Po poprzednim wpisie odezwał się na FB mój dobry znajomy, pan Jarema, który napisał między innymi tak:
Pisze Pan, Panie Jerzy, że zniechęcenie do „naziemnego personelu” pozwala Panu docenić sformułowanie Durrella, jakoby 2/3 Błogosławieństw to żarty. No ale po pierwsze to Chrystus jest autorem, a nie Jego naziemny personel. A po drugie – czy to zniechęcenie naziemnym personelem to faktycznie rozczarowanie księżmi jako takimi czy jakimiś pojedynczymi postaciami, które głośno gardłują w telewizorze, jakimiś Międlarami itp.? Wie Pan, ja chodzę do dominikanów, do Wspólnot Jerozolimskich, na Dewajtis do ks. Drozdowicza i nie widzę niczego, czym można by się irytować. Z Prymasem Polakiem organizujemy Zjazd Gnieźnieński – też nie widzę niczego, czym by się można irytować. Już nie mówię o samym Szefie tego całego personelu (mam na myśli tego szefa ziemskiego, watykańskiego). Niedawno Pan zachęcał mnie do optymizmu w sprawach politycznych, to teraz ja Pana zachęcę do tego, żeby i w Kościele nie skupiać się na jakichś czarnych ekstremach, tylko na tym, co dobre… Pozostaje możliwość, że chodzi Panu tylko o to, że Durrell traktuje Pismo Święte swobodnie i że to jest pewna droga wyjścia dla języka zaplątanego w patos. Tylko że akurat w tym sformułowaniu nie widzę żadnej drogi wyjścia, bo jeśli Błogosławieństwa są ironią, to co to oznacza? Że właśnie nie mamy być ubodzy, cisi itp.? Że Chrystus parodiuje tych, którzy to głoszą (skądinąd w tamtych czasach w Palestynie nie było ich aż tak dużo, Chrystus przyniósł te niepopularne pomysły).
Panie Jaremo – odpowiadam w punktach, bo wielowymiarowa jest ta nasza kontrowersja, a że odpowiedź się rozrosła, umieszczam ją tu, a nie na facebooku. Sprowokował mnie Pan, ale zacznijmy od kwestii drobnych, niż przejdziemy do zasadniczych punktów 3 i 4:
- Jeśli dobrze rozumiem zacytowany fragment, to „żarty” nie są ani dowcipami, o których tak, jakby Pan myślał, ani parodią. Żart może być mądry, wybijać z kolein tradycyjnego myślenia (proszę wspomnieć niektóre opowieści chasydów, niektóre anegdoty z „Przy szabasowych świecach” Safrina, czy Woody’ego Allena z jego najlepszych filmów). Sam o Ośmiu Błogosławieństwach pisałem w „Co Bóg zrobił szympansom”, starałem się pokazywać ich paradoksalny i prowokacyjny charakter, bliski azjatyckim koanom.
- Zastrzegłem nie bez powodu, że nie chodzi mi o trafność zdania Durrella (a raczej jego kontrowersyjnego bohatera!), lecz o swobodę formułowania takich zdań. Póki mamy zaufanie do „naziemnego personelu”, póty istnieje chyba w nas obawa przed naruszeniem granic, które ten „personel” wyznacza. To zjawisko zrozumiałe i może nie ma w nim nic bardzo złego, ale jednak sprawia ono, że pewne myśli pozostają niesformułowane – a choć zdarza się nieraz, że są one błędne, to potrafią oświetlać od nowej strony znany Tekst. Już w „Szympansach” pisałem, że zagraża nam (nie tylko w konktaktach z Biblią) PRZYZWYCZAJENIE. Trochę tak, jak w „Kubusiu Puchatku”: – Czy umiałeś przeczytać napis, Puchatku? – Krzyś mi powiedział, co tam jest napisane, i wtedy umiałem.
