Małgosia była młodszą z dwóch sióstr mojego ojca. Dla dzieci nikt poza dziećmi nie jest młody, ale kiedy przychodziła do nas w odwiedziny, czuliśmy z siostrą szczególny élan, jaki jej towarzyszył. Zrobiłem krótkie rachunki i przestałem się dziwić: w moich najstarszych wspomnieniach nie ma trzydziestki.

Wydaje mi się, że podczas spotkań rodzinnych lubiła z nami przebywać, jakby „stół dorosłych” ciągle ją jeszcze trochę nudził. Bawiła się z nami, nauczyła nas grać w tysiąca (przypis dla najmłodszych: to taka karciana gra, przypominająca odrobinę remi-brydża, bardzo popularna pół wieku temu); kiedy trochę podrosłem, zaczęła mi pożyczać kryminały, na które w moim domu patrzyło się krzywo – choć teraz, podczas porządków, kilka ze zdziwieniem znalazłem – a które u niej zalegały dwie półki: seria z jamnikiem na jednej i seria z kluczykiem na drugiej (z tym, że wyżej był Klub Interesującej Książki, świetna seria PIW-u). To dzięki niej poznałem powieści Chmielewskiej, z których zresztą zdawała mi się wyjęta: bezpośrednia, pyskata, śmiejąca się często, wyjeżdżająca na wczasy ze swoją rówieśniczką – przyjaciółką i wyraźnie starszym od nich obu panem, którego status, w moich dziecięcych oczach, był nieokreślony. W rodzinie dość mieszczańskiej robiła wrażenie drugiej, obok wuja M., „czarnej owcy”: o ile jednak wuj M. skandalizował prawie otwarcie, to ciotka raczej mimochodem, jakby po prostu żyjąc po swojemu i wykraczając poza konwencje tylko tam, gdzie już się nie dało inaczej. Dziś przypuszczam, że chodziło o gender: mężczyźnie w konkurencji gorszenia starszych pań, takich w koronkowych kołnierzykach spiętych kameą, wolno było więcej. Ciotce wystarczyło nie przejmować się opinią innych, żeby zapracować na rolę rodzinnej, peerelowskiej Ireny Krzywickiej. Choć zwykle chodziło o drobiazgi (nie zawsze; w tle majaczył przecież tamten tajemniczy pan). Nie byłem przy tym, ale powtarzana dziesiątki razy anegdota z późnych lat pięćdziesiątych obrazowała jej charakter. Nastoletnia Małgosia wybiera się na randkę. W domu mojej babci jest akurat z wizytą jedna z seniorek rodu. Na widok nastolatki załamuje ręce: „Małgosiu, kto zakłada klipsy do japonek?!” „Ja” – pada odpowiedź i Małgosia wychodzi.

Urodziłem się za późno, żeby dla ciotki stać się odpowiednio wcześnie partnerem do rozmów, ale obserwowałem, jak zaprzyjaźnia się z moją siostrą, przy której to przyjaźni zamierzałem się trochę pogrzać. Małgosia tuż przed czterdziestką podjęła przerwane studia; a że moja siostra zaczęła akurat studiować, ciotka z wyraźną satysfakcją podkreślała, że w rodzinie są jednocześnie dwie studentki.

Wszystko to przerwał nagle sierpień 1980 roku. My z siostrą zachłysnęliśmy się oczywiście pierwszą „Solidarnością”; Dorota, która rok wcześniej podjęła pracę jako nauczycielka, współzakładała koło „S” w swoim liceum, ja nie mogłem się doczekać, żeby skończyć szkołę i na studiach zapisać się do NZS-u. Tymczasem ciotka dzięki tym swoim studiom awansowała w Urzędzie Miasta i jako odpowiedzialna za „służby miejskie” – nie wiem, czy jednocześnie, ale podlegały jej w pewnej chwili Zakład Oczyszczania Miasta, Miejskie Zakłady Komunikacyjne i… cmentarze – zaczęła stykać się z działaczami „Solidarności” z tych instytucji. Dziś łatwiej mi to przyznać, niż wtedy, ale „S” na tym szczeblu to byli nie tylko świetni, odpowiedzialni działacze, ale, zdaje się, także pewna grupa pieniaczy. Osoba, której praca polegała w okresie posierpniowego karnawału na ograniczaniu chaosu w Warszawie, zaczęła kojarzyć z tymi ostatnimi cały ruch opozycyjny. Na imieniny ojca w listopadzie osiemdziesiątego roku przystroiliśmy się z siostrą w plakietki „Solidarności”, co wywołało u ciotki, nigdy jakoś szczególnie nie liczącej się ze słowami, reakcję dość gwałtowną. Młodzi ludzie mają skłonność do upraszczania sobie podziałów między ludźmi: zbawieni na prawo, potępieni na lewo. Ciotka w ciągu kilku minut zmieniła się w naszych oczach z Fajnej Kumpeli w Reprezentantkę Reżimu. I nasze relacje, choć po jakimś czasie poprawiły się, nigdy nie wróciły do wcześniejszej serdeczności.

