele samochodów osobowych (co więcej, jedni i drudzy mają zdolność przepoczwarzania się w siebie nawzajem). Jestem oczywiście przeciw rozjeżdżaniu trawników, parkowaniu na przejściach dla pieszych i potrącaniu cyklistów. Ale kiedy czytam zachęty do zwężania ulic, likwidacji przejść podziemnych i kładek na rzecz zebr (zamiast montowania w nich DZIAŁAJĄCYCH wind, ale te nie upłynniałyby tak doskonale ruchu na jezdniach) i tak dalej, mam wrażenie, że znowu ktoś mnie zalicza do gorszego sortu, tym razem dlatego, że używam samochodu.

Przypomina mi się, jak lata temu, jeszcze będąc nauczycielem, z niedowierzaniem czytałem kolejne artykuły w „GW”, popierające ówczesną reformę matury. Dla każdego praktyka egzamin testowy na zakończenie liceum był ideą oczywiście poronioną. Rzecz wyjaśniła mi się, kiedy na jakiejś imprezie poznałem dziennikarza, oddelegowanego do śledzenia tej reformy. Ów przy piwie wyjaśnił mi, że nienawidził szkoły, skonfliktowany z nauczycielami ledwo ją skończył i teraz z całą satysfakcją prowadzi akcję odwetową. To się nazywa: właściwy człowiek na właściwym miejscu!

O dietetykach z dodatku „Zdrowie” już kiedyś pisałem, więc nie będę się powtarzał. Wznieśmy toast naparem z obierzyn z marchwi, zamiast kawy, która jest, rzecz jasna, szkodliwa.

Do „Wyborczej” mam stosunek nałogowca. Nieszczęśliwie zauroczonego maniaka. Bez „Gazety” śniadanie mi nie smakuje. Zdaję sobie sprawę z jej wad, nieraz mruczę: „No nie, tak nie można!” – i czytam dalej. Ale właśnie te obrzeża głównych tematów drażnią mnie najbardziej. Niestety, mam wrażenie, że PT Redakcja zdaje sobie sprawę z mechanizmu uzależnienia. I mniej lub bardziej wyraźnie mówi sobie: „Doobra tam. Póki nas kupuje i czyta, nic nie będziemy zmieniać. To co, jutro postulujemy zamienienie Marszałkowskiej w deptak, wzywamy do zastąpienia apapu naparem z pokrzywy, czy po raz kolejny piszemy, że szkoła ma dawać umiejętności, a nie wiedzę?” Ten ostatni frazes uwielbiam; kiedy chce mi się spać, powtarzam go sobie i od razu wraca mi wysokie ciśnienie.

Udostępnij


O mnie



  • Z „GW” przez Ławicę Słupską… ech, organizujemy w m. Brzeg imprezy. Różne. Małe, duże, literackie, muzyczne, filmowe. Kiedyś przez wiele lat wysyłaliśmy informację do regionalnego dodatku GW w Opolu, czasem nawet zanoisliśmy ją w zębach pod postacią plakatu, zaproszenia, poznać się, pogadać, zagaić. Nigdy nie przyjechało na imprezę nawet ćwierć dziennikarza, żeby zrobić zdjęcie, napisac artykuł, notatkę, że o proszę w małym mieście a się dzieje, literatura, muzyka fakty. Aż w programie imprezy znalażł się panel poświęcony książce J.T. Grossa „Złote żniwa” – i przyjehcali! Pierwszy i ostatni raz w ciągu 20 lat. Powie ktoś w jak starym żydowskim dowcipie:- Co tam Gross, Ty mów jak reszta, do rzeczy do rzeczy!
    A odpowiedź brzmi – A z resztą tak samo Mojsze, dokładnie tak samo…

  • No, ale tym właśnie różni się „wyborcza” od „faktu”. Sprzedawaniem swoich wizji/marzeń (słusznych lub nie). Resztki „inteligenckości” po prostu. Kiedyś była wizja bardziej liberalna teraz bardziej lewicowa. Lepsze to od koniunkturalizmu tabloidów.

    Co do leków przeciwbólowych to kiedyś, w gorszych czasach, czytałem reportaż o pracownicach fizycznych zbierających chyba porzeczki. Plecy tak od tego bolały, że przez cały sezon łykały tabletki jak cukierki, żeby mieć pracę. A skoro nadużywa wiele grup zawodowych, to może jednak trzeba rozważyć czy na sprzedaż tych tabletek nie ma wpływu ogólnie folwarczno pańszczyźniany sposób zarządzania pracownikami w Polsce? Plus średnia dostępność opieki zdrowotnej?

