Wydaje mi się, że PiS na prawicy odgrywa rolę PZPR jeszcze w innym sensie, niż do tej pory przyjmowany (chyba nie tylko przeze mnie). Że chodzi nie tylko o kiepsko skrywane marzenie tej partii, żeby było jak w PRL-u lat 70. z Jarosławem Kaczyńskim w roli Gierka (gdy wychodzi uparcie PRL z późnych lat 60. z Jarosławem Kaczyńskim w roli Gomułki).
Otóż PZPR (a szerzej: komunizm) ukradła tradycję szlachetnej lewicy i zablokowała jej rozwój. Po 32 latach od upadku komunizmu widać to wyraźnie: choć najmłodsi może już nie mają tego skojarzenia, albo widzą jego nieoczywistość, dla większości obywateli naszego kraju „lewicowy” to wciąż synonim „prosowieckiego”, „autorytarnego”, „antynarodowego” i tak dalej (przedwojenni socjaliści przewracają się w grobie).
Analogicznie: PiS na długie lata sprawi, że nierealne będzie stworzenie u nas normalnych partii konserwatywnych czy chadeckich. A przecież istnieją w Polsce konserwatyści (sam znam kilku), którzy są ludźmi szlachetnymi i niegłupimi. Mogę się z nimi dziś nie zgadzać, ale widzę sens, by z nimi polemizować, by zastanowić się, czego nie uwzględniam, a nawet czasem – by przyjąć jakiś ich pogląd bez protestu. Oni właśnie, jak mi się zdaje, z rosnącą desperacją zaczynają (lepiej późno niż wcale) atakować partię, którą jeszcze parę lat temu skłonni byli, choć nie bez zastrzeżeń, popierać, lub jej działania obserwować z życzliwą neutralnością.
Tymczasem: Lasciate ogni speranza… Naprawdę żaden sensowny konserwatyzm z PiSu nie wyjdzie nawet nie dlatego, że konserwatyści – dokładnie tak, jak to przewidywał ćwierć wieku temu Michnik – sprzymierzyli się z rodzimymi nackami, tylko dlatego, że ta partia NICZEGO SIĘ NIE UCZY. Jeśli jej coś nie wychodzi (a prawie nic jej nie wychodzi), to winni są wszyscy inni: Tusk, opozycja, ubecy, Niemcy, światowy spisek mediów, lewactwo i Bóg wie kto jeszcze, natomiast nigdy jej własne kadry ani jej własne pomysły programowe. Widać to po raz kolejny przy okazji historii z Jakubem Żulczykiem, który – jak wiadomo – jest ścigany za nazwanie prezydenta Dudy debilem. Czy można było przewidzieć skutki wizerunkowe tej afery w polskich i światowych mediach? Oczywiście, że tak. „Guardian” donosi: Polish writer charged for calling president a „moron”. To samo US News, Al.-Jazeera (!!!), Channel News Asia. „Le Figaro” (czasopismo francuskiej prawicy): un écrivain poursuivi pour avoir traité de «débile» le président Andrzej Duda. Uprzejmie informuję, że domyślenie się takiego efektu wymagało przeczytania co najwyżej wstępu z podręcznika typu „ABC mediów dla początkujących, z bogatymi ilustracjami”. Więc ten ktoś, kto uruchomił sprawę Żulczyka, powinien przez władze PiS być zdymisjonowany w pięć minut, bo wsadził prezydenta na piękną, ogromną minę obwiązaną wstążką. Ale nie, winne będzie znowu światowe lewactwo (zwłaszcza „Le Figaro”…), albo Bruksela, która zmierza do wynarodowienia Polaków (czemu akurat na nas się tak zawzięła? Nie mogłaby zacząć od wynarodowienia Słowaków na przykład?), ewentualnie Tusk (na pewno dyktował tytuł redaktorowi Al-Jazeery, po arabsku, rzecz jasna).
Dlatego, drodzy znajomi konserwatyści, liczcie się z tym, że po upadku PiSu, który przecież kiedyś nastąpi, Wasze poglądy, także te, które warte byłyby może wspólnego namysłu, będą przez dekady traktowane jak rozsadniki dżumy. Staniecie się „postkomunistami XXI wieku”. Piszę to bez satysfakcji, nawet z pewnym współczuciem. Takie są mechanizmy historii. Jeśli pozwalamy, żeby ktoś nam ukradł naszą tradycję, to wyjaśnianie, że to była kradzież, zajmuje potem potwornie dużo czasu. Sądząc po polskiej lewicy – dobrze ponad 30 lat.
