Kilka dni temu zamieściłem na FB notkę o wynikach tegorocznych matur z rozszerzonego języka polskiego – z dostępem ograniczonym dla znajomych, nie byłem bowiem pewien, czy nie przesadzam z tezą, którą tam postawiłem. Obliczyłem wtedy średnie i odchylenia średnich w wybranych losowo pięciu szkołach niepublicznych oraz pięciu publicznych, ponieważ zaczęły do mnie dochodzić niepokojące głosy o dziwnych wynikach w dobrych do tej pory szkołach niepublicznych. Od tego czasu wiem więcej i mogę odpowiedzialnie powiedzieć, że przy sprawdzaniu tegorocznych matur doszło do zjawiska co najmniej dziwnego. Uważam, że powinno stać się to przedmiotem zainteresowania mediów, może nawet dziennikarskiego śledztwa. W dalszym ciągu nie mam pewności, czy doszło do OSZUSTWA, czy tylko do aktu SKANDALICZNEJ NIEKOMPETENCJI. Natomiast nikt mi nie wmówi, że prace tegorocznych maturzystów z rozszerzonego polskiego sprawdzono lege artis.
Jedno zastrzeżenie, nim przejdę do rzeczy: nie prowadziłem w tym roku kursu rozszerzonego z języka polskiego, więc nie jestem bezpośrednio zainteresowany sprawą. Natomiast znam, bo uczyłem (w zakresie podstawowym) grupę tegorocznych maturzystów, czyli mój związek z tym, o czym napiszę, jest owszem, emocjonalny, ale nie – zawodowy.
Jak wiadomo, tegoroczna matura odbywała się według nowej formuły – i z pewnością w ten sposób będą argumentować obrońcy tezy, że nic się niezwykłego nie stało, tylko zmieniła się formuła i stąd to wszystko. Bieda w tym, że na podstawie wciąż cząstkowych, ale rzetelnych obliczeń można stwierdzić, że:
- istnieje statystycznie uchwytna, a nieobecna do tej pory tendencja, że ten sam maturzysta dostaje wysoką lub bardzo wysoką ocenę z pracy na poziomie podstawowym, a skrajnie niską z pracy na poziomie rozszerzonym. Istnieją nawet tak uderzające przypadki, jak 93% i 3%; zważywszy, jak wyglądają szczegółowe kryteria oceniania prac, jest radykalnie mało prawdopodobne, żeby ktoś, kto – zgoda, że łatwiejszą – pracę napisał na prawie komplet punktów, w pracy trudniejszej nie napisał NIC: dosłownie nic, bo 3% oznacza, że dostał tylko 1 punkt za spełnienie formalnych warunków pracy (jeśli za tę pozycję ma się zero, inne kryteria zostają wyzerowane), czyli za zawartość merytoryczną, kompozycję i poziom językowy dostał zero, zero i zero.
- Istnieje statystycznie uchwytna, a nieobecna wcześniej tendencja, że absolwenci szkół niepublicznych z porównywalnych miejsc w rankingu, co szkoły publiczne, dostali szokująco niższe oceny, niż ich koledzy ze szkół publicznych, zaś różnica wykracza poza to, co dałoby się wytłumaczyć przypadkowym rozrzuceniem w tym roczniku uczniów zdolniejszych i mniej zdolnych do obu typów szkół.
Zanim przedstawię wspomniane obliczenia, powiem, jakie z nich wyciągam wnioski. Mianowicie:
Wersja słabsza, czyli skandal: jak ujawniły władze oświatowe, jeszcze wiosną tego roku brakowało egzaminatorów. Złożyło się na to wiele przyczyn: od niskich stawek za żmudne sprawdzanie prac, przez niezgodę wielu nauczycieli na nowe kryteria oceniania, aż po nieprzeprowadzenie w poprzednich semestrach odpowiedniej liczby kursów na egzaminatorów. Nie wiadomo przy tym, tak naprawdę, kim i w jaki sposób uzupełniono braki kadrowe. Wygląda zatem na to, że za zdumiewająco niskie oceny dobrych maturzystów z dobrych szkół odpowiada jakaś rzesza egzaminatorów wziętych Bóg-wie-skąd, których przewodniczący zespołów sprawdzających nie umieli upilnować, a którzy odbierali punkty pracom, noszącym znamiona oryginalności i pozalekturowego oczytania. Tłumaczyłoby to zjawisko opisane wyżej w punkcie (1), natomiast zjawisko (2) musielibyśmy uznać za nieprawdopodobny, ale przecież możliwy przypadek.