- Teraz co do rozczarowania „naziemnym personelem”. Chciałbym, żeby Pan miał rację, ale obawiam się, że nie umiem podzielać Pańskiego optymizmu. Pojedynczymi postaciami nie są obecnie były ksiądz Międlar, czy całkiem aktualny ksiądz Małkowski, ale ci, którzy utrzymują nas obu w poczuciu, że nie wszystko stracone. Nie wymieniam ich nazwisk, żeby ich nie stawiać w niezręcznej sytuacji. Prawdziwy bowiem problem polega na instytucji jako całości, na gremiach zarządzających. Pan, jako optymista, wskaże zapewne ks. biskupa Rysia, dorzuci ks. biskupa Janochę, może jeszcze ze dwa nazwiska, z których być może któreś nawet nie będzie nazwiskiem biskupa POMOCNICZEGO. Czy jednak mają oni głos decydujący o sposobie, w jaki nasz Kościół reaguje na obecną katastrofę moralną narodu? Bynajmniej. Na prowokacyjne pytanie prof. Leociaka o miesięcznice smoleńskie Kuria Warszawska odpowiada w dobrze już znanym stylu, czyli wymijająco. Prymas Polski powiedział wreszcie, że uchodźców należy przyjąć. TERAZ powiedział? No, teraz. Trochę późno, przyznajmy. W Polsce od kilku co najmniej lat narasta brunatna fala, której Kościół się nie przeciwstawiał (ujmuję rzecz oględnie), popełniając mroczny błąd z przeszłości: że lewicę trzeba zwalczać, a z tymi, co „zamawiają pięć piw”, to przecież sobie poradzimy, zwłaszcza, że oni chcą dobrze. No, i obudziliśmy się z ręką w nieparlamentarnym naczyniu. A może pamięta Pan, dlaczego „Więź” nie jest rozprowadzana po sklepikach parafialnych, mimo, że tam powinno być jej miejsce? To jeszcze proszę sprawdzić – i nie u dominikanów – jakie pisma tam są, a będzie Pan miał prawie kompletny obraz. Kościół, w którym się wychowałem, był Kościołem, w którym mimo oczywistych endekoidalnych korzeni prymasa Wyszyńskiego, pewne zjawiska, obecnie pierwszoplanowe, nie mogły mieć miejsca. Ten obecny… nie chcę wypowiadać zdań, które trudno byłoby cofnąć, więc powiem tak: w tym obecnym stopień zgody na utożsamienie chrześcijaństwa z paleo-prawicą (prawicą jaskiniową), z antropologią, w której „wolność sumienia” jest co najwyżej niechętnie przywoływanym ozdobnikiem, z odwrotem od aggiornamento i zresztą od innych idei Vaticanum II również, a wreszcie całkiem trywialnie z antysemityzmem, jakby nigdy nie było „Nostra aetate”, ten stopień zgody jest zbyt wysoki, jak na to, żeby dało się z tym normalnie żyć. Mnie przynajmniej się nie udaje, i tych kilkunastu sensownych księży, których znam, mam za braci w męczeństwie, a nie za „normę”, którą przesłaniają mi jakaś ekstrema.
- BONUS: Mogę Panu zresztą opowiedzieć, co będzie dalej. Kiedyś ta część społeczeństwa, która nie dała się oszołomić idiotyzmom o zamachu w Smoleńsku, o postkomunizmie wszystkich władz poza PiS, o wrogich Niemczech, Ukrainie i tak dalej, ta część społeczeństwa się odwinie i w końcu wygra wybory jakaś partia: liberalna lub lewicowa. Nie wiem, kiedy to będzie, ani jak ta partia się będzie nazywała. I wtedy z błogosławieństwem tej przyszłej większości odbędzie się taka sekularyzacja Polski, że przy niej Zapatero okaże się ministrantem. I to będzie okropne, ale ci katolicy, którzy dziś mają czelność wrzeszczeć w upojeniu „Bolek, Bolek” na Wałęsę, a ściskać czcigodną jakoby prawicę prokuratora Piotrowicza, ciężko na ten moment pracują. Co gorsza, pracują na to również księża, którzy obecnie taktownie milczą. Kiedy uchwalano naszą, łamaną dziś, Konstytucję, wielu z nich miało mnóstwo do powiedzenia (że ma być Invocatio Dei itd.). A dziś uważają, że ta brunatna fala, jaka nas zalewa, to nie sprawa Kościoła, tak? Może źle pamiętam Ewangelię, ale hipokryzja wydawała mi się jednym z najostrzej piętnowanych przez Jezusa grzechów. Na tym tle nieomal wolę ex-księdza Międlara. Uważam go za głupiego niegodziwca, ale on przynajmniej jest szczery.
Panie Jaremo, sprowokował mnie Pan do bolesnego, ale czytelnego, jak sądzę, postawienia sprawy. Ja jestem tu mniej więcej, gdzie zawsze byłem, natomiast po której stronie moich stóp, z tyłu, czy może jednak z przodu, znajduje się próg dzielący NASZĄ wspólnotę od ludzi poza jej obrębem, nie jest niestety dla mnie (znowu) jasne. Powiedzieć, że to dla mnie dyskomfort, to jak nazwać uczucie wyrywania zęba bez znieczulenia niemiłym doznaniem.
(źródło fotografii: Polsat News)