Wywołany do odpowiedzi na fejsbuku odzywam się w sprawie „W pustyni i w puszczy”, Sienkiewicza, „Murzynka Bambo” i polskiego rasizmu. Proszę wybaczyć, jeśli komuś sprawię zawód, ale chcę tu powiedzieć coś zniuansowanego.

Moim zdaniem plącze się tu kilka rozmaitych problemów, a mianowicie:

  1. Jakość kanonu lektur szkolnych w podstawówce;
  2. Stosunek Sienkiewicza do kolonializmu i rasizmu;
  3. Stosunek Polski i Polaków do kolonializmu i rasizmu – wczoraj i dziś;
  4. Problem słownikowy – „Murzyn”.

No, wygląda to na plan czterogodzinnego wykładu, ale postaram się ograniczać.

Ad. 1

Moim zdaniem szkoła podstawowa powinna przekazać szkole średniej obowiązek uczenia (zresztą pobieżnie) historii literatury, a nawet zapoznawania uczniów z tzw. tożsamościowymi tekstami polskimi, a zająć się porządnie ROZCZYTANIEM uczniów, pokazaniem im, że książka może być ATRAKCJĄ.  Z tego powodu niemała część obecnego kanonu lektur z podstawówki jest do wyrzucenia, bo przeciętne dziecko z XXI wieku umiera z nudów, zanim dobije np. do sceny krwawej rozprawy Stasia z porywaczami, a to jest w dalszym ciągu początek „W pustyni i w puszczy”. Więc jestem za wyrzuceniem tej powieści z listy lektur, ale – jak widać – z innego paragrafu, niż „rasizm”.

Ad. 2

Nie jestem admiratorem poglądów politycznych Sienkiewicza. Ale robienie z niego szowinisty i rasisty wydaje mi się, wyrażając się najłagodniej, anachronizmem. Rzecz polega na tym, że choćbyśmy wierzyli uparcie w to, że jesteśmy myślowo wolni, tak naprawdę ogranicza nas epoka, w której żyjemy. Oczywiście, geniusze potrafią przekroczyć (trochę) to ograniczenie. Ale Sienkiewicz geniuszem nie był. Był natomiast przyzwoitym (!) facetem o dziewiętnastowiecznych poglądach konserwatywnych. W tym świetle bulwersujące DZISIAJ opisy np. Szwedów w czasie Potopu (Bronisław Maj zrobił z nich cudowny kabaret, czytając przy Andersie Bodegardzie, że Szwed taki szelma sprytny, że jak go wrzucić do przerębla, to wypłynie drugim i to ze śledziem w zębach) nie są przejawem szowinizmu – którym by były, gdyby słowo w słowo ktoś dzisiaj coś takiego napisał – tylko dość ironicznym zresztą (bo to mówi Zagłoba, niezbyt wiarygodny jako informator) wyrazem dumy narodowej, mającej się w Polsce lat 80. XIX wieku nie najlepiej. Tym bardziej Sienkiewicza pełne wyższości opisy ludności Afryki są, jakie są, bo taki był horyzont myślowy wszystkich Europejczyków owego czasu. Przecież nawet krytykujący kolonializm Conrad traktuje w „Jądrze ciemności” mieszkańców Konga jak dzikie zwierzęta! Dziecko tego niuansu nie zrozumie (i to kolejny powód, żeby „W pustyni i w puszczy” z lektur wycofać). Ale dorosły komentator, robiący z Sienkiewicza ideologa skinów, powinien rozumieć z procesów dziejowych nieco więcej, niż jedenastolatek.   