Widywałem ją potem coraz rzadziej. U progu dorosłego życia uznałem, że przyjaciele są ważniejsi niż rodzina, czego dziś bym nie powtarzał z ówczesnym przekonaniem, ale trudno odrobić skutki decyzji sprzed kilku dekad. Zresztą moje życie osobiste niebawem się pokomplikowało, co nie zachęcało do pojawiania się na łonie rodziny dość bogobojnej, choć Małgosia akurat mogłaby mnie może zrozumieć. Dalsze jej dzieje znam w związku z tym raczej z drugiej ręki (choć czasem widywaliśmy się na mszach za mojego ojca). Śmierć, jeszcze w późnych latach siedemdziesiątych, zabrała jej przyjaciółkę-od-serca, o której zawsze myślałem jak o Alicji z powieści Chmielewskiej, obsadzając Małgosię w roli Joanny. Potem umarła moja babcia, z którą ciotka mieszkała, a także ów przyjaciel, a później następny (i ostatni). Odniosłem wrażenie, że ciotka przymierza się do roli Seniorki Rodu (najmłodsza z rodzeństwa, stała się nagle najstarszą osobą, noszącą nasze rodowe nazwisko). To mnie śmieszyło, bo wciąż pamiętałem sympatyczną, ale zwariowaną trzydziestolatkę z mojego dzieciństwa. W końcu choroba spowodowała jej przedwczesną demencję. Zmarła w przeddzień mojego wyjazdu do Kołobrzegu; jutro idę na pogrzeb.

Pół wieku temu ciotka kupuje psa (owczarka węgierskiego) i nazywa go Kacper, nie zważając na protesty rodziny, że to przecież imię jej pradziadka. Czterdzieści pięć lat temu: ciotka przypadkiem obejrzała chyba w telewizji dobranockę i zachwycona kwestią jednego z bohaterów – to była bodaj odpowiedź na jakieś pytanie? W każdym razie brzmiało to „Minia-minia, chłopiec” – przez całe spotkanie rodzinne wznosi toasty za pomocą tego „minia-minia”, zaśmiewając się do łez. W latach dziewięćdziesiątych: na kolejnym spotkaniu u mojej mamy toczy się jakaś rozmowa o latach pięćdziesiątych. „Oj tam, stalinizm, stalinizm – wypala nagle Małgosia. – To były fajne czasy. – I, widząc nasze miny, dodaje po pauzie: – Bo ja byłam młoda”.

(zdjęcie z drugiej połowy lat pięćdziesiątych. U szczytu stołu widzę mojego ojca w krawacie; po jego prawej ręce siedzi chyba moja babcia. W rolę kelnera wcielił się Leszek Tułecki, przedwcześnie zmarły przyjaciel ojca. Małgosia na pierwszym planie – i choć mógł to być ułamek sekundy między jednym uśmiechem a drugim, nie umiem pozbyć się wrażenia, że zdjęcie uchwyciło skrywaną na co dzień pod wesołą maską samotność ciotki)

Udostępnij


O mnie



  • ” „Oj tam, stalinizm, stalinizm – wypala nagle Małgosia. – To były fajne czasy. – I, widząc nasze miny, dodaje po pauzie: – Bo ja byłam młoda”.”
    Rozumiem ten mechanizm i dotyczy on nie tylko mnie. Wspominamy tamte lata, nie przez pryzmat polityki, ekonomii ale po przez wspomnienia naszej mlodosci 🙂
    Dziekuje ladnie wszystko opisane Nostalgia po latach

  • Pięknie napisane wspomnienie pełne ciepłą, życzliwości, szacunku…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Premium WordPress Themes