Poza przeklejeniem trafnego komentarza znajomego z FB nie odzywałem się w sprawie g…burzy na temat wypowiedzi Olgi Tokarczuk, bo liczyłem, że skoro przedmiot afery jest – najłagodniej mówiąc – dęty, to rzecz ucichnie i będzie spokój. Ale ponieważ już kilka osób w sieci zaczęło mnie „wywoływać do tablicy”, więc jednak „przerywam milczenie”, jak to prześlicznościowo ujmują portale informacyjne. Choć mam poczucie, że napiszę same oczywistości.
Najpierw może ustalmy, o czym tak naprawdę jest mowa, bo wyrwanie z kontekstu jednego zdania naprawdę nie służy rozumieniu. Cały ten fragment prowadzonej przeze mnie rozmowy brzmiał tak (spisuję z podcastu na stronie Festiwal Góry Literatury, od 1:02:47). Ponieważ w piśmie coś ważnego się gubi, przypominam tylko, że rozmowa toczyła się z obustronnymi mrugnięciami do siebie; jak Olga była uprzejma zaznaczyć na początku, my się znamy od kilkudziesięciu lat, wielokrotnie się spieraliśmy, ale zawsze z zainteresowaniem słuchając drugiej strony i nigdy z agresją.
„JS: Mnie się niezwykle podoba podtytuł „Empuzjonu” – czyli „Horror przyrodoleczniczy” – i chciałbym, żebyś powiedziała, jak widzisz… Bo tak: z jednej strony tradycja Manna, którego traktujesz ironicznie…
OT: Ale z miłością. Naprawdę.
JS: No, tak. Manna tak. Ale czułego narratora wobec mężczyzn nie stosujesz. Ale Manna rzeczywiście.
OT: Jak to nie?!
JS: Natomiast… Jednocześnie horror jest z tradycji literatury gatunkowej, żeby nie powiedzieć, że literatury masowej, bo to pojęcie już dzisiaj coraz mniej znaczy. I ty konsekwentnie od lat jakby grasz na dwóch stolikach, które w dodatku zsuwasz razem, nie?
OT: …
JS: Bo jesteś Noblistką, bardzo popularną pisarką – to są dwa zdania, które jednak w XX wieku często oznaczały zupełnie inne obiegi, mam wrażenie.
OT: Podzielam fascynację prozą gatunkową czytelników. Czytelnicy jakoś czują się bardziej bezpiecznie, jeżeli kupują książkę, która jest gatunkowa; kupują kryminał – wiedzą mniej więcej, co będzie się działo, albo horror, i te sposoby opowiadania mają swoje prawidła, w nich się dobrze jest poczuć, czytelnik się też czuje bezpiecznie. Mnie sprawia przyjemność jakby rozmontowywanie czy przesuwanie tych granic…
JS: No właśnie, bo w wykładzie noblowskim to bardzo zgryźliwie o tych gatunkach mówiłaś przecież!
OT: Bo głęboko wierzę, że można literaturę gatunkową podnieść na wysoki poziom. Powiedzmy sobie szczerze, proszę państwa, cała literatura, jakakolwiek, gatunkowa – niegatunkowa… Literatura nie jest dla idiotów (śmiechy wśród publiczności, oklaski). Ja nie… nigdy nie oczekiwałam, że wszyscy mają czytać. I że moje książki mają iść pod strzechy. Wcale nie chcę, żeby szły pod strzechy. Literatura nie jest dla idiotów. Żeby czytać książki, trzeba mieć jakąś kompetencję, trzeba jakby mieć wrażliwość pewną, pewne rozeznanie w kulturze. Te książki, które piszemy – tak jak mówiłam – one są gdzieś zawieszone, zawsze się z czymś wiążą. Nie wierzę, że przyjdzie taki czytelnik, który kompletnie nic nie wie i nagle się zatopi w jakąś literaturę i przeżyje tam katharsis. Więc piszę swoje książki dla ludzi inteligentnych, którzy myślą, którzy czują, którzy mają jakąś wrażliwość. Uważam, że moi czytelnicy są gdzieś do mnie podobni. Piszę do… jakby do krajanów swoich. (oklaski, okrzyki: brawo!)