Ad. 3

Biedny Sienkiewicz tym bardziej nie miał szans, żeby zaspokoić oczekiwania dzisiejszych swoich krytyków, że POLSKA NIE MIAŁA NIGDY KOLONII. Nie mieliśmy zatem żadnego powodu, żeby przemyśleć kwestie związane z kolonializmem, o „Murzynach” (o tym słowie później) słyszeliśmy tyle, ile nam opowiedzieli Niemcy, Francuzi, Anglicy czy Belgowie. Sam pamiętam, jak będąc pięciolatkiem zobaczyłem w autobusie pierwszy raz w życiu czarnoskórego studenta i ku zakłopotaniu mojego ojca, z którym jechałem, zacząłem przyglądać się intensywnie jego dłoniom, bo słyszałem (od tegoż ojca), że ręce czarnego człowieka są pod spodem białe. Student zresztą domyślił się, o co chodzi: pokazał mi, śmiejąc się,  wnętrze dłoni. A to był 1967 rok!!! Odnoszę więc wrażenie, że do listy zjawisk polskiej kultury, z którymi naprawdę powinniśmy się rozliczyć (antysemityzm, polityka wobec Ukrainy w II Rzeczpospolitej, autokolonizacja w postaci pańszczyzny itp.) dokładamy sobie problem pożyczony z Zachodu. Choć i to prawda, że może to być reakcja na równie pożyczony rasizm, który DZISIAJ wkroczył do Polski (te wszystkie kibolskie powiedzonka o „asfalcie”, „ciapatych” itp.). Jak to jednak ma się do poglądów Sienkiewicza, zmarłego – przypominam – 104 lata temu? Nijak.

Ad.4

Podobnie pożyczony i paradoksalny charakter mają kwestie „Murzynka Bambo” oraz słowa „Murzyn”. Żeby serio twierdzić, że „Murzynek Bambo” powstał jako wierszyk rasistowski, trzeba by uznać, że rasistą był w roku 1935 Julian Tuwim – a w ten sposób wkraczamy już w obszar czystego surrealizmu. W Polsce przedwrześniowej ten wiersz był SYMPATYCZNYM ŻARTEM, nawiązującym zresztą do cech samych czytelników (ktoś z Państwa lubił mleko w dzieciństwie? A co do kąpieli, to np. w „Panu Samochodziku” jeden z małoletnich harcerzy wymyśla w pewnej chwili przysłowie: „Kto się umywa, tego ubywa” – i co, jest to, Państwa zdaniem, antypolskie?!). Wiersz Tuwima był właśnie antyrasistowski, pokazywał chłopca z Afryki jako „koleżkę”, którego chciało się mieć w tej samej szkole!

Nie przypuszczam, żebyśmy mieli jakikolwiek problem z „Murzynkiem Bambo”, gdyby nie słowo „Murzyn”. Jak wielokrotnie podkreślano, dla niechęci do tego słowa nie ma argumentów rzeczowych, empirycznych. Słowotwórczo pochodzi ono od słowa „Maur”,  czyli ciemnoskórego mieszkańca Hiszpanii, Maroka i Algierii. W całkowicie neutralny sposób określało człowieka, różniącego się kolorem skóry od mieszkańców Polski (a, jak wspominałem, przez stulecia niełatwo było takiego spotkać). Kiedy np. Norwid pisze („Do obywatela Johna Brown”): „Noc idzie – czarna noc z twarzą Murzyna!”, to, u licha, jest to fragment wiersza protestującego przeciwko linczom na ludności afroamerykańskiej, a nie wyraz rasistowskiej pogardy! Odpowiednikiem angielskiego „nigger” był w Polsce „czarnuch”, słowo zresztą wymyślone dość późno – nie jestem przekonany, czy historyk języka znajdzie je w tekstach sprzed 1945 roku. Jeszcze raz: rasizm nie był przez wieki naszym problemem (poza antysemityzmem, ale to specjalna odmiana rasizmu).

