Byłem przez trzy tygodnie w Szwajcarii. Kontakt z ojczyzną miałem ograniczony, bo transfer danych poza UE kosztuje duże pieniądze, w każdym razie jak dla mnie. Uroczy gospodarze, u których mieszkałem – polsko-niemieckie małżeństwo – mieli wprawdzie TVN24, więc o tym, co się w Polsce działo, mniej więcej wiedziałem. Choć bez szczegółów.
Z pespektywy Europy Zachodniej i ludzi, którzy tam żyją, „dobra zmiana” wygląda bodaj jeszcze gorzej, niż stąd. Lider przemian w Europie Wschodniej stał się nagle wylęgarnią typów jak z ponurych lat 30 – i ewidentnie zmierza w dramatycznie złym kierunku. Wyciągnięcie w 2017 roku kwestii reparacji wojennych dowodzi , że się przez ostatnich kilka dekad przebywało w rzeczywistości alternatywnej i , co gorsza, nie zamierza się stamtąd wyleźć. Aż mi się nie chce gadać: zaczadzonych rzekomą głębią naszego dyktatorka to nie przekona, a ludziom, którzy nie dali się oszołomić, niczego wyjaśniać nie trzeba. To jak z dowodzeniem, że deszcz pada z góry na dół, a nie odwrotnie.
Tymczasem wracam i dowiaduję się o śmierci dwojga ludzi, których znałem i lubiłem. Odeszła Kasia Suchcicka, poetka i dziennikarka; odszedł Robert Sankowski, dziennikarz muzyczny, a kiedyś mój student. Nie miałem z nimi w ostatnich latach kontaktu, pozostaję więc z niezrozumieniem, co się stało, bo doprawdy czterdzieści osiem czy pięćdziesiąt osiem lat to nie jest wiek, w którym można się spodziewać wizyty pani z kosą. Mam tylko w uszach charakterystyczny głos Kasi, zawsze trochę napięty, jakby była liściem, z którego jakaś Maga (jest taka scena w „Grze w klasy”) obrała z miąższu, zostawiając samo unerwienie; mam przed oczami Roberta, siedzącego na moich zajęciach pod oknem, w pozie lekko niedbałej, mocno zdystansowanego do uroków Młodej Polski, a jednak mającego zawsze coś intrygującego do powiedzenia, z tej właśnie niewyznawczej, sceptycznej pozycji.
Zdanie Piżmowca z „Doliny Muminków” – Tak być nie powinno – które nieraz cytuję ironicznie, brzmi czasem rozpaczliwie serio.