Z drugiej strony też chcę ich ośmielić do tego, że można mówić o rzeczach poważnych wcale nie zaciukając się nad jakimiś zdaniami na sześć stron i w ogóle z jakąś… Wydaje mi się, że literatura przede wszystkim powinna poszerzać nam świadomość, a w jaki sposób to zrobi, to już jest kwestia tego, kto to pisze. Po każdej książce powinniśmy być jakby bardziej wolni i wiedzieć więcej, czy czuć więcej – to jest cel tego. I zabawa, bo to jest zabawa z taką prozą gatunkową, daje mi jakiś rodzaj przyjemności. Z całą świadomością tego, że horror różni się od powieści detektywistycznej czy kryminalnej tym, że wprowadza wątki nadprzyrodzone. I ten wątek nadprzyrodzony tutaj wydawał mi się nawet jakoś konieczny…” (pisarka przechodzi do wyjaśniania roli Natury w swojej powieści, wprowadzonej przez ów wątek).
Teraz parę kontekstów:
- „Nigdy nie oczekiwałam, że… moje książki mają iść pod strzechy” to nie wyraz niechęci do czytelnictwa na wsi (skądinąd: naprawdę po wsiach jest dzisiaj tyle chat krytych strzechą?!), tylko aluzja do słów Mickiewicza: „O, gdybym kiedy dożył tej pociechy, żeby te księgi zbłądziły pod strzechy…”, a bliżej do trawestującego go Witkacego: „Nie zabrną me twory popod żadne strzechy, bo wtedy na szczęście żadnych strzech nie będzie…”. Jeśli ktoś tego nie wie, to – przepraszam bardzo – ilustruje własnym przykładem podstawową tezę Autorki: że książki, wypowiedzi pisarzy, są zawieszone w kulturze, odsyłają do siebie nawzajem, i kompetencja kulturowa polega właśnie na odczytywaniu (poza największymi erudytami – zawsze tylko częściowym) tych „linków”, aluzji, powinowactw.
- „Idiota” nie jest w dzisiejszym języku, i to od kilkudziesięciu lat, synonimem człowieka z niepełnosprawnością intelektualną, tylko aroganckiego głupka. Vide: „Nie bądź idiotą, Brunner” (ze „Stawki większej niż życie”, sprzed ponad pół wieku).
- „Żeby czytać książki, trzeba mieć jakąś kompetencję” – kompetencję, nie pozycję społeczną, willę z ogródkiem albo tytuł profesorski. Sto lat po „Buncie mas” Ortegi y Gasseta jest (moim zdaniem) trochę kompromitujące mieszanie tych kategorii. Przypominam jego zdanie, niestety wciąż aktualne: „Dla chwili obecnej charakterystyczne jest to, że umysły przeciętne i banalne, wiedząc o swej przeciętności i banalności, mają czelność domagać się prawa do bycia przeciętnymi i banalnymi i do narzucania tych cech wszystkim innym” (podkr. JS). Nie ma w tym słynnym aforyzmie mowy o statusie klasowym – jest o mentalności.
- Mówi to wszystko pisarka, której w latach 90. wielu krytyków starszego pokolenia zarzucało powinowactwo z Whartonem, przy czym to nazwisko wówczas znaczyło tyle, ile trochę później Coelho. Niemało wśród dzisiejszych jej chwalców twierdziło wtedy, że Tokarczuk kopiuje i UPRASZCZA (rzecz jasna nieudolnie, bo nie należała do ówczesnego Parnasu) Marqueza i Hessego. Teza, którą głosiłem z kilkoma – dosłownie: kilkoma – krytykami, że jej twórczość to wywiedziona z postmodernizmu „gra na dwóch stolikach”, podwójne adresowanie powieści, przyjaznych dla odbiorcy, a jednocześnie otwartych na głębokie interpretacje, była odrzucana jako wyraz „pokoleniowego impresariatu”, kreowanie na wielkość „neo-gówniarzerii” (to określenia z tamtej epoki). Młodsi od nas mają, rzecz jasna, prawo tego nie wiedzieć, my oboje pamiętamy (co poradzić).
- Ten sam postmodernizm zakwestionował podział na literaturę (sztukę) masową i literaturę (sztukę) ambitną, zwracając nie bez słuszności uwagę, że skonstruowanie obu tych pojęć służy stratyfikacji społecznej. To znaczy: zarówno znajomość tej pierwszej („wielokrotnie czytałem Trędowatą Mniszkówny”), jak nieznajomość drugiej („nie znam Czarodziejskiej góry Manna”) wykluczała z tzw. dobrego towarzystwa, które po wojnie w Polsce nie miało innych wyznaczników swojej elitarności (jak pozycja finansowa czy mieszkanie we właściwych regionach). Nie oznaczało to jednak – i tego anty-postmoderniści nie rozumieli, jak zresztą dalej nie rozumieją – zakwestionowania różnicy między jakością roboty artystycznej czy intelektualnej: postmodernizm mógł bawić się konwencją kryminału („Imię róży” Umberta Eco) albo filmu sensacyjnego („Dzikość serca” Lyncha), ale nie twierdził, że Zenon Martyniuk jest równie atrakcyjny, co Jimi Hendrix albo (!) Jan Sebastian Bach.