Skoro jednak obecnie zdarzają się w Polsce ludzie czarnoskórzy, którzy – przyzwyczajeni przez doświadczenia własne lub przodków do tego, że w kolejnych krajach podstawowe słowo, które ich określa, ma zabarwienie pogardliwe – nie chcą tego, co napisałem wyżej, przyjąć do wiadomości, to trudno: grzeczność wymaga, żeby im ustąpić. Choć prywatnie uważam, że mówienie o kimś, że jest „czarny” ma, językowo rzecz biorąc, znacznie bardziej podejrzany odcień, niż słowo „Murzyn”. Ale przyjmuję do wiadomości, że głos decydujący w sprawie jakiegoś określenia mają osoby, których to określenie dotyczy. I słowa „Murzyn” unikam, choć polonista we mnie wciąż pojękuje, że to, z punktu widzenia filologii, bez sensu. Czasem tak bywa, że od filologii ważniejsza są: etyka i dobre wychowanie.

Reasumując: „W pustyni i w puszczy” z lektur bym wyrzucił, ale bez histerycznego robienia z Sienkiewicza rasisty, którym nie był. Problem „Murzynka Bambo” wydaje mi się kompletnie idiotyczny, choć oczywiście każdy wiersz można dziecku tak skomentować, że się to dziecko zdemoralizuje. Ze słowa „Murzyn” zrezygnowałem i do tego, mimo wyłożonych wyżej zastrzeżeń, namawiam. Problem rasizmu i ksenofobii w Polsce istnieje WSPÓŁCZEŚNIE; obciążanie za niego winą Tuwima i Sienkiewicza mam za aberrację, bo odpowiadają za niego dzisiejsi tzw. publicyści skrajnej prawicy i kokietujący kibolstwo politycy, a nie nasi pisarze sprzed dekad i stuleci.  

(reprodukcja okładki ze strony: staradobraksiazka.pl)

Udostępnij


O mnie



  • Szanowny Panie Redaktorze, pozwalam sobie napisać do Pana po lekturze Pańskiego wpisu dotyczącego Sienkiewicza. Doceniam szeroki kontekst i postulat by dzieci zachęcić do czytania, a następnie młodzieży przedstawiać konteksty kulturowe. Nie mogę się jednak zgodzić że nie ma „argumentów rzeczowych, empirycznych dla niechęci do słowa murzyn”. To słowo oznacza osobę o ciemnym kolorze skory i jego odpowiednikiem w języku angielskim nie jest nigger tylko negro. Słowo negro jest uważane za przestarzałe i obraźliwe. Nigger czyli czarnuch oczywiście tym bardziej. Ponadto w języku polskim nie ma ani jednego pozytywnego skojarzenia ze słowem murzyn. I choćby dlatego należałoby je wyrugować. Również nie ma odpowiednika słowa murzyn w odniesieniu dla innych ras/grup etnicznych – szczególnie dla białych. Dlaczego więc osoby czarnoskóre mają być wyróżnione dodatkowym nieneutralnym określeniem? Jak wiemy z historii bynajmniej nie z powodu podziwu. Odpowiednikiem białego jest czarny i nie jest to nienaturalne. Klikam tę wypowiedź niezdarnie na klawiaturze telefonu, więc przepraszam za ewentualne błędy, ale czułam ogromną potrzebę podzielenia się z Panem moją opinią licząc, że zmieni Pan zdanie. Pozdrawiam serdecznie, Beata Bello

