Tyle się mówi o potrzebie pamięci – osobistej i zbiorowej – a przecież dzieje naszych rodzin znikają nam z oczu naprawdę szybko, zaledwie po kilku pokoleniach. Pisząc „nam” mam na myśli wielu ludzi; nie umiem powiedzieć, większość czy nie. Krótki sprawdzian: kto jest w stanie powiedzieć cokolwiek o którymś ze swoich prapradziadków?
Żadnych póz Katona, mówię również o sobie. Tak to bywa. Mnie uratowali krewni z Łodzi, którzy w latach osiemdziesiątych przekazali rodzicom, a oni mnie, drzewo genealogiczne, sięgające połowy XIX wieku. Drzewo tradycyjne, przedstawiające „linię męską”, czyli mówiące o Sosnowskich.
Tymczasem dziś, zresztą w związku z zupełnie czymś innym, wykupiłem abonament na dostęp do strony „Potomkowie Sejmu Wielkiego”; pod tą nieco mylącą nazwą kryje się bodaj najpotężniejszy zespół danych, dotyczących polskich rodzin szlacheckich wraz z przyległościami (mam na myśli małżeństwa z ludźmi „innych stanów”). I tu nieoczekiwanie wychynął mi jeszcze jeden przodek, przesuwający początek znanej mi historii rodzinnej na koniec XVIII wieku.
Więc teraz wiem, że było tak: gdzieś około roku 1760 urodził się niejaki Antoni Sosnowski. Prawdopodobnie mając lat dwadzieścia parę ożenił się z Heleną, której nazwisko nie przetrwało do naszych czasów. Pierwsza dokładna data to rok 1789: wtedy rodzi im się syn Paweł. Rodzina była szlachecka, ale raczej z szaraków i to, zdaje się, biedniejących, bo ów Paweł, założywszy rodzinę, w latach czterdziestych wziął w arendę karczmę w okolicach Łowicza. Sosnowscy gdzieś tam niedaleko mieszkali, gdyż zachowany akt ślubu pochodzi ze Złakowa Kościelnego (to wieś leżąca ok. 15 km na północny zachód od Łowicza).
W akcie czytamy, że Paweł Sosnowski pojął za żonę pannę Anastazję Kędzierską, młodszą od siebie o siedemnaście lat córkę Wawrzyńca Kędzierskiego i Katarzyny z Nialińskich. To są właśnie te dane, których mi dotąd brakowało.
Dalsze dzieje mam już oswojone: wśród szóstki dzieci Pawła i Anastazji trzeci był urodzony w 1844 roku Kacper, którego życie układa się jak przykład z klasycznej książki Chałasińskiego o szlacheckiej genealogii inteligencji polskiej. Zostaje mianowicie wysłany do Warszawy, do Szkoły Głównej na studia prawnicze, po których awansuje aż do funkcji sędziego ziemskiego; w 1911 nekrolog w „Tygodniku Ilustrowanym” powiada (nie pamiętam dziś, czy wprost, czy oględnie), że umarł ostatni Polak na tym stanowisku. Kacper żeni się z Kornelią z Rzeszotarskich, a po jej przedwczesnej śmierci w wieku 34 lat, w roku 1887, z jej młodszą siostrą, Marią Anielą. Wśród dzieci z tego pierwszego małżeństwa jest Jan Kazimierz (1875-1938), biolog, współtwórca Towarzystwa Naukowego Warszawskiego i dwukrotny (1923-25 i 1932-33) rektor SGGW . Ożeniony z Wandą z Nowakowskich miał trójkę dzieci, w tym mojego dziadka Witolda, matematyka i instruktora harcerskiego, zamordowanego w Auschwitz. W małżeństwie Witolda i Marii z Jaroszewiczów była znów trójka dzieci, w tym mój ojciec, Andrzej, wykładowca w Wojskowej Akademii Technicznej. Andrzej Sosnowski ożenił się z Anną z Walczaków. No i tu rodzi się moja siostra i ja, a na nas Sosnowscy się kończą, ta linia zresztą całkiem, bo jedyny kuzyn z tym samym nazwiskiem został księdzem. Nawiasem mówiąc, po jego decyzji pójścia do seminarium słyszałem parę razy jakieś pomruki w dalszej rodzinie, że koniecznie muszę mieć dzieci, do czego nie doszło.
Czy odkrycie istnienie osiemnastowiecznego Antoniego coś zmienia w mojej sytuacji? Nic; jesteśmy tym, co sami zrobimy z własnym życiem. To prawda, że ten pradziadek – rektor SGGW trochę mi imponuje, ale dla równowagi czytam o nim w PSB, że w 1905 roku sympatyzował ze stanowiskiem Narodowej Demokracji, czyli nie po mojej myśli… Intryguje mnie raczej kwestia możliwych powinowactw, stąd pracowicie zamieszczam te nazwiska sprzed stuleci, bo byłoby zabawne odkryć, że gdzieś jacyś Kędzierscy czy Nialińscy mają w rodzinnej świadomości istnienie kuzynek, które dawno temu wychodziły za Sosnowskich…