Dwutygodniowa detoksykacja polegająca na tym, że podczas urlopu nie zagląda się (prawie) do internetu, rzuca tylko okiem na najważniejsze wiadomości, przynosi wiele korzyści. Nie ma się czasu ani ochoty śledzić mrowia podniecających doniesień o tym, że pan B. powiedział coś głupiego (jakby kiedykolwiek odzywał się mądrze), pan K. znowu użył poetyki insynuacji („są środowiska, które…”), a pani P. jak zwykle zelżyła kogoś w konwencji źle wychowanej przekupki z lokalnego targowiska. Niewiedza o tym wszystkim – uspokaja. Z drugiej strony po odsianiu tej codziennej piany i po upływie dwóch tygodni, widzi się wyraźnie regres, któremu ulega sytuacja w ojczyźnie. Nawet jeśli sędziowie wykonali dobry ruch w stosunku do wiadomej ustawy.
W tych okolicznościach dostrzega się też bezmiar absurdu w wypowiedziach znajomych, którzy twardo upierają się przy mądrościach typu „wart Pac pałaca”, albo „a u was Murzynów męczą (męczyli)”. Co do tych drugich, czyli co światlejszych i nieraz sympatycznych zwolenników PiS, ta strategia zacierania sensu toczącego się procesu ma przynajmniej zrozumiałe psychologicznie źródło. Uświadomić sobie, że się poparło partię nieodróżnialną od PZPR lat 70., to doznać wstrząsu moralnego, przed którym organizm się oczywiście broni. Mówię to bez ironii, raczej ze współczuciem. W rezultacie jednak zestawia się na przykład atak policji na pokojową demonstrację (sprzed tygodnia mniej więcej) z użyciem gumowych kul przeciwko manifestantom, miotającym w stronę policji cegłami i koktajlami Mołotowa (z czasów PO). A to już ma charakter grubej manipulacji. Nikt przecież nie twierdzi, że policja nie ma prawa przywracać porządku. Twierdzimy jedynie, że antypisowskie demonstracje nie naruszają prawa, a zatem atakowanie ich jest sprzeniewierzeniem się celom policji.
Z kolei tym pierwszym znajomym, którzy uparcie twierdzą, że PiS i opozycja są siebie warci, chciałbym przypomnieć niedawne doświadczenie z mistrzostw świata. Wyobraźmy sobie turniej piłkarski, w którym jedna drużyna jako podstawową formę walki o zwycięstwo przyjęła faulowanie przeciwników, i to nie ostre interwencje w sytuacji zagrożenia, ale prostackie polowanie na kości zawodników drużyny przeciwnej, żeby odesłać ich do szpitala; poza tym jej gracze konsekwentnie odbijają piłkę rękami, a żeby uniknąć żółtych i czerwonych kartek – przy każdym meczu skutecznie załatwiają sobie stronnicze sędziowanie. Otóż byłby to oczywisty skandal; co nie oznaczałoby twierdzenia, że pozostali uczestnicy turnieju nigdy nie faulują, nie zdarza im się zagrywać piłki ręką i że nikt nigdy nie próbował korumpować sędziów. Istnieje jednak różnica między – zdarzającym się i pożałowania godnym – naruszaniem zasad, a uczynieniem z naruszania zasad podstawowej strategii, żeby wygrać turniej. Na przeoczeniu tej właśnie różnicy polega błąd symetrystów.
PiS nie jest jedną z wielu partii w Polsce, a sytuacja obecna nie jest normalną walką polityczną. Polityka polega na tym, że spieramy się, czy trzymać się z Unią Europejską, Rosją Putina czy USA; czy podnieść, czy obniżyć podatki; czy liberalizować, czy zaostrzać prawo karne; czy postawić na rozwój informatyki, czy na przemysł ciężki; i tak dalej. Wszystkie te rozwiązania (niezależnie od tego, czy uważamy je za mądre, czy głupie) oferowane są w toku normalnej walki politycznej wyborcom, którzy w rytmie kolejnych wyborów, a także za pomocą debaty publicznej, odnoszą się do tych ofert, skłaniają do ich korygowania lub wymieniają władze. Tymczasem PiS: (1) likwiduje niezależność mediów (to, że ta likwidacja objęła jak dotąd media publiczne, a nie wszystkie, dzieje się wbrew intencjom PiS, a nie zgodnie z nimi – vide wywiad Kornela Morawieckiego o konieczności „przywrócenia mediów narodowi”, wielokrotne wycieczki pani poseł Pawłowicz przeciwko TVN, czy ostatnio proces, wytoczone przez partię „Gazecie Wyborczej”); (2) likwiduje niezależność sądownictwa (to, że ta likwidacja postępuje powoli, to efekt oporu środowiska sędziowskiego, a nie dobrej woli PiS); (3) praktycznie zniósł sens parlamentu, gdzie głosy opozycji są tłumione przez marszałków, komisje sejmowe zostały przejęte co do jednej przez obóz rządzący, a w toku prac nad ustawami nie ma mowy o ucieraniu się kompromisów, tylko przyklepuje się bez dyskusji pomysły rządu. Zauważmy, że w rezultacie na celowniku drugiej władzy (wykonawczej) znalazły się kolejno: władza czwarta, trzecia i pierwsza. Nie o takim systemie marzyliśmy przed 1989 rokiem, cokolwiek powiedzieć o niedoróbkach projektu, realizowanego po tej dacie. Toczy się zatem przed naszymi oczami nie spór polityczny, ale dokonuje się demontaż reguł, które fundowały demokrację; walka w jej obronie różni się od konfliktu politycznego tak, jak walka o wykluczenie z turnieju drużyny, chronicznie łamiącej regulamin, różni się od meczu piłkarskiego.
Powiedzmy to mocniej, choć słowa te bolą: to nie jest spór polityczny, ale moralny. Właśnie dlatego tak trudno zachować więzi międzyludzkie z bliskimi, którzy wybrali, wyrażając się łagodnie, odmienny system moralny od tego, który uważamy za właściwy.
Co w tej sytuacji robić? Poza tym, że nie być symetrystą, tylko opowiedzieć się jasno po stronie demokracji, przeciwko rządowi – nie wiem. Wciąż wierzę w doniosłość opinii społecznej, która nawet w tych warunkach stanowi jakąś formę obronnego nacisku. Czy to się może dobrze skończyć, to znaczy: czy może jeszcze dojść do zmiany władzy w demokratyczny, cywilizowany sposób, bez przemocy – nie wiem również; zdarza mi się w to wątpić. Ale sądzę, że na razie sprawa jest bardziej podstawowa i stosunkowo prosta: nie dawać przyzwolenia na to, co się dzieje. Jasno widzieć, że propaganda nie jest dziennikarstwem, ręczne sterowanie wymiarem sprawiedliwości – prawem, a posłuszna maszynka do głosowania to nie sejm ani senat z prawdziwego zdarzenia. Budować więzi ze znajomymi i bliskimi o podobnym sposobie myślenia, nie kłócąc się o sprawy pięciorzędne – te więzi mogą się w przyszłości przydać bardziej, niż kiedykolwiek. Nie usprawiedliwiać draństwa. Nie opowiadać, że ciągle wszystko jest przecież w miarę normalne.
Bo nie jest.
(rysunek z książki – Andrzej Mleczko, Czarno na białym, Oficyna Panda 1999)