  • Przepraszam Panie Jerzy, ale muszę oprotestować stwierdzenie „krytykujący kolonializm Conrad traktuje w „Jądrze ciemności” mieszkańców Konga jak dzikie zwierzęta!”! Tym bardziej w świetle Sienkiewicza. To nie są cytaty (niemniej zachowują przesłanie), ale wielokrotnie w tekście Conrada padają słowa odnośnie czarnoskórych „właściwi ludzie we właściwym miejscu”, nieraz również narrator, a właściwie Marlow mówi o swoim wyabstrahowaniu, że ów otaczająca natura jest mu obca. Murzyni służą Conradowi jak „środek stylistyczny”, „metafora” uczuć, który doznaje Europejczyk będąc na obrzeżach swojej cywilizacji. Conrad krytykuje kolonializm, ale nie robi to powodowany swoim sprzeciwem wobec rasizmu lecz sprzeciwem wobec tego jak się traktuje człowieka i pytaniem czy we włąsciwym kierunku podąża myśl europejczyka. Miał świadomość- czego dawał wyraz w powieści – że ów kolonializm to coś od czego się nie da uciec w szerszym kontekście. „To jest Afryka, tu czas nie ma żadnego znaczenia”, „tu kiedyś też panowali Rzymianie” (to o starożytnych czasach i podboju dzisiejszych ziem brytyjskich przez Cesarstwo). Conrad od Sienkiewicza był o wiele bardziej wysublimowany, ja uważam jednak, że był to pisarz nad wyraz fascynujący, bo pisząc swoje powieści ponad 100 lat temu, nie było u niego widać prostego „zachwytu egzotyką”. Pisał o nas (Europejczykach), nie udawał, że zna problematykę ludów i krajów, które odwiedzał. Ja wiem, że ten Achebe unosi się nad Conradem, ale naprawdę trudno Conradowi przypisywać rasizm. Mówiąc w bardzo dużym uproszczeniu, owe cienie murzynów to raczej lustro przystawione nam, nam w sensie Europejczyków i nam w sensie ludzkości.

    Sienkiewicz był na pewno w sensie stylistyki (nazwijmy to anturażem przygodowym) bardziej atrakcyjny dla czytelnika sprzed stu lat, dla dzisiejszych pewnie już mniej. Conrad z kolei był bardziej przenikliwy i dla dzisiejszego czytelnika jest o wiele trudniejszy do odczytania/interpretacji. Nam Polakom trudno się go czyta, bo świadomie nie zajmował się swoim pochodzeniem (traktował nas – Polaków – jako Europejczyków). Nie wiem czy Sienkiewicz zostanie w świadomości Polaków, czy może pozostanie tylko nota encyklopedyczna, nie mniej jednak mam nadzieję, że ostanie się chociaż Conrad, bo to jednak pisarz miary Szekspira. Świat już chyba o tym wie, tylko my Polacy jeszcze chyba tego nie zrozumieliśmy lub nie chcemy zrozumieć (i tego faktu i samego Conrada).

    Pozdrawiam

  • @Kajo
    Spieszę wyjaśnić, że ja to zdanie napisałem, uważając „Jądro ciemności” za jedną z najważniejszych książek mojego życia!!! Chodziło mi o to, że NAWET Conrad, pisząc swoją antykolonialną powieść, nie uciekł przed traktowaniem rejsu w górę Kongo jako metafory rejsu w głąb nieucywilizowanej, immoralnej, lub może wręcz amoralnej natury człowieka, a tubylców opisywał, owszem, jako zintegrowanych z tutejszą naturą, ale naturą dziką, nieludzką. To nie zmienia mojego dlań podziwu, tylko pokazuje, że naprawdę jesteśmy więźniami swojego czasu. Nota bene Szekspirowi też się przydarzył Żyd Shylock… Serdecznie pozdrawiam – JS

  • Odnośnie tych czy innych publicystów, problemem nie są teksty tych czy innych publicystów, tylko fakt, że ich czytelnicy z wielu przyczyn (braku czasu/kompetencji czytelniczych/zwykłej ludzkiej ciekawości) nie zadają sobie trudu pogłębienia tematu, zajrzenia do innych źródeł, perspektyw. Szkoła jest dzisiaj wyłącznie synonimem papierka do możliwie jak najwygodniejszego ułożenia się w gospodarce kapitalistycznej. Są pewnie wyjątki, ale jak to się mówi – potwierdzają tylko regułę. Jednak ten Sienkiewicz, Żeromski (a nawet chwilowo dzięki prof Najderowi) czy Conrad swego czasu też trafiali do mas, dzisiaj jednak sam Pan wie co trafia do mas – telewizja i radio. I wie Pan jak one wyglądają i co przekazują – abstrakty, które jakby tak poskrobać często są puste. Długo nam przyjdzie czekać na wielką polską powieść XXI wieku 🙂 Jak to mówił jeden z artystów róbmy swoje i oprócz „etykietowania” Sienkiewicza Tuwima i Conrada, czytajmy ich i rozmawiajmy o nich 🙂

