W referendum irlandzkim wygrali zwolennicy pro-choice. Oczywiście szału dostała nasza paleoprawica. Ale i Watykan, zdaje się, zareagował na to nerwowo.
Aborcję, jak to kiedyś tu tłumaczyłem, mam za czyn drastyczny i moralnie dwuznaczny. Ale też trudno uwierzyć, że kobiety decydują się na niego ot, tak sobie. Zazwyczaj jest to efekt klasycznej sytuacji tragicznej, kiedy naprzeciw siebie stają dwie równorzędne wartości. Wybór, który zwolennicy opcji „pro-life” chcą uważać za jedyny możliwy, to heroizm. Prawo nie może zmuszać ludzi do heroizmu. Wolno nam namawiać (mężczyźnie trudno w tym zakresie „świecić przykładem”), wolno przekonywać, wolno mieć nadzieję, że „ja w takich okolicznościach zdecydowałbym inaczej”. Nie wolno natomiast odbierać drugiemu człowiekowi wyboru (w takiej sytuacji, gdy on niezależnie od podjętej decyzji poniesie pełną odpowiedzialność i koszty, a my rzucamy na szalę… nasze dobre samopoczucie). Nie należy też, jak sądzę, używać języka w duchu „mordowanie dzieci” etc., bo ani to skuteczne, ani dowodzące empatycznego zrozumienia, jak skomplikowane bywa niekiedy życie.
Dlatego nie zmieniając swojej opinii, że w idealnym świecie aborcji by się nie wykonywało, cieszę się z wyniku irlandzkiego referendum.
(obrazek ze strony pl.depositphotos.com)