Nie uwierzyłem do końca głosom internetowym i obejrzałem film pt. „Gierek”. Nawet jestem zadowolony, bo gdybym nie zobaczył go na własne oczy, nie uwierzyłbym w istnienie czegoś podobnego.
Film jest tak zły, że – zdawałoby się – nie ma o czym pisać. Ale jednak właśnie myślę, że na dwa jego aspekty warto zwrócić uwagę.
Jeden – to że scenarzyści znają historię Polski na poziomie przejrzanej w pośpiechu Wikipedii. Wymieńmy tylko kilka absurdów: decyzja o produkcji małego Fiata, która realnie musiała zapaść najpóźniej na przełomie lat 1971/72, bo od czerwca 1973 produkowano go w Polsce, tu w 1973 zostaje podjęta. Gierek zaciąga kredyty w latach 1973-74, kiedy naprawdę już dawno to zrobił: w 1973 wybuchł kryzys paliwowy i nawet on by tak ryzykownych umów nie podpisywał. Do Moskwy lata I sekretarz samolotem… An-2. Również dziwnie przesunięta w czasie jest decyzja o budowie Huty Katowice. Generał Kaliski w rzeczywistości nie pracował nad zimną fuzją, ani tym mniej nad bombą neutronową. Kuroń nie był realnie w sierpniu 1980 roku w stoczni gdańskiej, bo go aresztowano. I tak dalej. Na tym tle drobiazgiem niewartym uwagi okazało się coś, co mi zgrzytnęło na samym początku: że według napisu na ekranie mamy rok 1970, a ilustruje ten fakt z offu piosenka Kasi Sobczyk „O mnie się nie martw” (1964, niby tylko sześć lat różnicy, ale w historii muzyki rozrywkowej to akurat cała epoka).
Ale o to wszystko nawet mniejsza; ponieważ ta idiotyczna laurka wielkiego patrioty, który sprawił w Polsce rewolucję technologiczną na miarę rewolucji przemysłowej w Niemczech z końca XIX wieku (!!! – tak wyjaśnia napis na końcu dzieła), jest – mówiąc po prostu – wersją historii á la Jarosław Kaczyński. Tak, to on przecież brzęknął kiedyś, walcząc o postkomunistyczny elektorat, że Gierek był wielkim patriotą. Film przedstawia szemrane knowania amerykańskiej finansjery, która celowo podpuszcza Gierka, idąc ręka w rękę z demonicznym generałem Jaruzelskim, a kiedy wybucha kryzys, jej przedstawiciele mówią wprost (w 1982 roku!), że gdyby generał chciał zmienić ustrój, mają dla niego profesora z Harvardu (chodzi oczywiście o Jeffreya Sachsa, który nb profesorem Harvardu został rok później; nazwisko nie pada, jak w ogóle nie padają, poza Gierkiem i Breżniewem, żadne historyczne nazwiska, zapewne z obawy przed procesami). Rozruchy w Radomiu w 1976 roku i, tym samym, powstanie opozycji demokratycznej, to realizacja planu SB. Plan wprowadzenia stanu wojennego w Polsce dyskutowany jest na Kremlu już w 1979 roku – czytaj: pierwsza „Solidarność” to z kolei efekt knowań KGB.
Nie wiem, dlaczego ten wątek nie pojawił się w recenzjach, które czytałem. Dodam, że współscenarzystą tego g…a okazał się – bo dotrwałem do napisów końcowych, wręcz nie mogłem się ich doczekać – nie kto inny, a Rafał Woś. Zastanawiam się, ile osób łyknie tę wizję historii. Istnieje obawa, że część widzów owszem, bo rzecz prowadzona jest względnie subtelnie (o dziwo, nie ma mowy o braciach Kaczyńskich). Na szczęście – do tego wszystkiego film jest słabo zagrany (bodaj poza Janem Fryczem w roli prymasa Wyszyńskiego, choć i w jego scenach niejeden absurd historyczny zieje) i potwornie się dłuży. Trwa dwie i pół godziny. Od połowy ogląda się go już tylko po to, żeby wspomnianą listę płac przeczytać i nazwiska twórców zapamiętać. Na długo zapamiętać.