  • @ Beata Bello
    Sporu W PRAKTYCE między nami nie ma, boć przecież zadeklarowałem, że słowa „murzyn” unikam. Inaczej tylko oceniamy powody tej wstrzemięźliwości: Pani chce ją zakorzenić w języku, ja jedynie w rzeczowej konstatacji, że Bogu ducha winne słowo zaczęło robić przykrość, więc wypada z niego zrezygnować. Co do pozytywnych skojarzeń ze słowem „murzyn:: moja siostra w pewnej chwili zaczęła robić świetne ciasto, zwane murzynkiem. „Murzyńskie rytmy” w czasach Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej nie były złe, tylko egzotyczne. Więc nie przesadzajmy. Wyróżnienie osób czarnoskórych w języku brało się, jak sądzę, właśnie z egzotyki – z Azjatami nasi przodkowie mieli częsty kontakt, choć wojenny (mam na myśli Mongołów i Tatarów). Jeszcze raz przypomnę: w Polsce nie było warunków do wytworzenia się skojarzenia murzyn = niewolnik, dzikus, bośmy nie mieli kolonii i murzyn był w najlepszym razie postacią z jasełek (jako jeden z trzech… mędrców ze Wschodu). Określenie „murzyn” w znaczeniu ghost-writer – mniej lub bardziej legalny – to już prawie na pewno (ech, historyk języka by się nam przydał!) dorobek epoki po II wojnie światowej. Zresztą nawet brak pozytywnych skojarzeń z danym słowem nie jest rozstrzygającym argumentem, bo co w takim razie powiedzieć o słowie „Żyd”? A przecież wszyscy znani mi Żydzi dostają piany, jak zaczyna się o nich mówić jako o „Izraelitach”, „Izraelczykach” (gdy nie są obywatelami państwa Izrael) albo „wyznawcach religii mojżeszowej” (zwłaszcza, że część z nich to ateiści).
    Ja ponownie podkreślę: staram się słowa „murzyn” nie używać, jak staram się unikać słowa „Cygan”, choć „Romowie” nie należący do plemienia Romów wolą „Cygana” od „Roma” (wiem to od zainteresowanych). „Murzyn” nabrał w społecznym odczuciu podejrzanego charakteru – więc trudno za każdym razem wikłać się w przypisy, że nie mam nic złego namyśli. Upieram się tylko, że pogardliwa konotacja jest w przypadku tego słowa wmówiona. Z jednym tylko zgoda: tak jak „negro”, jest to słowo niedzisiejsze.
    Aha, „czarny” też nie ma w języku polskim najlepszych konotacji. Kiedy ktoś mówi „czarni”, zwykle chodzi mu o księży, o których ma ryczałtowo złą opinię.
    Pozdrawiam mimo różnic!
    JS

  • Afroamerykanin.
    Afroazjata.
    Afroaustralijczyk.
    Afroeuropejczyk.
    Afroafrykanin?

  • Klarownie i elegancko napisane 🙂 jak sie cieszę, że jtoś podziela moją opinie co do „Murzynka Bambo”.

    Ślę ukłony Autorowi!