Wersja silniejsza, czyli spisek: wiadomo, że szkolnictwo niepubliczne jest solą w oku obecnych władz oświatowych, którym trudniej wpływać na to, co się w nim dzieje. Nie sposób zapomnieć o jawnych pogróżkach ministra Czarnka… Do szkół niepublicznych uciekają uczniowie, obawiający się – w konkretnych przypadkach słusznie lub nie, to inna sprawa – ideologizacji nauczania; jeśli pamiętać, że szkolnictwo niepubliczne jest płatne, co ogranicza ten ruch, to można go nazwać ruchem (względnie) masowym. W tych okolicznościach zniechęcenie młodzieży (i rodziców) do tego sektora szkół – że niby nie przygotowują one dość dobrze do matury w kierunkach humanistycznych (to w humanistyce może pojawić się ideologizujący jad, nie w przedmiotach ścisłych) i to w zakresie, potrzebnym do dostania się na wymarzone kierunki – maturę z polskiego w zakresie podstawowym zdają wszyscy, więc ma ona mniejszy wpływ na wybór szkoły przez piętnastolatka – byłoby szalenie na rękę władzom.
A teraz obliczenia, uzasadniające te szokujące (również dla mnie) wnioski. We wspomnianym oszacowaniu dla znajomych (na FB) sięgnąłem po wyniki losowo wybranych dziesięciu (pięciu i pięciu) szkół z Warszawy. Obecnie przedstawiam obliczenia dokładniejsze, zrobione na podstawie ośmiu szkół niepublicznych i ośmiu publicznych ze szczytu rankingu „Perspektyw”, w dodatku tak dobranych, żeby średnie punktacji w „Perspektywach” były dla obu grup identyczne. Korzystam z rachunków jednej z maturzystek, której nazwiska w tych okolicznościach nie mam odwagi upublicznić.
Co zatem z tych rachunków wynika:
Wybrane do rachunków szkoły niepubliczne zajmowały we wspomnianym rankingu w minionym roku miejsca: 6, 11, 24, 29, 34, 37, 42, 46. Średni wynik z rozszerzonego polskiego to w najlepszej z nich (im. AK Parasol) 42%. Sąsiadujące z tą szkołą szkoły publiczne mają w tym roku analogiczne średnie 78% (Władysław IV, o jedno miejsce wyżej) i 69% (Zamoyski, o jedno miejsce niżej). Różnica nie za duża trochę?
Średni wynik wszystkich absolwentów tych szkół niepublicznych, którzy zdawali rozszerzony polski, wynosi 56%.
Szkoły publiczne wybrane do rachunków, to szkoły z miejsc: 5, 12, 23, 28, 35, 38, 44, 47 (jak widać, są to miejsca sąsiadujące z tamtymi). Średni wynik wszystkich absolwentów z tych z kolei szkół, to, uwaga, uwaga, 68%. 12 punktów procentowych lepiej, prawie o 1/5 wyżej. Hm.
Interesujące są też spadki wyników (wciąż mówię o rozszerzonym polskim) absolwentów najlepszych szkół niepublicznych rok do roku. Owszem, pamiętam, że to inna formuła matury (choć można by się pospierać, czy na pewno trudniejsza). Ale nawet robiąc na to poprawkę, trudno się nie zdziwić, że średnia absolwentów szkoły im. AK Parasol wynosiła w zeszłym roku 84%, a w tym 42%. Słynna „Bednarska”: w zeszłym roku 70%, w tym 45%. Mój ALON: w zeszłym roku 84%, w tym 47%. Argument, że w szkołach państwowych umieją przygotować uczniów do matury, a w niepublicznych nie, jest efektowny, ale populistyczny i kłamliwy. Bo gdyby tak było naprawdę, tendencja ta ujawniłaby się w dłuższym przebiegu czasowym (szkolnictwo niepubliczne działa w Polsce ponad 30 lat), a nie nagle teraz.
Krótko mówiąc: coś tu śmierdzi. Dlatego tym razem swój wywód upubliczniam.