  • Portugalczyk może sobie posiadać dowolne środki odurzające na własny użytek i nikt go za to nie zamknie do kicia, dzięki czemu spadła liczba zgonów od narkotyków. Polak może jedynie zakupić tabletkę.

    Ja rozumiem, że dla posiadacza samochodu ograniczenia w ruchu mogą być uciążliwe, ale w centrach miast jest za dużo samochodów i to one najbardziej blokują ruch. Zastanawiałem się, jak to by było, gdyby ulice zostały sprywatyzowane? Może właściciel ulicy nie wpuszczałby w ogóle samochodów, żeby nie robić konkurencji swojemu tramwajowi lub autobusowi prywatnemu. Taka neoliberalna wizja najbardziej mi odpowiada.

    Odnośnie matury, ja bym ten egzamin w ogóle skasował, tzn. pozwolił każdej szkole robić taką maturę, jaką ma ochotę. Jakby się szkoły dogadały między sobą, że robią wspólny egzamin, to ich sprawa.

  • „Rozumowanie jest morderczo logiczne – jak w komediach, w których żelazna konsekwencja prowadzi do absurdu i dlatego jest taka śmieszna.”

    Metoda naukowa:
    http://www.nber.org/papers/w15376

    Wiki:
    https://en.wikipedia.org/wiki/Induced_demand

    Przykład z życia:
    http://grist.org/infrastructure/2011-04-04-seoul-korea-tears-down-an-urban-highway-life-goes-on/

  • Paul Auster kilka lat temu stwierdził, że w XIX czy XX wieku każdy inteligent miał „swoją” gazetę, z którą się identyfikował. A inteligent XXI wieku ma „swoją” gazetę, na którą się wkurza.

  • Szanowny Panie Jerzy! Niecztęsto zdarza mi się z Panem nie zgadzać, ale w tym wypadku jest to niezbędne. Badania i doświadczenia pokazuja, że zwiększanie liczby pasów na ulicach w mieście to droga do nikad, gdyż samochodów i chętnych do jazdy nimi przybywa szybciej, niż dostępnej przestrzeni. Poszerzenie ulicy tylko powoduje przeniesienie korków w inne miejsce. Jedynie ograniczenie udziału samochodów w ruch przy równoczesnym wzmocnieniu komunikacji zbiorowej może trwale poprawić sytuację. Wszakże naziemny transport zbiorowy i samochodowy konkuruja o ograniczona przestrzeń. Np w moim mieście, Sydney w Australii (kraju, w którym kocha się samochody i indywidualny transport samochodowy był przez lata podstawowym paradygmatem) główna ulica w centru miasta, George Street, jest obecnie zamieniana na ciag pieszo, tramwajowo, rowerowy. Bo to jedyne możliwe rozwiazanie (dawniej, zwykle w godzinach szczytu samochody i autobusy poruszały się po niej wolniej niż piesi). Trzeba dodać, że zmniejszenie liczby samochodów poprawia jakoś powietrza, a zanieczyszczenia sa jedna z głównych przyczyn zgonów w miastach.

  • Panie Jerzy!
    Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Z naszego, rowerowego siodełka Świętokrzyska to jedna z nielicznych przyjaznych ulic.
    W Europie trend jest właśnie taki – ograniczenia dla samochodów w centrum i przystosowywanie dla pieszych, rowerów i transportu publicznego.
    Inaczej w USA. Znajomy opowiadał, że ze stacji metra do stacji kolejowej musiał skorzystać z taksówki (300 m). Innej opcji nie było.
    Pozdrawiam

  • Mieszkajac w Polsce rowniez konsumowalem sniadanie z Wyborcza. Mieszkajac w Niemczech zostalem zmuszony do zmiany nawykow zywieniowych:)
    Co do owej tabletki od bolu: w Niemczech tabletki dostepne sa tylko w aptekach. Nie wiem na ile wpywa to na ich spozycie, jednak wydaje mi sie, ze moze prowadzic to do refleksji, ze lekarstwo to nie pastylki z pomaranczy:)
    Poza tym, jak tylko mam okazje, wychwalam Niemcy za to, ze nie mozna tutaj reklamowac w mediach tabletek i suplementow diety. Jakaz to ulga dla zdrowia psychicznego!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Premium WordPress Themes