  • @mp3
    Afroafrykanin to oczywiście nonsens, Afrykanin wystarczy. W całej tej sprawie jest jeszcze jedno: kłopot z nazwaniem danego aspektu rzeczywistości, który ISTNIEJE, ale budzi niezdrowe i agresywne podniecenie rozmaitych odrażających ludzi, zwanych rasistami. Przypominam sobie mój pobyt w Paryżu na stypendium, kiedy absolutnie zachwyciły mnie młode kobiety, po których rysach było widać, że mają wśród niedawnych przodków tak Azjatów, jak Afrykańczyków, a wreszcie białych. Czy Państwo już widzą, jak nawet w tym zdaniu autor myślał nad każdym słowem? Bo trudno przecież powiedzieć: „uderzyło mnie piękno mieszańców rasowych” – człowiek czuje się od razu kolegą Rudolfa Hoessa albo kogoś takiego! A jednocześnie każdy, kto był we Francji (a pewnie i w innych krajach), zdaje sobie sprawę, że pewna specyficzna kombinacja rysów i kolorów skóry, pochodzących z rozmaitych kontynentów, zwraca naszą (!) uwagę. Tylko że rasiści znieprawili język, którym można to opisać. Stąd, jak sądzę, postulat – teoretycznie szlachetny, ale lekceważący specyfikę naszego widzenia – żeby w ogóle dać sobie spokój z pojęciami odnoszącymi się do rasy i mówić o ludziach czarnoskórych za pomocą identyfikacji państwowo-narodowej (rozmawiałem z Nigeryjczykiem, Gabończykiem, przybyszem z Konga itp.). Ale póki nad Wisłą nie będziemy mieli wśród sąsiadów wielu ludzi o innym, niż biały, kolorze skóry, to ze względu na sposób, w jaki porządkuje wrażenia nasz mózg, będziemy potrzebowali zbiorczej kategorii. No i – witaj smutku, jak ją nazwać, żeby nie musieć się natychmiast tłumaczyć, że nie stajemy w jednym szeregu z białymi oprawcami z kolonii (albo raczej z rasistowską chuliganerią)? Dlatego sprowadzanie wszystkiego do kwestii z pogranicza savoir-vivre’u i lingwistyki wydaje mi się bardzo zacną, ale naiwnością.
    O rrrany, jaką puszkę Pandory otworzyłem tym wpisem!
    Pozdrowienia –
    JS

  • Gros lektur z kanonu MEN ma charakter wahabicki, który nie służy dobru człowieka, a jego wykorzystaniu w imię partykularnych interesów pozyskania władzy politycznej lub religijnej, przy czym na lekturową przeterminowaną szlachecką XIX-wieczną aksjologię nakłada się rozwlekłość narracji, megatasiemcowa opisowość oraz przepastna nuuuuuuuda, które można by najlepiej skomentować kwestią inż. Mamonia na temat polskiej kinematografii.

    PS 1 Z niewolnika nie ma czytelnika!
    PS 2 Pod rozwagę poddałabym propozycję „ulekturnienia” „Raz do Roku w Skiroławkach” oraz „Dagome Iudex”, naturalnie z delikatnym retuszem co bardziej piernych fragmentów.

  • Tiaa… Sienkiewicz i Tuwim niewinni, ale jednak zróbmy wszystko czego ich oskarżyciele sobie życzą… Co za żałosny konformizm!

  • [WPIS JEDYNIE Z OBELGAMI, BEZ ARGUMENTÓW. KASUJĘ.]

  • Afrykanin – wystarczyłoby, gdyby Afrykę zamieszkiwali wyłącznie ludzie jednej rasy. Tak nie jest, zatem „Afroafrykanin” wydaje się być uprawniony, jakkolwiek oczywiście brzmi groteskowo. I choć chciałoby się „jednej rasy – ludzkiej rasy”, nolens volens różnicujemy naszych bliźnich podług koloru ich skóry. Przy czym zmuszają nas do tego nie tylko rozmaitego pokroju rasiści, lecz i – o paradoksie – bojownicy o równość ras. Matko, to nie puszka, to istny kontener Pandory!

  • Skoro nie można nikogo zmusić do zmiany sposobu myślenia (bo ten jest niedostępny wszystkim poza samym myślącym), to próbuje się ludzi zmusić do tego, by ów niepożądany sposób myślenia przestał być ujawniany. Skutek jest nieodmiennie ten sam: tam, gdzie perswazja mogłaby myśleniu nadać inne tory, przymus powoduje petryfikację poglądów. Pół biedy, gdy przymus jest jawny. Gdy jednak próbuje kryć się pod płaszczykiem wzniosłych ideałów i postępu, ludzie bezbłędnie wyczuwają fałsz i przez upewniają się w przekonaniu, że tłumione w ten sposób przekonania są prawdziwe, choćby w istocie były stekiem szkodliwych bzdur.