- Dodajmy jeszcze, że chodzi o wypowiedź pisarki, zaangażowanej w pomoc wykluczonym, wielokrotnie protestującej przeciwko sztucznym hierarchiom, wypowiedź wygłoszoną na festiwalu, stworzonym przez nią samą dla ożywienia zakątka, który jest bardzo piękny, dokąd chętnie przyjeżdżają turyści, ale który na mapie kulturalnej Polski był przez dekady nieomal zupełnie białą plamą. W tym kontekście warto zwrócić uwagę na reakcje publiczności, doprawdy nie złożonej wyłącznie przez przyjezdnych ze stolycy lub z Wrocławia. Na miejscu zdanie, które oburzyło internautów, wywołało aplauz!
Dopiero teraz wychodzi bezmiar nieporozumienia, wywołanego przez niejaką panią Staśko (ta formuła nie jest wyrazem pogardy, tylko niechęci). Moje pytanie dotyczyło wykorzystywania w „Empuzjonie” dwóch kontekstów kulturowych: literatury „wysokoartystycznej” i literatury gatunkowej, o której OT w wykładzie noblowskim mówiła z dezaprobatą, że zamyka czytelnika na intelektualno-artystyczną przygodę. W odpowiedzi OT stwierdziła, w mojej ocenie, kilka kwestii oczywistych. Po pierwsze, że z literatury gatunkowej da się zrobić wehikuł dla refleksji serio. Po drugie, że refleksja serio, poszerzająca naszą wolność, a więc m.in. obdarowująca wyzwoleniem ze schematyzmu, jest celem literatury. Po trzecie, że czytelnicy literatury, którzy (siłą rzeczy) chcą się ze schematów wyrwać, stanowią od dawna klub dość elitarny – oczywiście nie w sensie klasowym, tylko mentalnym. Po czwarte, że rozpowszechniony w dobie internetu egalitaryzm kulturowy w duchu „a ja nic w tej książce nie widzę, proszę pisać jakoś inaczej” (autentyk) jest ufundowany na wyobrażeniu, że literatura nie wymaga pewnych umiejętności przyrodzonych i pewnej orientacji w kulturze. To ostatnie powinna zapewniać szkoła, a jeśli tego nie robi, można uprawiać skuteczne samokształcenie, ale trzeba tego chcieć. Kto nie chce, a wypowiada się z pozycji „najmądrzejszego w całej wsi” (znów: żadnych antywiejskich resentymentów, w tym powiedzeniu chodzi o geograficzny zakres porównania), sam sytuuje się na pozycjach aroganckiego głupka. Po piąte, że mimo oczywistej równości moralnej (każdemu przysługuje ta sama godność) i politycznej (każdy ma te same prawa), różnicujemy się sami, chcąc się rozwijać lub nie.
Czy takie postawienie sprawy wyraża pogardę? Nie; jest natomiast wyrazem dezaprobaty dla silnych dziś zjawisk społecznych. Łatwość zyskania odbiorców w internecie sprawia, że zanika potrzebny wspólnocie kult kompetencji, znajomości rzeczy: więc ktoś, kto nie zna fizyki, szerzy bzdury o chemitrails; ktoś, kto nie zna się na lotnictwie, orzeka z wielką pewnością o wypadkach lotniczych, a ktoś, kto przeczytał niewiele, a z kanonu kultury w ogóle nic, rozdaje rangi w literaturze. Upomnienie się o to, że, aby oceniać, trzeba najpierw coś wiedzieć, i że nie wszystko jest dla wszystkich, stanowi akt walki z populizmem, a nie pogardę dla ludzi „prostych” w sensie klasowym. Przeciwnie, kiedy doktorantka (a może już doktorka, nie udało mi się tego ustalić) z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w zdaniu „literatura nie jest dla idiotów” widzi atak na klasę nieuprzywilejowanych, definiuje tych, których rzekomo broni, w sposób wielce obraźliwy.