PS. Dla porządku, podaję także mój wpis z ograniczonym dostępem na FB, sprzed kilku dni:
Po obejrzeniu wyników matur z polskiego coś mnie zastanowiło. Bezpośrednim impulsem była rozmowa z koleżanką z Krakowa, opowiadającą mi o zdumiewająco słabych wynikach z rozszerzenia z polskiego w niepublicznej szkole, do tej pory co najmniej dobrej lub bardzo dobrej. Ponieważ to już drugi taki przypadek, z którym się zetknąłem (w ciągu dwóch dni!), wziąłem zestawienie wyników, do których mam dostęp, czyli warszawskiej OKE i zastosowałem następującą procedurę: Wybrałem przypadkowych pięć szkół niepublicznych i cztery szkoły publiczne plus jedną kościelną (wszystkie z Warszawy). Dla wszystkich wynotowałem wyniki z polskiego: z podstawy (do której nie zgłaszam zastrzeżeń) i z rozszerzenia. Wyliczyłem średnie obu pięcioelementowych grup, po czym policzyłem średnią z odchyleń wyników dla poszczególnych szkół oraz skalę tego odchylenia (modułowo, tzn. pomijając, czy różnica jest + czy – ) dla obu grup. Żeby było jasne: nie twierdzę, że uzyskane wyniki są czymkolwiek więcej, niż przesłanką – ale są na tyle dziwne, że tę przesłankę stanowią, a mianowicie przesłankę do zrobienia rachunków KOMPLETNYCH w skali Warszawy lub kraju. Wtedy coś będziemy wiedzieć na pewno (i może się okazać, że się mylę). Tymczasem, nie przesądzając o odpowiedziach, należy pewne pytania zadać. O pytaniach za chwilę, na razie wyniki rachunków. Średni wynik szkół niepublicznych: rozszerzenie 52,8% przy 69,08% z podstawy (średnia różnica: –16,26 punktów procentowych, minus, tzn. na korzyść podstawy). Średni wynik szkół publicznych (+ kościelna): rozszerzenie 68,3% przy 76,58% z podstawy (średnia różnica: –8,28 punktów procentowych, prawie dwa razy mniejsza!). Odchylenie średnie dla szkół niepublicznych: –17 punktów procentowychOdchylenie średnie dla szkół publicznych (+ kościelna): –6 punktów procentowych (prawie trzy razy mniejsze!)Skala odchylenia (modułowo): dla szkół niepublicznych I21,36I, dla szkół publicznych I8,28I (dwa i pół razy mniejsza skala, niż w szkołach niepublicznych)To teraz pytania. Minister Czarnek deklarował już jakiś czas temu, że „weźmie się za szkoły niepubliczne”. Od trzech lat trwa exodus uczniów (tych, których na to stać) ze szkół publicznych do niepublicznych, a to ze względu na zagrożenie ideologizacją w tych pierwszych. Czy zatem rozszerzenie z polskiego było (przynajmniej w obrębie kuratorium warszawskiego i krakowskiego) sprawdzane TAK SAMO w przypadku szkół publicznych i niepublicznych? Czy te drugie nie były przypisywane wybranym komisjom (i proszę mi nie mówić o kodowaniu prac, bo ono dość skutecznie utrudnia identyfikację uczniów, ale przecież nie szkół)? I, w związku z tym, żeby nie rzucać ciężkich oskarżeń na podstawie wyników (mam tego świadomość!) wylosowanych – czy ktoś nie mógłby poddać podobnej analizie rachunkowej wyników wszystkich szkół publicznych (wraz z kościelnymi, cieszącymi się oczywiście poparciem obecnych władz) oraz szkół niepublicznych? Ot, żeby uspokoić nas, polonistów, że wszystko było sprawdzone lege artis, a różnice są tak drobne, że da się je wyjaśnić np. działaniem przypadku z uwzględnieniem ewentualnych różnic w poziomie przeciętnego ucznia/nauczyciela ze szkoły publicznej i niepublicznej? Uzupełnienie 1. Ktoś mógłby zapytać, dlaczego insynuowane przeze mnie zróżnicowanie kryteriów nie miałoby miejsca przy podstawie z polskiego lub przy rozszerzeniach z innych przedmiotów. Odpowiadam: podstawa to ogromna liczba prac (wszyscy maturzyści!), więc także ogromna liczba egzaminatorów – a nie zarzucam egzaminatorom masowo podatności na pokusę nieuczciwości; przedmioty ścisłe natomiast nie dają szansy na subtelne niesprawiedliwości, tam trzeba by po prostu ordynarnie fałszować wyniki, co psychologicznie trudniejsze. Uzupełnienie 2. W tym roku nie przygotowywałem uczniów do matury w zakresie rozszerzonym, więc moje wątpliwości są con amore, bez osobistego interesu. Po prostu chciałbym być pewny, że moi uczniowie („moi” w sensie: uczeni polskiego w zakresie podstawowym) nie zostali potraktowani instrumentalnie, gdyż tę pewność, mimo generalnej niechęci do teorii spiskowych, straciłem.