    Na miejscu no-sami-wiecie-Kogo mieszkających w Polsce życzyłbym sobie chyba szybkiego ucichnięcia tej bezsensownej burzy. Sam od jakiegoś czasu nie używam sami-wiecie-jakiego słowa, żeby przypadkiem kogoś nie urazić, ale słów zastępczych też nie będę używać, jeśli nie przyciśnie mnie konieczność, bo czułbym się równie głupio, jak gdybym mojego, będącego polskim Żydem i aktywnie działającego w polskich organizacjach żydowskich, kolegę z liceum nazwał Izraelitą tylko dlatego, że jakieś prymitywy słowa „Żyd” używają jako obelgi (potwierdzam obserwacje red. Sosnowskiego – kolega chyba uznałby mnie za ułomnego na umyśle, gdybym coś takiego zrobił). W ten właśnie sposób powstaje najgorsze wykluczenie, całkowite usunięcie grupy ludzi poza nawias języka, uczynienie nienazywalnymi.

  • „…przeciętne dziecko z XXI wieku umiera z nudów, zanim dobije np. do sceny krwawej rozprawy Stasia z porywaczami, a to jest w dalszym ciągu początek „W pustyni i w puszczy”.”
    Ciekawe, dlaczego kiedyś, za moich szkolnych czasów, nikt nie myślał o ułatwianiu wszystkiego. Musieliśmy czytać, chcieliśmy, czy nie, „Antygonę” Sofoklesa, „Iliadę” Homera itp. lektury, które przecież były dla nas dużo dalsze, niż Sienkiewicz czy Tuwim dla współczesnego dziecięcia. I jakoś nie odstręczyło mnie to od czytania.
    Polityka ułatwiania dzieciom wszystkiego, zamiatanie im pyłu sprzed nóżek, żeby się tylko nie potknęły jest – moim zdaniem – dużym błędem. Wychowanie bezstresowe nie przygotuje dziecka do zmierzenia się z tym stresem, który przecież kiedyś go dopadnie. Podsuwanie dzieciom do czytania tylko lektur „lekkich, łatwych i przyjemnych” może i ich „rozczyta”, ale nie wiem, czy nie będą sięgali tylko po książki, w których jedynym problemem będzie to, czy Numa wyjdzie za Pompiliusza 😉

  • Może dodam jeszcze, że mnie próby zaklinania rzeczywistości poprzez manipulacje językowe zawsze już chyba będą się kojarzyć z przypadkiem prof. Tadeusza Zielińskiego, wybitnego filologa klasycznego pierwszej połowy XX wieku i popularyzatora kultury antycznej. Była to bardzo oryginalna postać, której późniejsze postrzeganie padło ofiarą nadmiernych uproszczeń, nim kres położyło im niemal całkowite zapomnienie. Aby nie nadużywać cierpliwości Gospodarza, odjeżdżając od głównego tematu wątku, zainteresowanym proponuję tu przejrzenie nazbyt z kolei może apologetycznego tekstu Roberta Zaborowskiego, ze szczególnym zwróceniem uwagi na stronę 67: http://bazhum.muzhp.pl/media//files/Prace_Komisji_Historii_Nauki_PAU/Prace_Komisji_Historii_Nauki_PAU-r2007-t8/Prace_Komisji_Historii_Nauki_PAU-r2007-t8-s33-81/Prace_Komisji_Historii_Nauki_PAU-r2007-t8-s33-81.pdf – krótko mówiąc, wynikły w znacznej mierze z miłości do kultury greckiej i hellenistycznej, bardzo specyficzny antysemityzm Zielińskiego (by sporządzić uczciwą relację o postaci tego skrzywienia i jego prawdopodobnej genezie, trzeba by wyjść poza zakres niniejszego wątku) splótł się nieszczęśliwie z sympatią tego uczonego do niemieckiego kręgu naukowo-kulturowego i tragicznymi wydarzeniami drugiej wojny światowej. Ale ja tu nie o samym antysemityzmie, którego zresztą Zieliński nie był ani skrajnym, ani typowym dla tamtych czasów reprezentantem.

    Pamiętam wielki szok, jakiego doznałem, gdy pożerając łapczywie kolejne jego książki dogrzebałem się w antykwariacie do dziełka, w którym dawał wyraz swej aberracji. Oto wybitny uczony, zajmujący pisarz, erudyta, poliglota, humanista pełną gębą nagle znajduje sposób na pogodzenie swej chrześcijańskiej żarliwości z niechęcią do starożytnego judaizmu: Jezus i Apostołowie byli nie Żydami, lecz Galilejczykami – z jednym, oczywiście, wyjątkiem: Judasza, Judejczyka, Żyda znaczy. Doznane wówczas objawienie nauczyło mnie – mam nadzieję, że na zawsze – następującej życiowej ostrożności. Kiedykolwiek choćby przez myśl mi przechodzi, że zmiana sposobu nazywania tej czy innej grupy ludzi rozwiązuje jakiś rzeczywisty problem, włącza mi się brzęczyk alarmowy: przypomnij sobie, co się przytrafiło Zielińskiemu, i nie bądź palantem.

  • @Ewwwa
    Pani Ewwwo 🙂 ! Diabeł śpi w szczegółach, w tym przypadku: w wieku, kiedy zadawana jest lektura. Nie wydaje mi się, żeby kiedykolwiek „Antygonę” czy „Iliadę” dawano do czytania uczniom ze szkoły podstawowej – a „W pustyni i w puszczy” właśnie w lekturach z podstawówki się znajduje. Między dwunastym a piętnastym rokiem życia jest z tego punktu widzenia różnica fundamentalna! I druga kwestia: znajdujemy się obecnie w obliczu katastrofy czytelnictwa w Polsce. Proszę wybaczyć, że odwołam się do własnych doświadczeń – to zawsze trochę ryzykowne – ale ja, zanim zacząłem czytać książki wymagające wysiłku, zdążyłem się przekonać, że książka jest świetnym towarzyszem, jej lektura – sposobem na fajne spędzanie czasu. A to dzięki książkom z cyklu „Klub siedmiu przygód”, dzięki „Ferdynandowi Wspaniałemu” Kerna, dzięki powieściom o Panu Samochodziku, czy „Widmu z Głogowego Wzgórza” Fentona. Zapewnili mi to rodzice, którzy te książki mi podsuwali, trudniejsze – czytali na głos. Dziś z tym rodzinnym przekazem jest kłopot – i jeśli dziecko nie ma wyrobionego nawyku czytania, „W pustyni i w puszczy”, które zwyczajnie się zestarzało, przekona je tylko, że czytanie to jakiś upiorny mozół, kudy mu do grania na playstation! Stąd mój postulat, żeby lektury do szkoły podstawowej dobierać tak, żeby były dzieciom bliskie, żeby je wciągały (co wcale nie musi oznaczać niskiej wartości, tylko uwzględnianie oczekiwań dzieci dzisiejszych, a nie dziewiętnastowiecznych). A w szkole średniej można już grać na pozytywnym snobizmie: chcesz być mądrym człowiekiem, to przegryź się przez ten lub inny tytuł, bo warto. To jest inna płaszczyzna porozumiewania się z uczniem.
    Pozdrowienia –
    JS

  • […] w Belgii Afrykańczycy ginęli z zimna w ludzkich zoo, w naszym kanonie lektur wciąż mamy rasistowskie (czy na pewno?) lektury, wielu z nas używa problematycznego słowa na „M”, a amerykański rasizm jest […]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Premium WordPress Themes